W dzisiejszych czasach łatwo można oberwać. Raz szedłem do lasu, kiedy z okolicznego domostwa wybiegł mężczyzna z siekierą, zmierzając wyraźnie w moim kierunku. Pomyślałem, że jest możliwe, że może mnie uderzyć, więc zacząłem uciekać. Kosztowało mnie to wiele nerwów. Biegnąc, myślałem o prawdopodobnym zawale serca, gdyż miewałem już z tym organem kłopoty. Mężczyzna wytrwale gonił mnie, nie przerywając, a przy tym wydawał z ust odgłos podobny do okrzyku małpy. Biegnąc między kałużami - niedawno bowiem padało - zastanawiałem się, co będzie, jeśli mnie dogoni. Wytężałem wszystkie siły, serce dudniło mi jak dzwon, a mężczyzna, choć przecież dzierżył w dłoni ciężką siekierę, doganiał mnie coraz bardziej. Był to człowiek średniej postury, z dziwnym grymasem twarzy. Nic mu wcześniej nie zrobiłem, dlatego bardzo dziwiłem się, że upatrzył właśnie mnie na ofiarę. Chwilami przemykała mi przez głowę myśl, czy nie zatrzymać się, i nie próbować walczyć, starając się na przykład uchylić od ciosu. Póki jednak starczało mi sił, biegłem dalej. Mężczyzna jednak mnie doganiał. Zbliżył się do jakichś pięciu metrów, gdy nagle zza drzew wyskoczył daniel. Znałem to zwierzę, wiedziałem bowiem, że należy do jednego z mieszkańców miasteczka, który je hodował, i któremu jedno z tych zwierząt uciekło. Biegłem dalej, ale odwróciłem się, by zobaczyć, jak zareaguje niespokojny mężczyzna. Ten momentalnie rzucił się w pogoń za danielem, przypominającym jelenia, gdyż jak tamten, także posiadającym rogi. Daniel z kolei rzucił się do ucieczki. Mężczyzna próbował go dogonić, ale daremnie. Daniel znikł w zaroślach, a zmęczony człowiek z siekierą zaczął wodzić wzrokiem w moim kierunku, wypatrując, czy nie zniknąłem. Gdy mnie zobaczył, ponownie ruszył z nienawistnym spojrzeniem w moją stronę. Włosy stanęły mi dęba i ponownie wytężyłem wszystkie siły, by umknąć złoczyńcy. Przeleciała mi wówczas myśl: "jak to dobrze, że nie zabił daniela". Po czym robiłem co mogłem, by umknąć niezrównoważonemu mężczyźnie. Biegnąc, obaj znaleźliśmy się już w głębi lasu, a ja nie wytrzymałem, i chcąc zrozumieć jego zachowanie, krzyknąłem z całych sił: "dlaczego mnie gonisz?!" Ale zalegała cisza, zakłócona miarowym rytmem naszych galopujących nóg. Mężczyzna nie chciał odpowiedzieć. Krzyknąłem: "człowieku, dlaczego chcesz mnie skrzywdzić?!" Tym razem dobiegł mnie z tyłu okrzyk, wyrazisty i rozciągnięty w czasie: "bo cię nienawidzę!!!". Wpadłem w zarośla, skręcając z głównej ścieżki w sam las. "Może tutaj go zgubię" - pomyślałem. Niestety, myliłem się. Mężczyzna szybko biegł, i jak gdyby w ogóle się nie męczył. Ujrzałem, całkiem już niemal zdyszany, wiewiórkę schodzącą z drzewa, która jednak, ujrzawszy nas nadbiegających, skierowała się ponownie ku górze. Zaczynałem dochodzić do kresu wytrzymałości. Traciłem oddech, płuca niemal wypluwałem, czułem, że to koniec. Podjąłem decyzję: będę się bronił. Stanąłem. Odwróciłem się. Zziajany, słysząc wszechobecny szelest własnego oddechu, spojrzałem w kierunku, z którego powinien nadbiec człowiek z siekierą. Jednak - ku memu zdziwieniu - nikogo nie było. Cisza. Nie mogłem tego zrozumieć, gdyż jeszcze przed chwilą mężczyzna był wyraźnie słyszalny za moimi plecami. Jednak teraz naprawdę było pusto i cicho. Czyżby czaił się, aby uderzyć znienacka z najmniej spodziewanego dla mnie kierunku? Zacząłem oglądać się na wszystkie strony. Pot oblewał mi plecy i czoło, uczucie grozy zniewalało mój umysł. Cisza. Stałem tak z pięć minut, po czym udałem się w drogę powrotną.
Przyszedłem do domu i wziąłem prysznic. Czułem, że coś jest nie tak. Jak to możliwe, aby człowiek z siekierą nagle zniknął? A może to wszystko było tylko przywidzeniem? Poszedłem na policję. Tam powiedziano mi, abym się zrelaksował i zapytano mnie, czy wcześniej nie leczyłem się psychiatrycznie. Odpowiedziałem, że nie leczyłem się, poza jedną wizytą u szkolnego psychologa. Spisano protokół mojego przesłuchania, a kiedy poprosiłem, żeby policjanci udali się ze mną na miejsce zdarzenia, by psy wytropiły napastnika, odpowiedziano mi, że jest deficyt psów policyjnych, a ostatni pies osmologiczny zdechł parę dni temu. Jedyny pies, jaki jest na stanie, to pies prewencyjny, nie rozeznany w zapachach. Ponownie poradzono mi, abym udał się do domu i zrelaksował.
Dziwne to czasy, kiedy w lesie można oberwać siekierą od nieznajomego mężczyzny. Jeszcze dziwniejsze jest to, że mężczyźni tacy nagle rozpływają się w powietrzu. Od tej pory przez pewien czas nie chodziłem na leśne spacery. Chcąc jednak wyjaśnić zaszły incydent, następnego dnia udałem się do domostw położonych nieopodal lasu, by zasięgnąć informacji o ewentualnych przypadkach napaści przy użyciu siekiery.
Zapukałem do pierwszych lepszych drzwi. Otworzyła mi podstarzała kobieta o imieniu Barbara, która na moje pytanie, czy nie spotkała się z przypadkiem mężczyzny wyładowującego swoją agresję przy pomocy siekiery, odparła, żebym sobie poszedł, bo jej przeszkadzam, a właśnie ogląda ulubiony serial. Zapytałem, czy mogę przyjść później, na co otrzymałem odpowiedź, że nie. Zapukałem więc do bramy innego, piętrowego domku, gdzie otworzył mi około pięćdziesięcioletni mężczyzna z cygarem w ustach. Poprosiwszy go o informację na temat agresywnego mężczyzny z siekierą, odparł, że istotnie, jest tu taki jeden, chory umysłowo człowiek, który biega czasami z siekierą. Niestety, z obawy przed zemstą jego i jego rodziny, nie może mi wyjawić, co to za człowiek, ani gdzie mieszka. Na moje usilne prośby, aby jednak to uczynił, odpowiedział: "Spierdalaj!" i zatrzasnął drzwi.
Nie miałem już ochoty tego dnia chodzić po okolicznych chatach, ale obiecałem sobie, że następnego dnia postaram się dowiedzieć czegoś więcej od innych sąsiadów. Jednocześnie zatelefonowałem na policję, podając adres mężczyzny z cygarem i informując, że ma on wiadomości na temat napastnika. Jednak w odpowiedzi usłyszałem tylko, abym "się zrelaksował", a ponadto powtórzono mi, że pies osmologiczny zdechł kilka dni temu. Policjant odłożył słuchawkę, a ja poszedłem wziąć prysznic.
Następnego dnia, tak jak sobie postanowiłem, ponownie udałem się do osiedla przy lesie, i zapukałem do małej jednopiętrowej wiejskiej chaty. Jednak nikt nie otwierał, mimo ponawianych uderzeń. Dopiero po chwili zza drzwi ukazała się twarz młodego wyrostka, który rzucił: "Nikogo nie ma w domu" i zatrzasnął drzwi. W następnym domu spotkałem się z przyjaznym przyjęciem. Młoda kobieta z dzieckiem na rękach zaprosiła mnie do środka i poczęstowała marihuaną. Gdy podziękowałem, zwracając jednocześnie uwagę, że posiadanie narkotyku jest zabronione, odparła, że wie o tym, ale że tutejsza policja od kilku dni nie ma psa osmologicznego, więc nic jej nie mogą zrobić. Zamiast trawy, przyjąłem poczęstunek koniakiem, po czym wyjaśniłem, w jakiej sprawie przychodzę. Kobieta nie pozwoliła mi jednak dokończyć. Zaczęła natomiast nalegać, abym się z nią kochał. Odpowiedziałem natychmiast, że uznaję wyłącznie seks z miłości, na co odpowiedziała mi gromkim śmiechem. Wyjaśniła, że w dzisiejszych czasach seks z miłości należy do przeżytków oraz żebym się natychmiast rozbierał, bo jeśli nie, to zawiadomi policję, że to ja sprzedałem jej działkę marihuany. Uratowało mnie dziecko, którego płacz dobiegł nas z sąsiedniego pokoju. Kobieta pobiegła do niemowlęcia, a ja opuściłem dom, zawiedziony, że nie udało mi się wyjaśnić sprawy napaści. Gdy tego dnia śniłem, ukazała mi się kobieta od marihuany, cała naga, zapraszająca mnie do odbycia stosunku. Odbyłem go we śnie. Nazajutrz obiecałem sobie, że nie spocznę, póki nie wyjaśnię incydentu z siekierą.
W tym celu napisałem pismo do miejscowej prokuratury, w którym opisałem całe zajście oraz niewystarczającą reakcję policji. Pismo zatytułowałem "Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa" i wysłałem jeszcze tego samego dnia. Kiedy wróciłem z poczty do domu, zastałem w domu moją matkę. Ze łzami w oczach powiadomiła mnie, że zdechł jej ulubiony pies "Aron". Nie mogąc ukoić smutku, przyjechała do mnie w nadziei, że znajdzie tu ochłodę. Pocieszyłem matkę, wskazując, iż śmierć nikogo nie omija, a poza tym zwracając uwagę, że podobnego psa można jeszcze kupić. Na co otrzymałem odpowiedź, że takiego samego jak Aron nigdzie już nie znajdzie. W takim nastroju dotrwaliśmy do końca dnia, po czym nastąpił dzień następny.
Tego dnia byłem już pewien, że rozwiążę zagadkę człowieka z siekierą. Zanim prokuratura zrobi coś w tej sprawie, mogą minąć tygodnie, a ja pragnę wiedzieć już teraz, kim był ten człowiek i dlaczego mnie nienawidził (lub nienawidzi). W tym celu zapukałem ponownie do drzwi domu kobiety z dzieckiem. Nie bojąc się jej oskarżeń o udział w rozprowadzaniu marihuany, oświadczyłem, że jeśli nie powie mi, kim jest mężczyzna z siekierą i gdzie mieszka, doniosę policji o posiadanym przez nią narkotyku, co może kosztować ją kilka lat odsiadki. Zwróciłem przy tym uwagę, że na sprawie tej może wówczas ucierpieć dziecko, które najwyraźniej na czas więzienia zostanie faktycznie osierocone. Przywiodłem przed oczy kobiety nieodwracalne zmiany w psychice, jakie staną się udziałem dziecka wskutek takiego obrotu spraw. Kobieta przyjęła moją groźbę do wiadomości i po chwili zastanowienia oświadczyła, że wyjawi mi tajemnicę mężczyzny z siekierą. Pod jednym wszakże warunkiem: jeśli nikomu nie powiem, że to ona zdradziła mi informację. Zgodziłem się. Na co otrzymałem następującą odpowiedź:
- Mężczyzną, który cię gonił, jest ojciec tego dziecka, a mój konkubent. W tej chwili go nie ma, ponieważ jest w pracy w tartaku. Gonił cię, ponieważ jest umysłowo chory - cierpi na odmianę schizofrenii paranoidalnej. Zwykle raz na miesiąc wyciąga ze stodoły siekierę i udaje się na zewnątrz, po czym dowiaduję się od ludzi, że ścigał z tą siekierą bogu ducha winne osoby. Ostatnio pogotowie zabrało go do wariatkowa, ale po tygodniu lekarz go wypisał, stwierdzając, że jeżeli usuniemy z podwórza wszystkie ostre i niebezpieczne narzędzia, wówczas konkubent nie jest groźny dla otoczenia. Próbowałam więc tak robić, jednak mój chłop przyniósł ostatnio siekierę z tartaku, gdzie pracuje, i to właśnie z nią prawdopodobnie ścigał cię w lesie.
Zapytałem wówczas kobiety, dlaczego jej konkubent tak mnie nienawidzi. Odparła:
- On jest chorobliwie zazdrosny. Oprócz tego, że cierpi na schizofrenię, jest głęboko przekonany, że to nie jego dziecko, lecz że mam je z jakimś tutejszym młodzieńcem. Dlatego niemal zawsze atakuje tylko młodych ludzi i tylko mężczyzn. Ostatnio rzucił się nawet w pościg za młodym Józkiem Tokarczykiem, o którym w całej wsi wiadomo, że dobry z niego katolik, żyje, jak Bóg przykazał, i innej kobiety niż własna żona by nie ruszył. Tymczasem mój konkubent tego nie rozumie. Choroba i zazdrość odebrały mu zmysły. Sprawa pogorszyła się jeszcze, odkąd sprowadziłam sobie działkę trawki. Nie mogłam bowiem wytrzymać już tego napięcia we wspólnym z nim pożyciu i myślałam, że kiedy sobie zapalę, to się rozluźnię. Okazało się jednak, że Kuba (tak ma na imię) wywęszył marihuanę w moim schowku, i sam zaczął przypalać. Skutek jest taki, że choroba pogłębia się, a ja nie wiem, co robić...
Poradziłem młodej kobiecie, aby pozbyła się resztek marihuany i zamiast jej palenia, używała innych, naturalnych technik relaksacyjnych. Po czym, podziękowawszy za wyjaśnienie całej sprawy, pożegnałem się i udałem prosto na policję, pragnąc ukarania winnego. Jednakże w drodze na posterunek naszła mnie myśl, że skoro jest to człowiek umysłowo chory, to nie będzie ukarany, gdyż jest niepoczytalny. Mimo wszystko jednak pomyślałem, iż może zamkną go znów w wariatkowie, a wtedy poczuję się bardziej bezpieczny. Zapukałem do drzwi posterunku. Ale kiedy policjant, który otworzył drzwi, po raz kolejny rozpoznał moją twarz, szybko zamknął je z powrotem, rzucając jedynie: "nie mamy psa i proszę się zrelaksować". Postawiony w takiej sytuacji postanowiłem udać się do domu i czekać na reakcję prokuratury.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Piotr Zawodny · dnia 18.02.2009 10:41 · Czytań: 636 · Średnia ocena: 2,5 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: