Saudade II - Manuel del Kiro
Proza » Obyczajowe » Saudade II
A A A

Pierwszą czynnością jaką postanowił zrobić, było odnowienie starego stołu, tego samego, który dzielił ojca i matkę. Praca musiała być dobrze wykonana, jeżeli chciał ciemny, prawie czarny kolor zamienić na jasny lakier, który jak mu się wydawało, najbardziej pasował do sosny. Żeby wynieść ciężki stół do letniej kuchni, gdzie wcześniej uprzątnął i przyszykował plac, by nie kurzyć w domu poprosił o pomoc Józka. Napili się przy okazji piwa, powspominali stare czasy i umówili się na sobotę.
Poświęcił temu zajęciu trzy dni zanim sosnowe drzewo znów ujrzało światło dzienne. Lakierowanie to już była przyjemność. Pozostały jeszcze krzesła, ale z tymi powinno pójść szybciej.
W sobotę wybrał się do Jezierskich na imieniny Józka, serdecznego przyjaciela z lat dziecięcych. Ogolił się i założył białą koszulę z krótkim rękawem.
Szedł przez wieś rozglądając się z zaciekawieniem. Wiele się tu zmieniło. Domy przyoblekły nowe fasady i kolory, kryjąc stare cegły i deski, które tak dobrze znał. Niewielka kładka nad strumieniem zamieniła się w betonowy mostek, po którym można było przejechać autem, zamiast nadrabiać ponad kilometr, by przejechać po moście nad Srebrną. Nie spieszył się, miał czas. Specjalnie wyszedł wcześniej, by nacieszyć się krajobrazem, który tak często odtwarzał w pamięci podczas długich rejsów, że teraz nijak mu ten widok nie pasował do tego zapamiętanego. Najbardziej zasmucił go opuszczony budynek stacji PKP z którego jeździł porannym pociągiem do szkoły oddalonej o piętnaście kilometrów. Zabite dechami okna robiły przygnębiające wrażenie. Tyle wspomnień związanych z tym miejscem: to stąd wyjeżdżali do rodziny ojca do N, dużego miasta, w którym wszystko było jakieś większe, tu witali i żegnali ojca brata, wuja Marka, który czasem przyjeżdżał w odwiedziny na kilka dni. Rąbał drwa, pomagał ojcu w polu, naprawiał popsute, pił z ojcem wieczorami wódkę a matka cicha i pokorna, co chwilę wstawała by donieść wędlinę, chleba czy ogórków kiszonych, by po kilku dniach wyjechać, a oni zostawali z tym niedosytem i z myślą, że przecież tak mogłoby trwać i trwać, aż przerodziłoby się w normalność. Znów czekali, aż ich odwiedzi za miesiąc, trzy, za rok, za jakiś czas, sam lub jeszcze lepiej z ciotką, która bardzo, bardzo rzadko tu zaglądała. Choć przez ten krótki czas pobytu wuja, matka była inną osobą, jakby ją ktoś odmienił.
Na kamiennym łuku okalającym drzwi wejściowe na których łuszczyła się i odchodziła zielona, wyblakła farba widniał napis: 1923. Solidne drzwi, może nawet dębowe wydawały się lekko uchylone, jakby zapraszały do środka. Nacisnął na mosiężną klamkę z rozetą i piękną głową lwa i pchnął drzwi, które dopiero po ponownym, mocniejszym pchnięciu ramieniem, ustąpiły. Ławki stały tak jak niegdyś, pokryte grubą warstwą kurzu, w kasie wciąż stał ternion – specjalna szafa do przechowywania wydrukowanych wcześniej biletów kartonowych, a na blacie stał komposter, czyli datownik do biletów. To wszystko wyglądało jakby w pośpiechu opuszczono budynek. Znał dobrze nazwy tych urządzeń, ponieważ przez cztery lata uczęszczał do technikum kolejarskiego, chociaż nigdy nie marzył, by zostać maszynistą czy kierownikiem pociągu.
Postanowił, że jeszcze tu kiedyś zajrzy, tak na spokojnie i poogląda sobie wszystko. Kiedyś na górze mieszkał zawiadowca wraz z rodziną, ale teraz budynek stał wymarły. Spojrzał na zegarek i postanowił więcej nie marudzić, tylko ruszyć do Józka.
Kiedy jednak przechodził obok domu, w którym kiedyś mieszkała babcia, zatrzymał się. Nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek stał tu dom. Wszystko pokryła ziemia i trawa. Matka ojca, na którą mówili słodka babcia, bo wciąż coś piekła, była najukochańszą osobą na świecie, według ich dziecięcego pojęcia. Lubili ją odwiedzać i przesiadywać w jej starym domu, chylącym się ku ziemi z progiem z grubej beli, nad którym kiedyś trzeba było dawać kroka aby wejść do środka, a potem, ten sam próg z upływem lat zrównał się z ziemią. Babcia wypiekała chałki z kruszonką, serniki, szarlotki. W jej domu wciąż pachniało chlebem i pieczonym ciastem. To było miejsce, w którym uwielbiał przebywać. W letnie poranki patrzył przez szyby na łąki za domem na której pasły się konie, spokojnie skubiące trawę i radośnie biegające źrebaki, zajadał świeży chleb posmarowany masłem i dżemem lub powidłem i popijał jeszcze ciepłym mlekiem. Kiedy słodka babcia zmarła, dom rozebrano. Pozostał tylko pusty plac i zawsze, kiedy tamtędy przechodził, coś go ściskało w dołku z żalu za tym czasem utraconym.
Myślał też o matce. Jak się czuła, kiedy została w domu sama, nie mając pod ręką nikogo na kim mogłaby wyładować swoją złość. Być może właśnie wtedy była szczęśliwa, wiedząc, że może żyć tak jak chce, że zrobi, ile chce i może pójść, dokąd zechce nie musząc się przed nikim tłumaczyć. Może była zadowolona ze swojej samotności, ze snu w letnie południe pod starą, rozłożystą jabłonią, którego nikt jej nie zakłócał, z uprawiania warzyw w niewielkim ogródku, odwiedzania znajomych i przesiadywania na przydomowych ławeczkach, gdzie do późna toczyły się leniwe rozmowy, plotki, dowcipy.
Kiedy wieczór zaczął nabierać koloru ciemno niebieskiego, w sadzie między rzędami drzew zabłysły żarówki. Trochę mu to przypominało statki pasażerskie mijane nocą gdzieś na szerokich wodach oceanu. Stoły stały złączone w jeden długi blat, nieco nierówny na którym gościły już butelki wódki, pepsi, oranżady, talerze z wędlinami własnej roboty, sałatkami i wszystkim tym, co na takich imprezach być powinno, a za stołami siedzieli starzy dobrzy znajomi, których twarzy i sylwetek musiał uczyć się na nowo.
Usadowili go obok solenizanta, który uszczęśliwiony, tym, że znów ma obok siebie przyjaciela, często napełniał mu kieliszek a, że Emil miał dosyć mocną głowę, nie ustępował pola zaprawionym w trunkach miejscowym. Józek mały, rudy i zwinny jakiego zapamiętał z dzieciństwa, teraz stał się pękaty jak beczka i powolny, co dodawało mu nieco powagi, może dlatego wybrano go na sołtysa. Po chóralnym odśpiewaniu sto lat, zaczęły wytwarzać się grupki kilku osobowe. Męczyło go ciągłe dopytywanie o to co widział, co i gdzie robił, czy dobrze zarabiał, czy ma gdzieś żonę, dzieci i czy zamierza zostać tu już na stałe. Im więcej pił, tym stawał się mniej rozmowny, tak już miał. Ktoś przyniósł magnetofon, zaczęto tańczyć a on, co sobie właśnie uświadomił, wzrokiem szukał Hani, ale ku swemu zdziwieniu, stwierdził, że i ona mu się przygląda, nie uciekając spojrzeniem, kiedy ich wzrok się spotkał. Siedziała prawie na drugim końcu długiego stołu, często wstając, by coś przynieść z kuchni, wynieść czy poprawić i wtedy mógł na nią patrzeć, co robił nie bez przyjemności.
Około dziesiątej, towarzystwo dobrze się już bawiło na podeście zbitym dzień wcześniej przez Józka i Jasia i tylko czasem, schodzącym z niego panom plątały się nogi i lecieli bezwładnie w trawę z głośnym śmiechem, często pociągając za sobą partnerkę.
- Idź się baw Emilu, na co czekasz? Patrz, ile wolnych dziewczyn, niejedna by chciała, byś z nią zatańczył i porozmawiał a ty siedzisz jak kołek – przyjaciel objął go ramieniem i mówił głośno do ucha.
- Jakoś nie mam ochoty.
- Nie trać czasu na siedzenie i rozmyślanie. Życie ucieka a ty dalej sam. Tylko ty jeden z naszej paczki zostałeś kawalerem. Niektórzy w naszym wieku już po rozwodach albo zostali wdowcami a niektórych już niestety nie ma. Czekaj, gdzie ta moja Marysia? – zerwał się z krzesła, wylewając kieliszek wódki na biały obrus i rozglądając się przez chwilę za żoną, a gdy ją wypatrzył stojącą przed domem i rozmawiającą o czymś z Hanią, podbiegł do nich, tym śmiesznym pijackim truchcikiem, złapał obie za ręce i mimo oporu, przyciągnął do Emila. Przyglądając się przyjacielowi, pomyślał, że niewiele się zmienił. Dawniej też był taki. Lubił się napić i zabawić, mimo iż nie należał do przystojniaków, to miał widocznie w sobie to coś, że dziewczyny do niego lgnęły a on, wysoki, szczupły, przystojny stał na dyskotekach, podpierając ściany, chyba, że którejś wpadł w oko i sama poprosiła go do tańca. Dopóki nie wyjechał nie miał żadnej dziewczyny, to znaczy z kilkoma się spotykał, ale po kilku randkach na których wyraźnie nic się nie kleiło, rozmowy utykały nie dokończone, ręce na chwilę splecione, szybko się rozplatały, dał sobie spokój, dochodząc do wniosku, co w późniejszych latach również powtarzał, że jak będzie chciała, to sama go znajdzie.
Będąc gdzieś tam w innym miejscu świata, dużo myślał o przyjaciołach z lat dzieciństwa, o tym, że jak się spotkają to będą rozmawiać godzinami, wspominając dawne czasy, ale bardzo się rozczarował. Rozmowy trwały tylko chwilę, zdawkowe: co słychać, jak żyjesz, ożeniłeś się, masz dzieci? - to wszystko co usłyszał po tylu latach. Może takie imprezy to nie czas, na wspomnienia i długie rozmowy?
Z zamyślenia wyrwał go głos Józka:
- Nie chciał Mahomet do góry, to przyszła góra do Mahometa. Wstawaj, idziemy tańczyć!
- Kocham cię kochanie moje!!! – dochodziły ich chóralne śpiewy z parkietu. Stał, jeszcze się wahając, gdy uczuł, jak Hania bierze go za rękę i pociąga w kierunku tańczących. Była niższa od niego o głowę, także musiał się nachylać, co powodowało ból kręgosłupa, który promieniował do lewej nogi, nieco stłumiony przez alkohol, ale starał się o tym nie myśleć. Skutki wypadku podczas rozładunku, kiedy niezabezpieczona skrzynia przesunęła się, uderzając go z tyłu w nogi i biodra, zwalając z impetem na pokład. Cztery miesiące w szpitalu, rehabilitacje a ból jak był tak jest nadal. Hania oparła głowę na jego ramieniu a zapach włosów i jędrne piersi, które, jak mu się zdawało, chciała, aby czuł, sprawiły, że poczuł w lędźwiach ten żar, jaki nieraz już nim zawładnął. Kobiety miały swoje sposoby, aby zrobić wrażenie na mężczyźnie, który im się podobał.
Z głośników popłynęła nieco szybsza muzyka i wreszcie mógł rozprostować plecy. Nigdy nie był dobrym tancerzem, ale wypity alkohol sprawiał, że nie myślał o tym teraz, po prostu cieszył się chwilą. Hania roześmiana, szczęśliwa, pijana chwilą poruszała się lekko i z gracją a on, no cóż, próbował nie deptać jej po nogach. W pewnym momencie muzyka ucichła i zapanowała ciemność.
- Co się dzieje?! – dało się słyszeć rozżalone głosy ludzi, którym przerwano świetną zabawę.
W ciemności wyszukał jej rękę. Nie cofnęła jej. Noc była ciemna, a gwiazdy świeciły jasno na niebie i miało się wrażenie, że jest ich tyle, że niebo ich nie uniesie. Teraz, w tej chwili, wydało mu się, że Hania jest tą dziewczyną, na którą czekał, marząc, przez te wszystkie lata, że w końcu go znajdzie. Dał się ponieść chwili.
- Haniu – powiedział, próbując ją objąć i pocałować. Wyślizgnęła się lekko, łagodnie. Ustami musnął tylko jej czarne, rozpuszczone dziś włosy, lecz po chwili, jakby się namyśliła, wróciła i stanęła obok niego. Wsunęła swoją dłoń w jego. Przyjazd tu, nagle nabrał innego sensu.
- Zaraz będzie światło, musiało korki wywalić, Marysia pewnie włączyła piekarnik – dało się słyszeć oddalający głos Józia, spieszącego do domu, by naprawić korki.
Przyciągnął ją delikatnie do siebie, lecz tym razem nie protestowała. Nie próbował jej już pocałować, bał się, że ucieknie. Objęła go w pasie, jak to robiły czasem portowe dziewczyny, pomyślał i zaraz się skarcił:
- Gdzie tamtym do Hani.
Kiedy tu powrócił, postanowił, że spróbuje zapomnieć o przeszłości. Wspomnienia tamtych chwil słabości powodowały niesmak. To nie było nic dobrego, próba zapomnienia kim się jest, a jednocześnie odkrywanie siebie na nowo. Zatracenia w używkach, które dawały chwilowe ukojenie, niewiele dawało – potem wszystko wracało. Matka i jej ciągłe gderanie, wytykanie, że tego nie umie, tego nie potrafi, zaginięcie ojca o które po części się obwiniał, spowodowały, że brak mu było pewności siebie. Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli nie będzie pracował nad tym, nigdy tego nie zmieni.
Cała ta nieśmiałość i brak pewności siebie ulatniały się, kiedy nieco wypił. Stawał się wtedy zawadiacki i często szukał tylko zaczepki, żeby móc się sprawdzić. Czasem wygrywał, napawając się tym zwycięstwem jeszcze długo, a czasem trafiał na lepszego, silniejszego, zwinniejszego, liżąc potem rany i stroniąc od towarzystwa, do czasu, aż znów nie poczuł potrzeby wyjścia w nocne miasto, gdziekolwiek by ono nie leżało.
Światło rozbłysło, przecinając ciemności. Hania odsunęła się nieco od niego, a z głośników znów rozległa się muzyka.
- Można prosić? – jakiś młody blondyn wyrósł przed nimi nie wiadomo skąd i wyciągał rękę w kierunku dziewczyny.
Postanowił się nie odzywać. Jeśli chce, to niech się bawi, w końcu nie są razem, to tylko znajomość.
Spojrzała na niego jakby pytała co ma robić. Nic nie powiedział, bo niby co miałby temu blondasowi powiedzieć?
Poszła tańczyć a on wrócił do stolika. Nalał sobie wódki i wychylił kieliszek. Ludzie się gdzieś porozchodzili, przy stołach było pustawo. Patrzył, jak Hania wiruje, prowadzona przez blondyna, który okazał się być dobrym tancerzem. Ładnie im było razem. Jeden taniec, drugi taniec. Od czasu do czasu spoglądała w jego stronę, jakby chciała, żeby przyszedł i teraz on z nią zatańczył. Wiedział, że uwielbia tańczyć, Józek zdążył go poinformować, że Hania to królowa parkietu, ale faceta jakoś nie może znaleźć. Wypił jeszcze jednego i spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza. To długie siedzenie dawało już o sobie znać, musiał wstać, żeby rozchodzić bolący kręgosłup.
Wyszedł przed gospodarstwo Jezierskich, zapalił papierosa i ruszył powoli w kierunku domu, kiedy poczuł, jak ktoś łapie go z tyłu za rękę:
- Choć, pójdziemy stąd – powiedziała Hania pociągając go za sobą.
- Dokąd?!
- Zobaczysz.
W gęstym, nieruchomym powietrzu nocy, szli między drzewami coraz bardziej oddalając się od świateł zabawy. W końcu dziewczyna się zatrzymała.
- To tutaj.
- Tutaj? Ale co tutaj? Tu nic nie ma, koniec sadu i łąka, nic więcej.
- No właśnie. To moje ulubione miejsce. Często tu przychodzę, kiedy jest mi smutno – położyła się na łące i poprosiła, żeby zrobił to samo.
- Cholera, czyżbym się pomylił? – myśli kotłowały mu się w głowie.
- Pobrudzisz sobie sukienkę.
- Trawa jest sucha, więc nie muszę się o to martwić.
Żałował, że nie nosił marynarki, mógłby jak na filmach, rozłożyć ją, a ona by się na niej położyła. Niestety, przyszedł w niebieskiej koszuli, której poświęcił wiele czasu, aby nie było nigdzie zagnieceń.
Kładąc się obok niej na boku, już o tym nie myślał. Podparł głowę ręką i patrzył na nią, zastanawiając się, czy to jest dobry moment, by ją pocałować i czy pozwoli na coś więcej.
- Dobrze się bawiłaś?
- Oo. Czyżbym wyczuwała nutkę zazdrości w twoim głosie? Mogłeś tańczyć ze mną a nie pozwalać, żeby inni to robili.
- Nie jestem dobrym tancerzem.
Zapadła niezręczna cisza. Wciąż leżał i patrzył na jej twarz, choć w ciemnościach niewiele było widać. W końcu odezwała się:
- Emilu, ja nie przyprowadziłam cię tutaj, żebyś patrzył na mnie, ale na niebo. Spójrz jak pięknie, może będą spadać gwiazdy? Trzeba wtedy pomyśleć marzenie a na pewno się spełni.
- Może lepiej będzie, jak wrócimy, będą nas szukać. Nie chciałbym, żeby twoi bracia coś sobie pomyśleli.
- Są zbyt zajęci dobrą zabawą, żeby nas szukać. A zresztą, niech sobie myślą co chcą, nie obchodzi mnie to.
- Wiesz Haniu, tak sobie myślę...
- Co sobie myślisz? – teraz sytuacja się zmieniła – on leżał patrząc na gwiazdy a ona, wsparta na ręku, przyglądała mu się.
- E, nic takiego.
- Skoro zacząłeś, to musisz dokończyć.
- Wiesz, zastanawiałem się, czemu ty się teraz nie bawisz tam z innymi, tylko jesteś tu ze mną.
- Może dlatego, że nie ma tam ludzi, z którymi chciałabym być – zaśmiała się. Uwielbiał taki szczery kobiecy śmiech. W dużej mierze, to właśnie on decydował, czy dziewczyna ma jakieś szanse u niego. No i oczy. Jeśli widział w nich ten tajemny błysk, wszystko było jasne.
- Właściwie Haniu, nie powinniśmy tu być razem.
- Nie? A to niby dlaczego?
- Powinniśmy siedzieć z innymi za stołem albo tańczyć. Jestem za stary dla ciebie dziewczyno.
- Kto ci to powiedział?
- Nikt mi nie musiał nic mówić, umiem liczyć.
- Tak? To według ciebie, ile mam lat?
Usiadł i zaczął liczyć.
- Jak wyjeżdżałem miałem osiemnaście lat, od trzech miesięcy byłem już pełnoletni, a ty miałaś chyba jakieś dziesięć lat.
Usiadła i ona.
- Wcale nie. Kiedy wyjeżdżałeś miałam dwanaście lat i byłam w tobie śmiertelnie zakochana.
- We mnie?!
- A w tobie, w tobie! Kiedy twoja matka zachorowała zeszłej zimy chodziłam do niej, żeby robić jej zastrzyki. Nie wiesz o tym, ale ukończyłam liceum medyczne i pomaturalne studia pielęgniarskie i pracuję w szpitalu w N.
- Wiedziałem, że przychodzisz do matki robić jej zastrzyki, Julia mi pisała w którymś z listów, ale nie wiedziałem, że skończyłaś liceum medyczne.
- A niby skąd to miałeś wiedzieć, przecież do nikogo we wsi nie pisałeś, oprócz Julii oczywiście i to odezwałeś się do niej dopiero po kilku latach.
- Wiesz Haniu, miałem ciężki czas wtedy.
- A ty myślisz, że nam tu było łatwo?! Ty i twoi bracia, jak tylko dorośli, uciekli stąd, potem Julia, a my tu tkwiliśmy w tym malutkim świecie, z wiejskimi potańcówkami, na których podrywali mnie pijani chłopcy o twarzach tęskniących za rozumem, którzy potem okładali się pięściami po tych twarzach, jakby coś to mogło zmienić. Chciałam się stąd wyrwać, ale nie miałam odwagi i nie miałam, dokąd.
Usłyszał w jej głosie jakby wymówkę i zrobiło mu się przykro, że to wszystko tak przekreślił. Jedna decyzja wzburzonego młodego człowieka, która jak się okazało, zmieniła nie tylko jego życie.
- Chodziłam do twojej matki, niemal każdego dnia. Siedziałam przy jej łóżku i słuchałam jej powolnej mowy, zniekształconej po wylewie. Czasami czułam się jak ksiądz na spowiedzi i chciałam to przerwać, po prostu wstać i wyjść i nie słuchać więcej jej użalania nad tym, jak zniszczyła swoją rodzinę, ale w jej oczach było coś takiego, że zostawałam. Któregoś dnia przyjechała Julia i powiedziała, że zamieszka z matką przez jakiś czas, by odciążyć kobietę, która się nią opiekowała. Wtedy to, postanowiła, że przeczyta matce wszystkie listy jakie do niej pisałeś przez te wszystkie lata.
- Co? Jak ona mogła, to były listy do niej, nie do matki! – nie chciał tego przyznać, ale te listy zawsze pisał tak, jakby ich odbiorcą nie była siostra, lecz właśnie matka. Teraz gorączkowo rozmyślał, czy one to zrozumiały.
- Wiesz, kiedy miałam jakieś dziesięć lat, razem z Julią czytałyśmy listy pisane do ciebie przez niejaką Bożenkę, słuchaliśmy płyt w twoim pokoju i dobrze się bawiłyśmy. Wyobrażałam sobie, że twoje niewysłane listy do niej, pisałeś do mnie.
- Poważnie? Co za smarkule! Matka was nie przeganiała?
- Twoi rodzice byli zajęci pracą w polu, a ty byłeś na praktykach.
- Nieźle a ja głupi myślałem, że to matka grzebie w moich rzeczach. Nawet jej kiedyś to powiedziałem, ale zarzekała się, że nie ma w zwyczaju grzebania w cudzych rzeczach.
- Hania! Hania! – doleciał ich jakiś głos z oddali.
- To Józek! – zachichotała jak mała dziewczynka, której udało się zrobić komuś psikusa – On wie, gdzie mnie szukać. Leć w prawo przez sad do samego końca a wyjdziesz koło domu Biedków. Stamtąd już trafisz z powrotem do nas. Przyjdź za dwadzieścia minut. Jak się będą pytać, powiedz, że byłeś się przejść nad rzekę.
- Tu jestem – odkrzyknęła do brata i zanim Emil wstał, cmoknęła go w policzek – Leć mój podróżniku.
Zanim wyszedł zza węgła domu Biedków, usłyszał podniesione głosy. Zgasił papierosa i powoli podszedł do rogu budynku, by zobaczyć co się tam dzieje.
- Słuchaj Jezierski, dobrze ci radzę! Jeżeli nie chcesz skończyć jak wielu innych, lepiej jak najszybciej oddaj kasę!
- Oddam, przysięgam! Oddam wszystko!
Po głosie poznał Jasia. Jeden napastnik trzymał go z tyłu za ramiona a drugi tłumaczył, co się z nim stanie jak nie odda kasy. Poczuł w kieszeni chłód stali i uśmiech pojawił się na jego twarzy. Wsunął kastet na prawą rękę a do lewej wziął papierosa. Serce zaczęło mocniej bić. Wyszedł zza rogu, zataczając się.
- O! Panowie, macie może ognia?
Ten który tłumaczył Jankowi co się z nim stanie, spojrzał w kierunku nadchodzącego.
- Co to za pajac? Spieprzaj stąd gościu! Roman, zajmij się nim.
Roman puścił osłupiałego Janka i ruszył w kierunku Emila, lecz zanim zdążył zrobić dwa kroki, leżał jak długi, zaskoczony szybkimi ciosami.
- No i co gościu?! – podszedł blisko drugiego napastnika.
- Ja się nie biję!
- Jeśli uderzę cię z prawej to zabiję – szybki cios z lewej powalił napastnika.
- Znikaj człowieku, ale już! – krzyknął w kierunku osłupiałego Jasia. Nie chciał, żeby się domyślili, że się znają. Janek ruszył powoli w kierunku zabudowań, oglądając się co jakiś czas.
- A panowie zbierać się do auta i spadać mi stąd, żebym was tu więcej nie widział, bo inaczej sprawę załatwimy. – Zanim ich puścił, przeszukał kieszenie, w poszukiwaniu noża czy broni. Ten który straszył Jezierskiego pomógł pozbierać się Romkowi i odprowadził go do auta.
Po chwili odjechali, wznosząc za sobą tuman kurzu. Dotknął kastetu spoczywającego w kieszeni. Tym razem nie był potrzebny.
Odeszła go ochota na dalszą zabawę. Wrócił do domu, zaciągnął zasłony i położył się spać. Zasnął ciężkim, pijanym snem, ale o piątej obudził go ból kręgosłupa. Za dużo było siedzenia, tańców i chodzenia, no i teraz są rezultaty. Powoli usiadł. Ból rozlewał się po dolnym odcinku kręgosłupa, sprawiając, że lewa noga drętwiała. Powoli, jak saper na polu minowym doszedł do kuchni, wziął tabletkę, przepił wodą i wrócił do łóżka.
Kiedy się obudził, zegar z kuchni, wybijał dziewięć uderzeń. Ból nieco zelżał, wstał więc i udał się do łazienki, aby wziąć prysznic.
Zimna woda lana na głowę przynosiła ulgę. Sięgał po szampon, kiedy usłyszał, jakby ktoś chodził po domu. Wyraźny stukot obcasów. Szybko wytarł twarz, owinął biodra ręcznikiem i powoli uchylił drzwi na przedpokój. Szedł w kierunku kuchni, zostawiając za sobą mokre ślady, gdy dobiegł go głos Hani:
- Będziesz pił kawę?!
Osłupiał. Hania z czajnikiem w ręku zalewała szklankę z kawą.
- Patrzysz jakbyś ducha zobaczył – zaśmiała się. – Zrobię ci kawy, bo nie za dobrze wyglądasz.
- Co ty tu robisz?! Jak tu weszłaś?!
- Ach, tyle pytań, zamiast dzień dobry, jak się czujesz, czy dobrze spałaś. – Spojrzała na niego jakoś tak dziwnie, aż się zmieszał – Jeśli już koniecznie chcesz wiedzieć to mam klucz, nie oddałam go jeszcze Julii. Idź się ubierz, bo kawa wystygnie.
- Nie skończyłem się kąpać, bo mnie wyciągnęłaś spod prysznica.
- No to wracaj pod prysznic. – Odwrócił się i szedł w kierunku łazienki, gdy usłyszał – Może trzeba ci umyć plecy?
- Poradzę sobie.
Zaśmiała się. Lubiła prowokować mężczyzn i patrzeć, jak na ich twarzach odbija się zaskoczenie. Nie wyglądała na taką, jak to już nieraz słyszała. Właściwie jaką? Na puszczalską? A czy to kobiety mają wypisane na twarzy, że biorą życie pełnymi garściami? Takiej kobiecie od razu przylepia się etykietkę łatwej, a mężczyzna za to traktowany jest jak zdobywca. Liczy swoje zdobycze, by przechwalać się potem przed kolegami:
- Ta jest gorąca w łóżku, mówię wam, jakie w nim cuda wyprawia, a tamta znowu leży jak kłoda – a ci słuchacze i tak rzadko kiedy mu nie wierzą, obgadując go za plecami i twierdząc, że wymyśla te wszystkie historie, żeby im zaimponować.
Nigdy nie przekraczała cienkiej linii, zza której wiedziała, że ciężko będzie wrócić. Widocznie nie spotkała na swojej drodze jeszcze tego właściwego, chociaż raz jej się wydawało, że to właśnie ten jedyny, na którego tyle czekała, lecz potem ciężko było się pozbierać, kiedy okazało się, że nowo przybyły do szpitala pan doktor, nie jest takim kryształem, jakim go przez jakiś, na szczęście niezbyt długi czas, widziała.
Czy był nim Emil, czy to tylko zauroczenie? Przecież go nie znała, jedynie wiedziała o nim tyle, ile napisał w listach, a jak wiadomo, papier przyjmie wszystko. To prawda, fizycznie był pociągający, szczególnie w tym ręczniku na biodrach i mokrych włosach. Jak na czterdziestolatka, to dobrze wyglądał – silne ramiona, w których mogłaby czuć się bezpiecznie, twarz, z której można było odczytać stanowczość i dążenie do celu, no i oczy, niebieskie, które pomimo upływu lat, wciąż zachowały dziecięcy wyraz i blask. Widząc go po raz pierwszy po tylu latach, czuła, płynące z głębi duszy przekonanie, że oto jest jej spokojna przystań, bezpieczny port.
Wziął szybki prysznic, lejąc na głowę zimną wodę. Potem ubrany w czystą koszulę i dżinsy, wrócił do kuchni.
- Piękny jest ten stół – przejechała ręką po połyskującym w słońcu blacie – aż szkoda na nim stawiać gorące szklanki, żeby nie został ślad. Gdzie masz jakiś obrus?
Wstał i ból od razu dał o sobie znać. Szedł lekko pochylony do przodu, ostrożnie jakby się skradał w stronę pokoju matki, gdzie w szafie była pościel i ręczniki, to zapewne i jakiś obrus się znajdzie.
- Czemu tak dziwnie idziesz? Co ci się stało?
- Kręgosłup mnie boli.
- To poczekaj, ja poszukam, powiedz tylko gdzie – wstała i poszła do pokoju matki, by po chwili wrócić z białym obrusem, który wprawnie rozłożyła na stole. Usiadł a ona podała kawę, która zdążyła już nieco ostygnąć. Patrzył przez otwarte okno, na starą potężną lipę, której zapach wręcz oszałamiał. Wokół lipy i ponad nią uwijało się mnóstwo pszczół, siadając co chwila na kwiatach, by po chwili odlecieć na kolejny i kolejny.
W dzieciństwie siadali często pod tą lipą z kromka chleba z masłem i cukrem albo powidłami i popijali mlekiem. Stare, dobre czasy.
Myślał też o niej, że jest tu, obok niego i w każdej chwili mógłby po nią sięgnąć, jak po dojrzały owoc a ona by nie protestowała. Był tego pewien, ale nie chciał tak, jak z tamtymi. Trzeba czasu, bo jest tego warta.
Spojrzała i ona za okno, pytając:
- Czemu ta wasza lipa tak późno kwitnie? W całej wsi już dawno wszystkie przekwitły, a u was dopiero z końcem lipca zaczyna.
- To jest lipa japońska i kwitnie pod koniec lipca. Muszę nazbierać kwiatów, żeby zrobić nalewkę. Może jutro jak się lepiej poczuję.
- Byłabym zapomniała. Przecież przywiozłam ci czereśnie, z naszego sadu i maliny, też nasze.
Wstała i podeszła do kredensu, pamiętającego lata jego dzieciństwa, gdzie na blacie zostawiła owoce w kobiałkach.
Spojrzał na nią. Wczoraj w ciemnościach nie widział jej dobrze, bardziej wyczuwał jej energię i czuł ciepło jakie od niej biło, gdy tak leżeli, dotykając się ramionami. Dziś ubrana w biała bluzkę podkreślającą piersi oraz dżinsową miniówkę, kusiła i dobrze o tym wiedziała.
Zegar wybił wpół do dziesiątej. Wymyła czereśnie i wsypała je na głęboki talerz a maliny postawiła na stole w kobiałce.
- Dlaczego wczoraj uciekłeś? – spojrzała na niego tymi dużymi, pięknymi oczami.
- Nie uciekłem. Poszedłem się przejść i coś mnie zatrzymało.
Sięgnął po papierosa, zapalił, wypuścił dym, który wyleciał przez otwarte okno i zapytał:
- Czego ty właściwie dziewczyno chcesz ode mnie?
Spojrzała na niego, tymi swoimi ciemnymi oczami i odpowiedziała:
- Ja od ciebie?! To chyba odwrotnie, przecież widzę jak na mnie patrzysz, ale ja nie z tych, z którymi można się zabawić i porzucić jak to pewnie robiłeś w każdym porcie.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło – omal nie zakrztusił się dymem, słysząc jej słowa – Haniu, to nie tak, ja wcale tak nie myślę!
- Chcesz wiedzieć, dlaczego tak się koło ciebie kręcę, to ci powiem. Prosiła mnie o to twoja matka.
- Moja matka?
- Tak, twoja matka. Stwierdziła któregoś dnia, przyglądając mi się uważnie, że byłabym odpowiednią kobietą dla jej Emilka.
- Niemożliwe, mojej matki nigdy nie interesowało, gdzie ja jestem, co i z kim robię. – Przez głowę przebiegały mu różne myśli. Teraz zrozumiał jej wczorajsze zachowanie i poczuł się dotknięty i ośmieszony. Zgasił papierosa.
- Po co to wszystko, ta cała wczorajsza szopka?
- To nie była szopka, Emilu. Chciałeś wiedzieć, czego od ciebie chcę, więc ci powiedziałam, a to co było wczoraj, nie było udawane. Obiecałam twojej matce, że będę ci pomagać i słowa dotrzymam.
- A co, jeśli przyjechałbym z inną kobietą, z żoną, z kochanką, przyjaciółką? Co wtedy?
- Wtedy bym się nie pchała w twoje życie! – wstała i ruszyła ku drzwiom wyraźnie wzburzona.
- Haniu, poczekaj! – wstał i ruszył w jej kierunku. Była już przy drzwiach, kiedy złapał ją za przegub ręki.
- Puść! – szarpnęła, ale nie puścił. Pociągnął ją i przyciągnął do siebie. Zamknął ją w ramionach, ale broniła się, bijąc go pięściami w pierś.
- Jesteś obrzydliwy! Zarozumiały i nieczuły!
Zamknął jej usta pocałunkiem a ona nie protestowała.
Kiedy wydawało mu się, że już ją obłaskawił, że mu uległa, ugryzła go lekko w wargę.
- Co ty robisz?! Czemu mnie ugryzłaś?! – wypuścił ją z ramion i starł wierzchem dłoni nieco krwi, a ona jakby na to czekała, nacisnęła na klamkę i po chwili bez słowa zniknęła w sieni. Stał zły na nią i na siebie. Czuł, jak opada podniecenie, jakie mu się udzieliło, kiedy się do niej tulił, czując pod bluzką jej piersi i biodra a ona zapewne to poczuła. Nie wiedział czemu tak zareagowała i nawet nie próbował się nad tym zastanawiać.
Usiadł i sięgnął po czarne, duże czereśnie, takie jakie lubił najbardziej. Patrzył na podwórze tak dobrze mu znane, lecz teraz to wszystko wyglądało inaczej. Wszystko powoli chyliło się ku upadkowi. Pusta stodoła, stajnia, obora a nawet letnia kuchnia. Trzeba będzie to albo odremontować, albo zburzyć. Z tych rozmyślań wyrwało go pukanie do drzwi.
- Proszę!
Do kuchni wszedł Jasiek.
- Cześć
- Cześć. – Podniósł się nieco i podał dłoń na powitanie.
- Słuchaj. Chciałem ci podziękować, no wiesz.
- Nie ma za co. Napijesz się piwa?
- Nie, dzięki. Po wczorajszym mi wystarczy.
- Słuchaj Jasiu. Jeśli masz jakieś kłopoty finansowe, to wydaje mi się, że mogę ci pomóc. Mam trochę pieniędzy odłożonych a teraz ich nie potrzebuję. Powiedz, ile jesteś dłużny tym typom i za co?
- Na wiosnę potrzebowałem pieniędzy, żeby kupić nowe auto. Wiesz, nasz stary fiat odmówił posłuszeństwa, nie opłacało się już go naprawiać. Ktoś polecił mi tych gości. Pojechałem do N, spotkałem się z nimi, nie powiem, bardzo mili, kawka, papierosek, gadu, gadu, w każdym bądź razie, potrzebne pieniądze pożyczyli od ręki, na trzy miesiące.
- Na samochód pożyczać pieniądze od jakiś podejrzanych typów? Ile wynoszą odsetki?
- Trzydzieści procent. To żadni przestępcy, żebyś sobie nie myślał, że to jakaś mafia. Najczęściej pożyczają ludziom pracującym w fabryce w N a w dniu wypłaty czekają pod bramą zakładu na dłużników i odbierają swoją należność. Samochód jest potrzebny. Z matką trzeba często jeździć po lekarzach, zdrowie jej szwankuje, to co miałem robić. Zresztą, muszę też mieć czym jeździć z towarem na bazar, wiesz, czereśnie, jabłka, ziemniaki. Podpinam przyczepkę i jadę. Zawsze to parę groszy wpadnie – wyjął papierosy i poczęstował Emila. Teraz dopiero Emil przyjrzał mu się uważnie. Podbite oko i opuchnięta warga świadczyły o tym, że tamci zdążyli mu nieco przyłożyć.
- Podpisałeś weksel albo jakiś papier? Może lepiej było pożyczyć z banku albo od znajomych?
- Oj, Milo, widać, że nie było cię długie lata w kraju. Jaki weksel, jakie papiery? Żaden bank nie chciał dać mi kredytu, bo nie mam stałej pracy, tylko dorabiam dorywczo. Z pieniędzy które zostały, naprawiliśmy dach, bo zaczynał przeciekać. Nie jest lekkie życie na wsi, oj nie – dziwnie zabrzmiało to przezwisko z młodzieńczych lat. Zapomniał już, że tak na niego wołali.
- Do kiedy masz czas, żeby ich spłacić?
- Dali mi trzy dni, bo jak nie to inaczej będą ze mną rozmawiać. Trzy miesiące przeleciały a ja nie uzbierałem tej forsy. Co prawda trochę pożyczyłem od znajomych, ale brakuje mi połowy – pociągnął nosem jak to robił często w dawnych czasach.
Emil przywiózł ze sobą sporą sumę dolarów i miał jechać po niedzieli do banku, żeby je wpłacić, bo strach tak w domu trzymać. Zaproponował, że pożyczy mu brakującą kwotę, a jak trzeba to i pojedzie z nim do tych ludzi.
- Może lepiej, żebyś się im nie pokazywał na oczy, po tym jak ich załatwiłeś. Boję się, że i tak będą cię szukać.
- Żadne z nich bandziory, zwykłe cwaniaki którym udało się naciągnąć frajera na forsę.
- Najważniejsze, że będę mógł ich spłacić i mieć wreszcie święty spokój. A ty może zniknij na jakiś czas, aż się uspokoi.
- Wyjadę do Lizbony na kilka dni. Dobrze, że wziąłem bilet otwarty, bo zastanawiałem się czy nie wracać statkiem.
- Musimy się dogadać na jakieś raty, jak mam ci spłacić ten dług.
- Spokojnie, na razie i tak te pieniądze leżałyby w banku. Nie bój się, nie wezmę od ciebie oprocentowania – zaśmiał się.
Uzgodnili, że Józek pojedzie jutro z Jaśkiem do miasta a on zabierze się z nimi. Postanowił, że pójdzie do biura i zarezerwuje najbliższy lot do Lizbony. Pozamyka wszystkie sprawy i wróci, chociaż nie był pewien, czy chce tu pozostać na stałe. Chciałby już osiąść na miejscu, znaleźć normalną pracę w mieście i założyć rodzinę a z drugiej strony ciągle coś go gnało w świat. Po południu wybrał się na cmentarz. Świeża ziemia na grobie matki, wieńce i kwiaty sprawiały przytłaczające wrażenie. Myślał nie o niej a o ojcu, który nie ma swojej mogiły, bo w to, że żyje już dawno przestał wierzyć.
Na drugi dzień pojechał z braćmi do N. Oni poszli w swoją stronę, a on do banku i biura podróży. Zarezerwował bilet na wtorek rano, pokręcił się jeszcze po mieści, kupił kilka rzeczy, które wydawały mu się potrzebne do domu i po południu odwiedził siostrę. Zasiedział się u nich a właściwie nie chcieli go wypuścić, namawiając, żeby został u nich na noc, wrócił jednak na wieś ostatnim pekaesem. Po drodze postanowił, że jeżeli już podejmie decyzję, że tu pozostanie, kupi sobie auto.
Noc już gęstniała i wiatr przelatujący nad wioską, niósł zapach łąk i mgły. Księżyc prawie w pełni oświetlał drogę. Musiał przejść przez prawie całą wieś, więc miał czas na rozmyślania, choć tak naprawdę nic sensownego nie potrafił wymyślić. Sam nie wiedział, czy chce tu żyć, w tym miejscu, z którego kiedyś tak bardzo chciał uciec. Wypili nieco ze szwagrem i to chyba alkohol sprawił, że zaczął dostrzegać w nim coś więcej niż tylko słabego człowieka, posłusznie wykonującego polecenia żony. Dobrze im się rozmawiało, rozmowy toczyły się gładko, przeskakując z tematu na temat, może to za sprawą wódki a może po prostu dobrze się rozumieli. Julia zaskoczona ich relacją, zadowolona truptała wokół nich jak kwoka, co chwilę coś przynosząc, odnosząc i śmiejąc się szczerze z ich dowcipów.
Z rozmyślań wyrwał go znajomy śmiech. Przystanął i nasłuchiwał. Głosy dochodziły zza ruin domu, gdzie jeszcze za jego młodych lat przychodziło się, by posiedzieć na ławeczce ze znajomymi. Ktoś przyniósł wino, ktoś inny gitary i tak leciał czas leniwie.
Zszedł z drogi i zakradł się, by zobaczyć kto się tak śmieje. Ostrożnie wychylił głowę zza węgła. Po głosie poznał Hanię, która tłumaczyła jakiemuś chłopakowi, że nie może z nim jechać w sobotę na imprezę do jego znajomych. Po sylwetce jaką zobaczył w świetle księżyca i głosie, był niemal pewien, że to facet, który poprosił ją do tańca na urodzinach u Józka. Wycofał się ostrożnie i wrócił do domu. Długo nie mógł zasnąć. Nie mógł zrozumieć w co grała Hania.

 

Manuel del Kiro 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Manuel del Kiro · dnia 28.08.2021 10:16 · Czytań: 747 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 1
Komentarze
Madawydar dnia 07.09.2021 11:58 Ocena: Dobre
Marzenie każdego marynarza - po latach pływania mieć własny dom z ogródkiem, żonę i dzieci. Fajny gość z tego "Milo".
Nie ma tu jakieś porywającej akcji. Jest raczej nostalgicznie i monotonnie. Proza życia. Ale "coś wisi w powietrzu" i to coś zaciekawia i zachęca do lektury.

Pozdrawiam

Mad.





Cytat:
po mie­ści
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, wprawdzie posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty