Gangsta Story cz II - Takeda
Proza » Historie z dreszczykiem » Gangsta Story cz II
A A A
Nikko został wprowadzony do mafii. Wiedział, że może spodziewać się wszystkiego. Mimo tego, jakoś się nie obawiał o swoje życie. Dla niego warto było poświęcić swoje sumienie dla luksusów, na jakie nie byłoby stać zwykłego zjadacza chleba. Nie domyślał się nawet jak wysoka będzie to stawka.


ROZDZIAŁ I CASUS BELLI

Pewnego letniego dnia Nikko odebrał telefon od R-Mana. Wzywał on go do pilnego stawienia się w jego mieszkaniu. Ubrał się zatem, wziął broń i podjechał do szefa.
Słusznie sądził, że czeka go pierwsze zlecenie. Już wchodząc do jego mieszkania, czuł podniecenie.
- Witaj R-Man - powiedział ściskając kumpla.
- Dzień dobry. Jak się podoba twój apartament? - zapytał z uśmiechem.
- Dziękuję, jest naprawdę wspaniały. Mam tylko jedno pytanie.
- Wal śmiało.
- Dlaczego ty mieszkasz w starym bloku?
- Po prostu ja oddycham powietrzem dzielnicy. Jestem bardzo z nią zżyty i tu jestem bliżej moich ludzi - odparł bez namysłu.
Nikko troszeczkę się zdziwił. Człowiek, który zafundował mu samochód warty pół miliona złotych i apartament z czynszem około pięciuset za jedną noc, nie powinien mieszkać w takim obskurnym budynku. "Co kraj, to obyczaj" - jak to mawiał ojciec.
- Czeka cię pierwsze zadanie. Nie będzie to nic trudnego - dodał patrząc mu uważnie w oczy. - Pojedziesz do klubu "Vanessa" na Firleju. Tam pracuje nasz człowiek, spec od lewych papierów i młodych dziwek. Nazywamy go Rysiek.
- Co mam tam zrobić?
- Po pierwsze: mówisz, że ty teraz odpowiadasz za finanse klubu. Drugie: nie pozwalasz by ktoś tknął bodaj palcem chociaż posesję.
- Coś ma się tam dziać? - spytał, świetnie zgrywając twardziela.
- Być może. Dzisiaj są tam prominentni ludzie. W razie czego, są moi goryle z berkami i mac`ami. Uważaj na siebie.
- Spox, wszystko będzie dobrze.
- Mam taką nadzieję - odparł spokojnie. - Może bucha?

***

Nikko właśnie zajeżdżał pod burdel "Vanessa". Od przodu wyglądał jak zwykły magazyn, ale cała imprezka rozkręcała się dopiero na tyłach. "W tym mieście jest wszystko" - pomyślał.
Zaparkował wóz i wszedł do wewnątrz. Widok poraził go wstrętem. W głównej sali znajdował się bar z wszelkiej maści alkoholami i potrawami. Nieco dalej znajdował się wybieg z kilkoma rurami, przy których tańczyły seksowne dziewczęta. Na oko żadna nie miała więcej niż dwadzieścia lat.Schody obok baru prowadziły pewnie do pokoi dla "gości".
Takeda postanowił co szybciej załatwić sprawę i wyjść z tego przybytku wątpliwej rozkoszy. Ryśka nie trudno było znaleźć. Takiego idioty to można tylko ze świecą szukać.
- Witaj, pewnie ty jesteś Nikko - odparł rudy mężczyzna o pokaźnym wzroście. Miał arcyidiotyczny wyraz twarzy, tak jakby prowadził hotel dla szlachciców a nie tani burdel.
- Siemka. R-Man przysyła mnie do ochrony. Podobno mają tu być jacyś cinkciarze...
- Spoko loko, stary! Tu chodzą sami poważni ludzie - zaprotestował Rysiek. - Dziś ma byc sam pan radny Jawor.
- No i co z tego? - odparł zaczepnie Takeda.
- Toż to szycha w całym tym mieście!
- Chuj - skwitował. - Idę przed ten burdel rozejrzeć się.
- A spieprzaj. Ochrona stoi w budce po prawo od wjazdu.

***

Właściwie nic takiego się nie działo. Nikko zapoznał się z kilkoma gorylami, wypili po kielichu i rozpoczęli obchód. Dzień zapowiadał się naprawdę spokojnie. Słoneczko przygrzewało, ptaszki śpiewały. Wiatr śpiewał swą pieśń razem z akompaniamentem szeptu liści.
Koncert, któremu Takeda przysłuchiwał się z takim zamiłowaniem, gwałtownie przerwał pisk opon. Na plac przed burdelem wjechały trzy czarne furgonetki i jedna limuzyna. W jednej chwili wyskoczyło około piętnastu mężczyzn. Wszyscy umięśnieni i na pewno mocno naćpani.
Z kijami.
- Kurwa! Mamy towarzystwo - wrzasnął Nikko, biegnąc w kierunku budynku.
W jednej chwili rozpoczęła się bijatyka. Na pięści, kije, kastety i inny sprzęt. Grupa starła się przed burdelem, okładając się ile wlezie. Nikt nie był w stanie rozeznać się gdzie swój, a gdzie obcy.
Nikko wpadł do środka. Natychmiast podbiegł do Ryśka i krzyknął:
- Jakieś skurwysyny nas napadły! Niech szanowna klientela spieprza stąd!
Zanim zdąrzył odetchnąć, cios zdolny powalić byka rzucił nim o ziemię. Poczuł kopnięcia glanów, spadające na brzuch, klatkę piersiową, ramiona. W odruchu zasłonił głowę ramieniem, drugą sięgnął pod kurtkę.
Kabura rozpięła się sama.
Strzelił na oślep. Rozległ się urwany krzyk. Nikko modlił się w duchu, by to nie był ktoś z gości.
- Brać ich! - zawył Rysiek. - Chłopaki!!!
Czyjeś silne ramiona poderwały Takedę. Powiódł on lekko mętnym wzrokiem na leżącego na ziemi trupa. Kula przeszyła tętnicę szyjną. Dwóch pozostałych oprawców uciekło z budynku.
Wyszli przed burdel. Impreza się właśnie rozkręcała. Kilku jeszcze się biło, kilku leżało bez ruchu na ziemi. Trzech z grupy napastników uciekało do samochodu. Nikko zerwał się i pomimo bólu podbiegł do swojego mercedesa. Z piskiem opon ruszył w pogoń.
Wyjechali na główną ulicę, uciekając w stronę centru miasta. Nikko uchylił szybę i wystawił przez nią berettę. Mierzył na tyle, na ile pozwalała mu szybkość z jaką jechali.
Kula przeszyła tylną szybę bwm uciekinierów. Jeden z nich osunął się niżej, zapewne postrzelony. Zbliżali się do wiaduktu. Kierowca starał się kryć, wyprzedzając inne samochody, lecz nadaremnie. Nikko umiał jeździć. Szkoła Świra. Nie przewidział tylko jednej małej rzeczy.
Oni mieli kałasznikowa.
Takeda w ostatniej chwili padł plackiem na siedzenia. Salwa przeszyła maskę mercedesa, rozbiła szybę i pourywała lusterka. Samochodem gwałtownie rzuciło wprost na barierkę wiaduktu. Spadł z wysokości sześciu metrów na przejeżdżającą furgonetkę.

***

- Masz cholerne szczęście - powiedział R-Man. - Gdyby to nie mercedes, to już byś nie żył.
Do opuchniętej głowy Nikko powoli dochodziło, co się właściwie stało. Napad, bijatyka, strzelanina i pościg. Następnych wydarzeń za bardzo nie pamiętał. Fakt faktem, wszystko go bolało.
- Eee... R-Man, czy to zawsze tak wygląda? - zapytał.
- Co masz na myśli? Mówiłem ci, byś na siebie uważał.
- Odpowiedz mi - nalegał Nikko.
- Słuchaj, - powiedział śmiertelnie poważnie - nawet nie próbuj mnie się tu łamać. Jesteś w mafii, a to nie jest piknik. Musisz być twardy. Inaczej umrzesz. Frajerzy z Oboziska chcą wojny? Będą ją mieli.
- Dlaczego?
- Rok temu zabili naszego księgowego. Odbijają nasze towary wódki i kokainy. Teraz zdemolowali mój burdel, skopali żołnierzy i omal nie skasowali mi człowieka. Dosyć tej imprezy. To był casus belli. Pora zebrać stare składy do kupy.
- To tu były inne gangi? - zapytał.
- Składy. Na gangi to wiele im brakowało. Ale kiedyś byli silni. Major z wschodniego Piętnastolecia, Ryży z zachodniego i Pako z CeZeteM. Potem rozmówimy się z Firlejem i Południem. Tam są jeszcze starzy ludzie, którzy tylko czekają na nasz znak.
- A potem? Wojna? Co na to psy?
- Wszyscy są w mojej kieszeni - uciął. - Teraz odpoczywaj. Musisz nabrać sił. Tobie powierzę zadanie jednoczenia miasta.
- Mnie?! Ja przecie...
- Milcz - przerwał mu R-Man. - Musisz być twardy. Zapamiętaj to sobie...


ROZDZIAŁ II RESPEKT PONAD WSZYSTKO...

Nikko leżał w prywatnej klinice przez miesiąc. W tym czasie zawsze ktoś go odwiedzał. Personel o nic nigdy nie pytał. Jeśli mafia płaci, to wymaga.
Nie ma w tym nic dziwnego, ludzie chętnie płacili im za ochronę. W zamian mieli na budynku "taga" - namazane spray`em "logo" ochrony. W ten sposób zaznaczony był teren wpływów i nikt nie odważyłby się napaść na oznaczony sklep. Chyba, że liczyłby na jakiś cud. Albo szybko uciekał z Polski.
Miesiąc ten minął bardzo spokojnie. Potem zaczęły sie ostre przygotowania. Chłopcy R-Mana bywali niemal codziennie na siłowni, lub na strzelnicy Banana. Świr miał pełne ręce roboty przy ich samochodach, wymieniając szyby na kuloodporne i wzmacniając konstrukcje ich pojazdów.
Nikko też nie próżnował. Musiał być twardy. Był stałym bywalcem sali gimnastycznej w ośrodku sportowym w dzielnicy Centrum. Widywano go też jako gościa na bijatykach kiboli - ustawkach.
Przemoc stawała się dla niego czymś normalnym. Polubił ją i starał się używać jej jak najczęściej. Przyłapywał się na tym, że zakrwawiony człowiek nie robi na nim najmniejszego wrażenia. Często myślał o poproszeniu R-Mana o przeniesieniu go na prowadzenie ewidencji, ale machał ręką na takie pomysły. "Nie pisane mnie być gryzipiórkiem" - mawiał.
Pewnego dnia zadzwonił jego telefon. Szybko, tak jakby jego życie od tego zależało, odebrał. To co usłyszał odebrało mu mowę.
- Tu Świr. Dzisiaj o północy pod moim warsztatem stanie czwórka ścigantów.
- Mam kogoś rozwalić?
- Nie. Dostaniesz gablotę i będziesz się ścigał. Stawka dla wygranego - szacunek, pięć koła i jeśli pojedziesz dobrze to porozmawiasz z Ryżym.
- Stary, ja nie umiem tak jeździć jak ty...
- Koniec pieprzenia, czas zacząć imprezkę - przerwał mu Świr. - O północy pod moim warsztatem.
- Czeka mnie dłuuuga noc - mruknął Takeda.
Kilka godzin później stał już w warsztacie Świra. Nikko miał nieco mieszane odczucia co do zadania jakie go czekało. Mimo, iż uczył się jeździć od ojca i był podszkolony przez kumpla, to jakoś nie widział siebie w roli ściganta. Lubił bijatyki, strzelanie, lecz wypadek samochodowy nieco zniechęcił Takedę do szybkiej jazdy.
Zmienił zdanie, kiedy zobaczył, co to znaczy biznes samochodowy.
Pod warsztatem stało kilka japońskich maszyn, dostępnych tylko za odpowiednio dużą opłatą. Wszystkie niesamowicie wyglądające i wydające z siebie ryk wściekłej pralki. Wokoło mnóstwo ludzi, piękne dziewczęta, przy których greckie boginie spąsowiałyby z zazdrości.
- Świr, dlaczego nie mówiłeś od razu o wszystkim? - zapytał Nikko z wyrzutem.
- A o czym miałem gadać? To trzeba zobaczyć. Czuć zapach palonych gum, benzyny i widzieć te laski. Podoba się co? - zapytał z uśmiechem.
- To jak z tym wozem? Na czym polega wyścig?
- Już tłumaczę - odparł, wyjmując kluczyki. - Tam stoi twoja gablota. To bwm m3 wersja GTR, podkręcona do pięciuset koni z mokrym, poczwórnym zestawem NOS. Cały pic polega na tym, że kasę zbiera ten, kto dotrze pierwszy na metę. Pozostali odchodzą z gównem w rękach.
- A co na to policja? - zapytał lekko zaniepokojony.
- Mamy ich w kieszeni - mruknął Świr. - O nic się nie bój. Musisz wygrać i to wystarczy.
Do rozmawiających podszedł człowiek o aparycji koszykarza. Miał ponad dwa metry wzrostu, włosy koloru miedzianego i był naprawdę szeroki w barach. Twarz miał zasłoniętą arafatką, z ponad niej wystawały głęboko osadzone oczy. Odezwał się głębokim głosem, o który trudno było go posądzać.
- Świr, czy to twój nowy kierowca?
- Tak, Ryży. To Nikko Takeda - przedstawił ich sobie.
- Słuchaj Nikko, czy lubisz zakłady?
- A o jakiej stawce mowa?
- Do wyjęcia jest pięć koła, co pewnie już wiesz. Mnie jest potrzebna kasa, więc proponuję kolejne pięć.
Nikko spojrzał się na Świra. Ten rozwarł z przerażenia oczy, ale nic nie powiedział.
- Nie mam teraz kasy... Co powiesz na gablotę?
- Hehehe... - roześmiał się. - Zaimponowałeś mi, stawiając wóz Świra. To jest to, tak?
Ryży obejrzał dokładne bmw i po krótkim namyśle zgodził się. Jeden z nich, jeśli pokona drugiego zabiera samochód. Bmw M3 GTR lub porshe 911 GT2.
Cała czwórka ustawiła się na starcie. Dwóch nieszczególnie dobrych kierowców z poza Radomia, Ryży i Nikko. Wszyscy byli przygotowani, kiedy odezwały się ich cb-radia.
- Ziomy, zmiana planów! - powiedział Świr. - Drag na dwa kilosy.
- Teraz mówisz?! - warknął Ryży. - Ok.
- Na czym to polega, do cholery?! - wrzasnął Takeda.
- Dwa kilosy prostej i jak najszybsze zmiany biegów - objaśnił.
- Mam lepszy pomysł - powiedział Ryży. - One by one, ja i świeżak.
- Znaczy się?
Dwaj pozostali wycofali się ze startu. Pomiędzy pozostałych weszła blond włosa ślicznotka, odziana bardzo skąpo. Podeszła do Ryżego i zabrała papieru wozu. Następnie zapukała w szybę bmw Nikko.
- Poproszę kartę wozu - uśmiechnęła się.
- Trzymaj mała.
- Pracujesz dla Świra?
- Tak... W pewnym sensie - dodał.
- Jak wygrasz... Może się spotkamy... - powiedziała zalotnie.
"Cholera, ale łatwe te dziewczyny" - pomyślał. Niestety, nie czas na takie rozmyślania. Dziewczyna wyszła na środek ulicy, rozkładając obie ręce na boki. Tłum wył z uciechy. Świr skończył przyjmować zakłady. Ręce do góry. Nagle zrobiło się cicho Nikko spojrzał na Ryżego. Kiwnięcie głową. Dziewczyna machnęła rękami, padając w przyklęk.
Silniki zawyły, wkręcając się na maksymalne obroty. Pisk opon zlał się z krzykiem gapiów i obstawiających. Obraz za szybami zaczął się rozlewać, kontury budynków, światła latarni i ludzie na chodnikach stali się jedną kolorową plamą.
Sto kilometrów na godzinę.
Przyśpieszenie wgniata w fotel. "Jeszcze nie teraz" - myśli Nikko, spoglądając na cztery przyciski z naklejkami NOS.
Sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę.
Ryży zaczyna się wysuwać na prowadzenie, cb odzywa się rozpaczliwym krzykiem Świra:
- NITRO!!!
Ryk silnika zmienia się w wycie zarzynanego lwa. Wskazówka obrotomierza skacze jak szalona w rym zmiany biegów. Strzałeczka prędkościomierza usilnie szuka czegoś poza skalą.
Dwieście osiemdziesiąt kilometrów na godzinę.
Bmw lekko wyprzedza porshe Ryżego. Przez cb słychać kakofonię dźwięków: rozpaczliwe przekleństwa przeciwnika, nieustanne kurwienie Świra, krzyki kibiców. Do tego wwiercający się w mózg świst sprężarki i syk podtlenku azotu. Ryk mordowanych silników. Meta coraz bliżej.
Iskry sypią się z katowanych na nierównawej nawierzchni przelotowej drogi przez Radom. Napięcie rośnie. Zapada niewyobrażalna cisza, łomocząca ciśnieniem krwi w skroniach. Uspokaja się nawet wiatr, uderzający wściekle w karbonową maskę i przednią szybę.
Porshe wyraźnie się oddala.
Przed nimi już tylko niewyraźny kontur postaci stojącej na środku drogi, trzymającej wysoko wzniesione dłonie.
Trzysta kilometrów na godzinę.
Niewidoczny ruch rąk kogoś stojącego na drodze. Podmuch wiatru i pisk opon zdzieranych przez wciśnięty do oporu hamulec. Obłok pary i zapach palonej gumy.
Tego się nie zapomina.
Jak sen.
Adrenalina, która zmusza cię do miażdżenia kierownicy w twych dłoniach, oblewa twe czoło potem i rozsadza ci skronie.

***

Ryk tłumu wzniósł się niemal w całym mieście. Nielegalne radio "Ulica" niosło niemal w każdej dzielnicy: "Świeżak pokonał wielkiego Ryżego".
To co się później działo, było największą imprezą, jaką to miasto widziało. Wszyscy stłoczyli się by pogratulować Nikko zwycięstwa. Nagle zrobiło się luźno. Powoli podjechał mercedes Świra i porshe Ryżego. Wysiedli obydwaj i podeszli do niego.
- Nikko - odezwał się Ryży. - Jesteś naprawdę dobry.
- Tu są twoje pieniądze - podał mu je Świr.
- A tu karta wozu - dodała blondyneczka. - Jest twój.
Dziewczyna zbliżyła się do Nikko. Miała piękną, delikatną twarz, włosy sięgające ramion, oczy błyszczące kolorem morza i drobne usteczka. Różowy biustonosz bikini przyjemnie uwydatniał kształt jędrnych piersi, smukła sylwetka prezentowała się niezwykle kusząco. Szkoda tylko, że jej długie nogi zasłaniały różowe spodnie.
- Jak mówiłam, może się umówimy? Jestem Justyna.
- Nikko. Słuchaj mam jeszcze kilka spraw do omówienia. Organizujemy imprezkę w barze "Marcos". Wpadniesz? - zaproponował.
- Jasne.
Takeda rozpromieniony podszedł do Ryżego stojącego przy porshe. Przybrał poważny wyraz twarzy i przypomniał sobie o tym, co mówił mu R-Man. Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek, rozmowę zaczął pokonany przeciwnik.
- Uważaj na takie dupy. Mówimy na nie "blachary". Lecą na kasę. Palisz?
- Nie. Mam sprawę do załatwienia. Wiesz, że te cioty z Oboziska szykują się do czegoś poważnego.
- Jasne. Wszyscy to wiedzą.
- Sprawa ma się tak. Coś tu wisi w powietrzu i trzeba z powrotem zjednoczyć stare składy. Musimy być silni by prowadzić interesy, sam wiesz jak to jest. Nas jest niewielu, nasze koneksje zaczynają się kruszyć. Po kolei rozwalają nam ludzi.
- Z innej mańki, mówisz, że jesteście słabi?
- Nie - odparł szybko. - Potrzebujemy miażdżącej przewagi w mieście.
- I co ja z tego będę miał? - zapytał.
- Władzę na dzielnicy, kasę z ochrony i prawo do organizownia wyścigów.
- Moja reputacja jako kierowcy poszła się jebać - warknął. - Co mi teraz po wyścigach?
- W takim razie zorganizujemy ci skład kierowców, którym będziesz kierował.
- Słuchaj, gówno mi teraz po tym. Rozwalił mnie pacjent, pierwszy raz jeżdżący po ulicy...
- Stop - przerwał mu. - Muszę wiedzieć co o tym myślisz. To czego zechcesz, będziemy ci w stanie zapewnić.
- Nawet stracone nazwisko? - zapytał sarkastycznie. - Gdzieś ty się chował? To co ma dla ciebie największą wartość, to nazwiasko, reputacja, rodzina i kumple.
- Co to ma...
- Zapamiętaj sobie - przerwał mu. - Jeśli stracisz honor, nie znaczysz nic. Wszystko się rozpada.

***
Imprezka już zdążyła się porządnie "rozkręcić", co widać było po kilkunastu pijanych osobnikach płci obojga, zataczających się w czymś, co wedle wszelkich przesłanek było tańcem. W każdym bądź razie na seks to nie wyglądało. Nikko podszedł do baru, gdzie oczekiwał go R-Man. Ktoś w końcu musiał przekazać mu złe nowiny.
- Gdzie Ryży? - zapytał bez żadnych wstępów. Po opowieści nastąpiła chwila ciszy. - Cholera...
- Co teraz?
- Teraz będzie zajebista wojna o wpływy. Ryży miał w garści swoich ścigantów, po jego porażce będą się gryźć o władzę. Nie zdziwię się "koleżeńskiej" interwencji Siwego i Oboziska.
Nikko stropił się, na widok jego miny szef się roześmiał.
- Nie dąsaj się, to twoje święto!
- Jak to? - zapytał z niezmiernym zdziwieniem.
- Patrzta go: "Jak to?". Postawiłem na ciebie taczkę forsy a ty ją dla mnie wygrałeś. Zarobiłeś wóz i niezłą blondyneczkę...
- Skąd...
- Nie pytaj. Jest tam - wskazał stolik pod oknem, przy którym siedziała Justyna.
Usiadł i spojrzał w jej oczy. Mając niewiele kontaktów z dziewczynami, właściwie nie wiedział co powiedzieć. Wiedział, że jak zacznie o czymś mówić, ona uzna go za idiotę. Kobiety milczenie też nie zawsze miło odbierały.
Justyna była inna. Roześmiała się swym perlistym głosem i powiedziała:
- Tam na ulicy byłeś bardziej wylewny.
- Wybacz. Nie mam wiele do czynienia z laskami.
- Daj sobie spokój ze slangiem - powiedziała marszcząc nosek. - Nie lubię ludzi nadmiernie używających grypsów. Pracujesz dla Świra?
- Tak... Wykonuję dla niego kilka zleceń, tak od czasu do czasu... - odparł ważąc słowa.
- R-Mana znasz? Widziałam jak z nim rozmawiałeś.
- No tak. Dzięki niemu mam gdzie mieszkać - powiedział z uśmiechem.
- Nie jesteś z Radomia?
- Tak. Nikko Takeda to nie... pseudonim. Pochodzę z Japonii.
- Z Japonii - oczy jej się rozświetliły. - Jak udało ci się wjechać do Polski. Mamy kontakty tylko z Wschodem Europy i Rosją...
- Tak po prawdzie to mój dziadek, Musashi Takeda, przyjechał tu w roku chyba tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym. Do Polski sprowadziła go wielka pasja dotycząca historii tego kraju. Tak wielka, że aż granicząca z obłędem. Tu urodził się mój ojciec i tu urodziłem się ja.
- Opowiadasz tak jakby to było jakieś przesłuchanie - powiedziała Justyna z lekką nutą wyrzutu. - To jest ciekawe... Gdzie mieszkałeś wcześniej?
- W wię... - zawahał się na moment - Warszawie. A ty?
- Ja całe życie spędziłam tutaj, a bardzo chciałabym zobaczyć inne miasta. Może byś mnie kiedyś zabrał, mistrzu?
- Jasne, kiedy tylko zechcesz. Napijesz się czegoś?
Rozmawiali o wielu różnych błahostkach, sącząc piwo i słuchając muzyki. Pasowali do siebie jak ulał. Im więcej rzeczy ich łączyło, tym bardziej Nikko miał wątpliwości co do kolejnych spotkań. On codziennie obcował z narkotykami, bronią i prostytutkami. Jakoś nie wyobrażał sobie życia gangstera i zarazem przykładnego męża.
Życie różne tworzy koligacje...

***

- Siwy, słyszałeś chyba ten news? Ten kitaniec od R-Mana rozwalił Ryżego w ćwiartce - powiedział mężczyzna z pokiereszowaną twarzą.
- Tak Sparki - odpowiedział ostrym głosem ten zwany Siwym. Był to człowiek niewysoki, zbudowany niczym grecki atleta. Spod czapki zimówki spadały kaskadami siwe włosy.
- Co teraz?
- Zajmiemy się jego dzielnicą. I tak kontrolujemy już dilerów, a tam ćpa prawie każdy. Jeśli ktoś wejdzie nam w imprezę, zabij.
- Co z tym chinolem?
- A jak myślisz, debilu? Ma wykopać sobie grób...


ROZDZIAŁ III MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM

Dzień zapowiadał się naprawdę nieciekawie. Od rana deszcz padał jak z cebra, strugi wody płynęły po chodnikach i ulicach. Pejzaż przedstawiał się naprawdę nieciekawie. Smutna szaruga, pełna zadumy i łomotania ciszy w ciszę.
Nikko siedział z Bananem w furgonetce tuż obok rampy załadunkowej na tyłach znanego sklepu na B. Tego dnia miała być duża dostawa kokainy, ukryta w naczepie ciężarówki sieci B. Obydwaj byli lekko zniecierpliwieni, gdyż kierowca spóźniał się już o dziesięć minut. Chodziły też słuchy o wzmożonych działaniach Siwego na Piętnastoleciu. Czas działał na niekorzyść obu stron.
- Kiedy ten zasraniec tu przyjedzie? - denerwował się Banan. - Powinien już tu być.
- Spox, spóźnienia są w tej robocie normalką.
- Tracimy, kurwa, klientelę za każdą minutę spóźnienia. Wiesz ile się na tym zarabia?
- Dużo? - spytał niepewnie Nikko.
- Kurewsko dużo, ot co - powiedział ironicznie.
- Nie sądzisz, że nie powinniśmy sprzedawać tego dzieciakom na dyskotekach?
- Pojebało cię?! - wrzasnął. - Średnio kilka milionów złotych rocznego obrotu ma pójść się pieprzyć? Bo niedoszły nieboszczyk ma wyrzuty sumienia? Ty chyba się nie nadajesz na gangstera. A może... - błyskawicznie wyjął z kabury Deserta i przystawił mu go do głowy - Jesteś jebanym psem!
- Kurwa, zabierz to gówno! - wrzasnął Nikko. - Zwracasz na nas uwagę idioto!
- Jesteś czy nie? Dawaj dokumenty, bo rozjebię ci łeb! - przejrzał je i powoli naciskał na spust.
- Nie, daj kurwa spokój! Jedzie TIR!
Banan spojrzał się krzywo na niego i wybuchnął śmiechem. Nikko patrzył na kompana z otwartymi ustami.
- Omal się nie posrałeś ze strachu - wył ze śmiechu.
Nagle wylądował na szybie furgonetki z odciśniętym śladem pięści na policzku i wężykiem krwi spływającym po podbródku. Takeda wyskoczył z pojazdu i czekał aż kierowca podjedzie do rampy załadunkowej. Banan w tym czasie doprowadził się do jako takiego porządku.
Powoli na plac wjechały trzy czarne furgonetki marki volkswagen. Nikko zmarszczył brwi spoglądając na Banana.
- Wzywałeś tu kogoś jeszcze?
- Nie, R-Man mówił, że mamy tu być tylko my dwaj...
- To co u licha?
Boczne, rozsuwane drzwi furgonów otworzyły się a z nich wyskoczyło kliku ludzi trzymających ręce pod płaszczami.
- Co jest? - zapytał Nikko.
- Padnij kurwa! - wrzasnął Banan, ciągnąc Takedę za ich pojazd.
Salwa z karabinków zrobiła sito z samochodu, za którym się ukryli. Obydwaj wyszarpnęli pistolety z kabur.
- Czy tak musi wyglądać praca w tym, mieście?
- Nie gadaj kompadre, strzelaj! - wrzasnął Banan strzelając do napastników.
Pociski dziurawiły wszystko na swojej drodze. Ściany budynków, szyby w pobliskich mieszkaniach, samochody. Strzały po chwili umilkły jak nożem uciął. Odezwał się silnik ciężarówki i powoli zaczęła się ona wytaczać z podjazdu. Banan biegł i rozpaczliwie strzelał do furgonetek napastników.
- Kurwa, tam ucieka dwadzieścia kilo koksu! - wrzeszczał.
Nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wypadli na ulicę i korzystając z niezbitych argumentów "pożyczyli" samochód od pewnego jegomościa. Jakby tego było mało w oddali słychać było ryk syren policyjnych.
- Super. Gliny - skwitował Nikko.
Nie było czasu na czcze rozmowy. Takeda przydusił pedał gazy do podłogi i ruszył z piskiem opon. Należało jakoś zatrzymać ciężarówkę. O wyprzedzeniu nie było mowy, uliczka była zbyt wąska. Banan wychylił się przez okno, strzelając z Deserta w opony. Kawałki gumy malowniczo rozlatywały się na wszystkie strony. Nagle z prawej strony poleciał dziwny przedmiot, wielkością przypominający puszkę coli.
- Kurwa, skręcaj w lewo! To jest... - wybuch przerwał jego mało składną wypowiedź.
Samochodem rzuciło na zaparkowane po lewej stronie pojazdy. Kawałki szkła posypały się do wnętrza, lusterka pożegnały się z karoserią a z tyłu odezwał się megafon:
- W imieniu prawa stać!!!
- Jeb się cwelu - warknął Nikko odwracając się i strzelając berettą w kierowcę. Radiowóz gwałtownie skręcił w prawo i wpadł na kolejny granat. - Sprawa z głowy...
- Na jakiś czas. Ostro trza będzie smarować, oj ostro.
Droga łączyła się z główną arterią miasta, w tych godzinach panował duży ruch. Ciężarówka z koksem skręciła na pas "pod prąd" i taranowała niemal wszystko, co stanęło jej na drodze. Banan był bliski szaleństwa z rozpaczy. Co jak co, ale kilkuset kilogramowe auto nijak nie zatrzyma niemal dwudziestotonowej masy żelaza.
- Kurwa, co my zrobimy? Co zrobimy, kurwa mać? Mamomamuniuermanzabijenas!!! - paplał Banan.
- Zamknij się. Mam pomysł - warknął Takeda.
- Co?! GADAJ!!!
Nikko gwałtownie skręcił na przeciwny pas. Slalomem omijał inne samochody, aby tylko zbliżyć się do ciągnika.
Pomimo, iż wcale nie podjechał do pojazdu, zaczął się on niebezpiecznie zbliżać. Tylne koła uderzyły w bok samochodu, wgniatając drzwi i raniąc resztkami szyby rękę Takedy.
- To ma być ten twój zasrany plan?! - wrzeszczał mu nad uchem. - Chcesz aby zrobił z nas konserwę?!
- Zamknij mordę i strzelaj w koła!
Kolejne uderzenie wprowadziło w poślizg samochód gangsterów. Nikko miał coraz większe problemy z utrzymaniem kursu. Banan natomiast zdołał prześlizgnąć się na tylne siedzenie.
Koła zbliżały się coraz bardziej i bardziej. Nikko skręcił możliwie najdalej w prawo, byle tylko Banan miał czas na strzał.
Desert odezwał się swym potężnym hukiem odpalanego pocisku. Kawałki gumy z głuchym dźwiękiem odbijały się od karoserii wraku i naczepy. Ciężarówka gwałtownie skręciła w przeciwną stronę. Zbliżali się od skrzyżowania z obwodnicą. Stamtąd droga tylko w prawo bądź w lewo. Na przedzie jest tylko park...
Kolejny wystrzał rozerwał drugą tylną oponę. Obracająca się felga sypała iście ognistą fontannę iskier. Pisk ścieranego metalu dzwonił w uszach.
- Kurwa! Padnij!!! - wrzasnął Nikko chowając się za deską rozdzielczą.
Z otwartych drzwi kabiny wychylił się mężczyzna w czarnym płaszczu. Z uśmiechem wycelował ingrama i zaczął strzelać. Kule dziurawiły samochód, cudem nie raniąc nikogo. Po chwili magazynek został pusty, a facet miał problem z przeładowaniem. Za bardzo trzęsło.
Banan rzucił się do przodu i strzelał na "full out". Mężczyzna nie zdążył się schować. Pociski rozerwały mu klatkę piersiową, ramię i brzuch. Spadł wprost pod koła TIR-a.
- Ha ha ha, jeden z głowy! - śmiał się.
- Mamy towarzystwo! - powiedział Nikko, spoglądając w wewnętrzne lusterko. - Bierz moje berki i szyj do nich ile wlezie!
Bananowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Przez wybitą tylną szybę wychylił się jak tylko mógł i zaczął strzelać.
Zakręt był coraz bliżej...
Mężczyźni z pierwszej furgonetki nawet nie zdążyli zareagować.Kule przeszyły głowy kierowcy i pasażera. Pojazd napastników rzucony w bok został uderzony przez kolejną furgonetkę. Obydwie wylądowały na pobliskim przystanku autobusowym.
- Problem z głowy...
- Nie byłbym tego taki pewien... - mruknął Nikko. - Trzymaj się!
Hamulec momentalnie zamienił opony w obłoki pary. Banan spadł z tylnej kanapy wrzeszcząc wniebogłosy. Ciężarówka popędziła prosto przez park, demolując pusty plac zabaw i orając ziemię felgami. Nikko przytulił pedał gazu do podłogi.
Ciężarówka z impetem uderzyła w drzewo, wyrywając je z korzeniami. Po kilku metrach orania ziemi konarami zaklinowanymi w zderzaku zatrzymała się. Kierowca wyskoczył z kabiny. Krzyczał do Nikko i Banana.
- Ludzie, błagam, oszczędźcie! Mam małe dziecko!!!
Chłopaki wyskoczyli z samochodu. Bez słowa wycelowali pistolety w mężczyznę.
Padły dwa strzały.

***

-Kurwa, tu musi być ta skrzynia! - powiedział Banan otwierając naczepę. - Znajdź jakąś gablotę i podbij tutaj. Zaraz będziemy spieprzać.
- Spox.
Po chwili podjechał czarny ford, z którego wyszedł Takeda. Banan powoli wynosił paczki z tagiem mafii. Nikko układał je w bagażniku, wciąż nie wierząc, że udało im się wyjść cało z opresji.
Syreny policyjne były coraz głośniejsze.
- Zbieramy się. Mamy chyba na ogonie całą Gwardię Ludową - zażartował Banan.
- Co ty o tym wiesz - powiedział Nikko. - Dokąd?
- Mam jedną miejscówkę, gdzie pozbędziemy się psów. De nada amigo...


ROZDZIAŁ IV OSTATNI ELEMENT

Samochód stał pod wiaduktem, ukryty w cieniu filarów. Wewnątrz siedział Nikko i R-Man. Obydwaj czekali na Pako, szefa składu CZM - Chłopaków z Malczewskiego. Był on żywą legendą. Wielokrotnie siedział w więzieniu, a pytanie za co uważał za nieco nietaktowne. Na miejscu było raczej zapytanie za co nie siedział.
Znali go wszyscy. Przede wszystkim sławna była jego brutalność i zatargi z Siwym. Ustawicznie gryźli się o teren, gdyż CZM graniczył z Oboziskiem. Strefy wpływów i interesów krzyżowały się właśnie w tym miejscu, nic dziwnego, że stałym bywalcem tych terenów były radiowozy i karetki z plastikowymi workami.
Tej nocy miała zostać wznowiona walka. Kiedy to Pako wyjechał z miasta, fragment Piętnastolecia nazywany osiedlem Malczewskiego dostał się pod wpływ Siwego. Teraz miał zostać za wszelką cenę odebrany.
- Nikko, jak tam twoja ręka? - zapytał R-Man. - Nasz lekarz chyba doprowadził ją do porządku?
- Spox, Aga poskładała ją do kupy i jakoś się trzyma.
- Możesz mi powiedzieć co robiłeś zanim dostałeś się do pierdla?
- Dlaczego o to pytasz? - odpowiedział pytaniem Nikko. Był lekko zdenerwowany.
- Nudzi mi się. Gadaj.
- Nic takiego, uczyłem się troszkę, pomagałem ojcu w jego warsztacie i tak dalej, wiesz jak to jest - powiedział niedbale.
- Szczerze... To pieprzysz mi tu farmazony.
- Nie mówię serio...
- Słyszałem od Świra, że byłeś w białym pokoju. Że chcesz ścigać Leszczyńskich. Nie lubisz gliniarzy - wyliczał R-Man. - Jah ci to wybaczy, wystarczy, że w niego uwierzysz. Mnie musisz opowiedzieć o wszystkim. Nie może być między nami nieścisłości.
- Sam tego chciałeś, ale... Co to Jah? - zapytał podejrzliwie.
- Nie co, lecz kto! - wykrzyknął R-Man. - To nasz Pan, Jahwe! Wiedz, że Babilon wyciągnął po ciebie rękę, ale Jah dał ci szansę - zapowietrzył się na chwilę. - Pozwolił ci uciec z pierdla, dał ci szansę oświecenia białą nirwaną i ukazał ci się w całej krasie.
- Wydawało mi się, że chcesz dowiedzieć sie czegoś o mnie - przerwał mu z przekąsem.
- Dobrze, ale później dokończymy twoją ewangelizację - odparł niezrażony szef.
- No, to w takim razie jeśli mam być szczery... Moja rodzina pochodzi z Japonii, sam urodziłem się w Warszawie. Ojciec mój był za dnia ślusarzem, nocami uczestniczył w ruchu oporu przeciwko nowej władzy. Podczas jednej akcji wpadł, a Leszczyński skazał go na śmierć - odczekał chwilę. - Dzięki wcześniejszym jego wyrzeczeniom opłacone miałem czesne na tajnych kompletach z języka polskiego. Byłem najlepszy spośród uczniów. Trafiłem nawet do tajnej grupy pisarskiej "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Tam poznałem tego szmaciarza Tomka Leszczyńskiego, syna tego frajera, który pół roku póżniej zabił mojego ojca. Jego synalek sprzedał mnie i trafiłem przed kata mojego ojca.
- Ale tobie się udało - dokończył R-Man.
- Co z tego, skoro teraz jestem handlarzem prochów, mordercą i piratem drogowym? Splamiłem honor mojego ojca...
- Coś mi tu nie pasuje, Nikko - przerwał jego wywód. - Mówisz, że splamiłeś honor. Ja natomiast wiem, iż z chęcią chodzisz na wódkę z chłopakami, często bywasz na ustawkach i nie masz oporów przed strzeleniem komuś w twarz.
Nastała ciężka cisza. R-Man odczekał stosowną chwilę i podjął wywód.
- Polubiłeś to co robisz. Masz teraz wszystko to, na co musiałbyś pracować latami. Ludzie darzą cię szacunkiem, z namaszczeniem wypowiadają twoje imię. Nikt tobie nie rzuci w twarz słów "Chinol" czy "Żółtek". Boją się ciebie.
- Ale powiedz mi, co ja z tego mam. Zawsze chciałem pisać, teraz nie mam nawet nazwiska.
- Masz. To co tu jest w papierach, ułatwia ci życie. Co z tego, że według fałszywego dowodu nazywasz się Song Kim Jong i pochodzisz z Korei?
- Uwierz mi, to ma znaczenie.
- Dziwny jesteś - skwitował R-Man.
- Nie ja jeden... Nie ja jeden...
Nagle rozległo się pukanie w szybę od strony R-Mana. Na zewnątrz stał niski, krępy mężczyzna. Miał lekko odstające uczy, oczy ciemne i bezdenne jak studnie. Ubiór wskazywał na fanatyka hip-hopu, wszystko za duże o jakieś cztery numery.
R-Man nacisnął guzik wyłączający immobiliser. Mężczyzna wsiadł do samochodu. Zapanowała chwila ciszy. Rozmowę zaczął szef.
- Siemka Pako. Kopę lat będzie?
- Elo, R-Man - odpowiedział chrapliwym głosem. - Nadal zasłuchany w reggae i ujarany, co?
- Nic się nie zmieniłeś. Mam nadzieję, że nadal też masz na pieńku z Siwym... - powiedział odwracając się ku niemu.
- Gdybym dorwał tego szmaciarza, to kopałby już swój grób. Czego chcesz tak właściwie? I kim jest ten kitaniec?
- Zaraz mu... - warknął Nikko wyjmując pistolet. Uspokoił się pod wpływem spojrzenia kumpla.
- Spokojnie. Nikko, Pako - przedstawił ich sobie. - Jest sprawa...
- Dla mnie nie ma żadnych spraw z kitańcami - powiedział, łapiąc za klamkę. Napotkał jednak opór centralnego zamka.
- Posłuchasz mnie jednak. Jeśli nie... Nikko zapozna cię z wylotem tłumika berki.
- Straszysz mnie?
- Nie. Stwierdzam fakty. Nikt jeszcze nie wie o twoim przyjeździe.
Pako ważył w ciszy to, co usłyszał od R-Mana. mimo wszystko cenniejsze mu było jego własne życie.
- Czego chcesz? - zapytał.
- Zatargi z Siwym zostały wstrzymane. Teraz jest otwarta wojna. Babilon jaki zbudował musi upaść. Potrzebuję CZM-u do pomocy. Nas jest niewielu, by stanąć do otwartej walki.
- Słyszałem, że masz wielkie przychody z dragów w całym województwie. Handlujesz bronią i masz osobistego ochroniarza, mistrza kung-fu. Co żółtku, pokażesz mi coś? Jakiś chwyt zajebanego starucha?
- Zaraz ci rozwalę ryj! - wrzasnął Nikko, wymierzając mu berettę w twarz. R-Man złapał z lufę i wyrwał mu broń z ręki. Takeda spojrzał na niego wzrokiem rozszalałego byka.
- Mam lepszy pomysł. Niecały kwadrans temu mówiłeś mi o splamionym honorze. Teraz jest okazja do pokazania kim jesteś.
- Przecież ja zabiję tego kitańca - warknął Pako.
- Zobaczymy. Jutro na Konopie. Bywaj z Jah.

***

Dookoła boiska przy liceum imienia Marii Konopnickiej zebrała się pokaźna grupa ludzi. Było ich nie przymierzając około setka, żądnych dobrej bijatyki twarzy. Rzadko zdarzało się też, by walka szła o taką stawkę. Wszyscy w mieście wiedzieli, że Pako nie uznaje niczyjej zwierzchności i nie pozwoli sobie rozkazywać.
Tym razem miał za przeciwnika osobę, która dopiero co zyskała jakieś poważanie wśród ludzi miasta. Każdy czekał na dobrą chwilę z kastetami, batonami, gołymi pięściami i dużą ilością posoki.
Gapie utworzyli krąg, którego średnica miała jakieś trzy metry. Na środek wyszedł Pako, ubrany w dres, trzymający ręce w kieszeniach. Po przeciwnej stronie wyłonił się R-Man i Nikko. Nastała cisza. Nikt nie odważył się odezwać nawet słowem.
- Jestem, tak jak chciałeś - powiedział Pako.
- Oto twój przeciwnik - odparł spokojnie rastaman. - Omówmy stawkę walki.
- Po co? Zabiję go w ciągu minuty.
- Nie byłbym tego taki pewien. Powiedzmy tak: jeśli pokonasz Takedę, zagarniasz...
- Towar od Banana - warknął. - Równo pięćdziesiąt sztuk ruskich automatów.
- Popieprzyło cię! To nie żaden zasrany koncert życzeń!
- Nisko cenisz swojego kumpla. Ten jebany kitaniec już sra po gaciach, a ty nie chcesz dobić ze mną targu. Za kogo ty mnie masz. Zabieraj tego twojego cwela i spieprzaj za Chrobrego bo cię rozjebię!
Pomruk przebiegł po tłumie. Nazwanie kogoś cwelem, na Piętnastoleciu było niemal równoznaczne z zmieszaniem z błotem rodziny. Takich rzeczy się nie przepuszcza.
- Ty pieprzony skurwysynu! - wrzasnął Nikko rzucając się na Pako.
Zanim jego pięść wbiła się w szczękę oponenta, stało się coś dziwnego. Świat zawirował, oślepiał bólem szczęki i ciepłą cieczą, ściekającą po podbródku.
- Coś ci się stało? - doleciał do niego przesłodzony głos. Kolejny cios też.
Nikko powoli podniósł się z ziemi. Wiedział już, co jest nie tak. Pako miał ręce obwiązane bandażem, który w jednym miejscu, na kostkach, wzbogacony był o metalowe wstawki.
Nagle coś wylądowało przed nim. Dwa kastety. Spojrzał w bok i zamarł z przerażenia.
Justyna.
- Podnoś je i rozwal mu ryj! - wrzasnęła.
Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Błyskawicznie założył je i zacisnął pięści.
- Lubisz ostrą jazdę? No to teraz się zabawiamy. Graj muzyko! - wrzasnął Nikko.
Lewy sierpowy sięgnął celu. Chrupot łamanej kości jarzmowej rozsierdził Pako. Zatoczył się i wypluł krew. Zanim zdążył zasłonić się, kolejny cios wybił mu zęby. Szybki hak na podbródek połamał mu szczękę. Pako odsunął się na dobre dwa metry, niemal wymiotując krwią. Tłum wrzeszczał, zagrzewał do walki obydwu gangsterów.
Pako nie panował już nad sobą. Uderzał w każdy możliwy sposób, byleby tylko trafić Nikko. Udało mu się jedynie trafić w gardę Japończyka. Silnym ciosem od dołu trafił w łokieć Takedy, przetrącając mu kość. Ten odskoczył, krzycząc z bólu. Szał dodał mu skrzydeł. Zwinął się i kopnął go z "mawashi" wprost w twarz. Piszczel Takedy połamał szczękę Pako.
Oponent padł na ziemię jak nożem podcięty. Zapadła cisza.

***

- Pako, PAKO!!! - darł się jakiś chłopak, usiłując go docucić.
- To było niezłe, cabron - skwitował Banan. - Gdzie uczą takich rzeczy, amigo?
- Ojciec - odpowiedział Takeda, wypluwając krew. Justyna bandażowała mu rękę, która bolała jak jasna cholera. Bał się jednak, że okazanie bólu może zostać odebrane jako słabość.
- Spokojnie, nie jest złamana. Lekko przetrącona, ale cała - powiedziała po zakończeniu "operacji".
- Dzięki. Skąd znasz zasady pierwszej pomocy?
- Z podręcznika od przysposobienia obronnego - ucięła.
- A co z nim? - spytał Świr.
- Czekamy aż go docucą - warknął R-Man.
Nie trwało to długo. Chłopak, który pomagał Pakowi wrócić do świadomości, pomógł mu się podnieść. Szef CZM rozejrzał się lekko nieprzytomnym wzrokiem po zebranym tłumie. R-Man powoli podszedł do niego i spojrzał mu twardo w oczy.
- Jah wybaczy ci twe winy, ja nie. To miała być uczciwa walka, ty jednak przyszedłeś uzbrojony. Dla nas jesteś przeklęty, dla twojego osiedla też. Odejdź.
- Łe - wybełkotał.
- Co?
- On chyba powiedział "nie" - oznajmił chłopak, który podtrzymywał Pako.
- Splamiłeś honor mojego człowieka, zszargałeś opinię Chłopaków z Malczewskiego. Teraz myślisz, że masz tu coś jeszcze do gadania? Co, w chuja lecisz? - mówił z pogardą Szef. - Coś mi mówi, że nie pożyjesz długo - odwrócił się w stronę zebranych ludzi. - Pako zostaje wyrzucony z składu. Do teraz ja przejmuję dowodzenie nad CeZeteMem.
- Co w takim razie nam oferujesz? - zapytał ktoś z tłumu.
- Głowę Siwego - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zaraz po tym zwrócił się po cichu do Pako. - A ty nie wracaj do Radomia, inaczej... - przejechał palcem po szyi. - Wiara, wracamy do domu!

***

ROZDZIAŁ V LIBERATOR

Do mieszkania R-Mana wpadł Rysiek. Był cały czerwony na twarzy, miał kilkanaście zadrapań, podartą koszulę i wielki krwiak pod okiem. Dyszał jakby goniło go stado rozszalałych byków. Nikko wstał z kanapy i podszedł do niego.
- Co się stało?
- Siwy... Świr... Napad... - Rysiek nie mógł wypowiedzieć jednego zdania.
- Bracie, weź głęboki wdech, odczekaj chwilę i mów - powiedział R-Man.
- Hyyy - wciągnął powietrze - kurwaaa, Siwy... napadł na nas...
- Coś mówiłeś o Świrze? Co z nim?! - wrzasnął Nikko.
- Porwali go...
- Co, kurwa?! - ryknęli wszyscy naraz.
- Zabrali go chyba do jakiegoś hangaru... Ledwo uciekłem - dokończył Rysiek i zemdlał. R-Man natychmiast podjął działanie.
- Banan, bierzesz Ryśka do Agi, ktoś musi go poskładać. Nikko jedziemy do Lolka po nasz ciężki sprzęt.
- Hai - odparł Takeda, wkładając beretty do kabur.
- Compadres, we`re gotta fuck some putas - dodał Banan, zabierając Ryśka.
W kilka chwil chłopaki zabrali się do samochodów i gnali ulicami Radomia w wyznaczone miejsca.
Nikko i R-Man dojechali do miejsca przeznaczenia. Parafia Miłosierdzia Pańskiego na granicy Centrum i Piętnastolecia. Lolek był tamtejszym wikariuszem i jednocześnie członkiem mafii. Tej drugiej osobowości kochającego dzieci i miłego księdza nie znał nikt.
Tego, że u niego można dostać broń dużego kalibru też nikt nie wiedział.
Obydwaj wpadli do kancelarii niczym dwie bomby. Krzyczeli jeden przez drugiego tak, że nic nie można było zrozumieć. Lolek wyjął spod biurka kij baseballowy i trzasnął nim w blat. Natychmiast zrobiło się cicho.
- Co się stało chłopaki?
- Siwy, porwał Świra i pobił Ryśka! - wrzasnęli jednocześnie.
- Chodźcie - powiedział spokojnie, wyjmując klucze.
Przeszli przez kościół ku garażom na placu obok budynku zakonu. Lolek otworzył drzwi opatrzone numerem sześć. Stał tam jego potężny volkswagen transporter. Spokojnie, jakby nie przejmując się zaistniałą sytuacją, otworzył bagażnik. Wewnątrz była skrzynia z hartowanej stali, opatrzona cyfrowym zamkiem. Wystukawszy kombinację, podniósł wieko. Widok zapierał dech w piersiach.
- Wybierajcie, synowie marnotrawni - powiedział.
- Spox. To bierzemy cztery Kałachy... - wybierał R-Man.
- Granaty. Koniecznie granaty - dodał Nikko.
- Ale zostawcież mi ze sześć - przestrzegł ksiądz. - Muszę mieć czym ryby łowić...
- Oka. To jeszcze kamizelki też cztery i magi.
- Dobrze. Niech Bóg ma was w swej opiece - pobłogosławił ich Lolek. - I nie zapomnijcie zapłacić.
- Odprawcie, księże, mszę za Świra - powiedział na pożegnanie Nikko.
Wskoczyli do samochodu i z piskiem opon ruszyli pod szpital na Malczewskiego. Tam miał czekać na nich Banan. Niestety, nadal nie wiedzieli, gdzie znajdował się hangar, o którym mówił Rysiek. Czasu mieli coraz mniej, w każdej chwili Siwy mógł nacisnąć na spust. To byłaby dla niego przyjemność...
Takeda gwałtownie szarpnął za dźwignię hamulca ręcznego. Samochodem rzuciło, ślizg trwał dobre kilka sekund. Zatrzymał się dokładnie pod wjazdem do szpitala. Banan szarpnął za klamkę i wsiadł do wozu. Nikko przydusił pedał gazu do podłogi. Obłoki pary z palonych gum zasłoniły pół ulicy.
- Co z nim? - zapytał R-Man.
- Jest poturbowany, ma wstrząs mózgu i połamane żebra - wyliczał. - Wiecie coś już?
- Nie. Mamy broń i kamizelki. Teraz musimy skorzystać z koła ratunkowego - dodał.
- Serio chcesz to zrobić, amigo? - zapytał zaniepokojony.
- Musimy. Dawaj fona - wystukał na klawiaturce numer. - Kurwa, nie myślałem, że kiedyś będę musiał go prosić o cokolwiek więcej... Yo, Siara! - powiedział. - Mamy hardkor sprawę, porwali naszego. Spotykamy się w stałym miejscu za dwadzieścia minut. Ile? - zapytał z niedowierzaniem w głosie. - Kurwa! Pojebało cię?! Spox, będę miał. Za dwadzieścia minut - rozłączył się.
- Co się stało, chłopaki? O co chodzi? - dopytywał się Nikko.
- Jedź do mnie. Opowiem ci po drodze.

***

Podczas, gdy chłopaki pędzili do domu R-Mana, sytuacja Świra pogarszała się z minuty na minutę. Dwóch silnych drabów powiesiło go za skute ręce na metalowym haku, dobre dwa metry nad ziemią. Z ciemności wyszedł Siwy.
- No, no, no. Kogo my tu mamy? Czyż to nie słynny opierdalacz gablot? Te zwany... Cwelem? Nie... Pedałem? - każdej obeldze towarzyszył rechot kamratów Siwego. - Ostatnio rozwalacie moich ludzi. Chcecie wojny? Spox.
- Pierdol się! - wrzasnął Świr. Nim zamknął usta, uderzenie kijem w klatkę piersiową wyrwało z nich krzyk. Kolejne ciosy spadały z coraz większą siłą. Po chwili, która trwała jak wieczność, Siwy uniósł rękę. Oprawcy odsunęli się na kilka kroków. Szef powoli podszedł do Świra.
- Myślisz, że to jest ból? Jesteś, kurwa w błędzie. I pomogę ci z niego wyjść - uderzył go pięścią z kastetem w twarz. Nos strzelił z obrzydliwym chlupotem. Momentalnie wypłynęła krew, niemal jak u wodospadu.
- Powiesz mi kiedy R-Man bywa sam w domu. Mam z tym sukinkotem rachunki do wyrównania. Potem podasz mi adresy innych waszych cweli i gdzie trzymacie kasę - wyliczał żądania.
- Ne ma uja - wybełkotał. - Ne jezdem frajerem.
- Jesteś - skwitował. - Nóż.
Halą wstrząsnął mrożący krew w żyłach krzyk.

***

- Gdzie ten stary skurwiały afgański pies? - warknął Banan. - Nie dość, że chciał pół miliona złotych, to jeszcze się spóźnia. Świr może już wąchać kwiatki od spodu...
- Zamknij ryj, frajerze! - wrzasnął Nikko.
- Spox, chłopaki. Znam go, na pewno będzie - mitygował ich szef.
Stali na dachu piętrowego garażu w centrum miasta. R-Man, Nikko, Banan i dwóch prostych żołnierzy: Tymon i Juryś. Ich "koło ratunkowe" to komendant policji, nazywany przez wszystkich Siarą. Za kasę zrobiłby wszystko, nawet oddał matkę na stryk. Każdy o tym wiedział, i w miarę możliwości to wykorzystywał. Minusem tej opcji była jej cena, Siara nigdy nie brał mniej niż trzydzieści tysięcy. Będąc naprawdę wrednym, wołał o dwieście.
Tym razem waga sytuacji pozwoliła mu na wyssanie pieniędzy z chłopaków. Musieli wyczyścić prywatne konta i fundusz na kaucje dla ludzi. Dopiero po tych operacjach przybyli na umówione miejsce.
Siara przyjechał jak dygnitarz na otwarcie wystawy, mając półgodzinne spóźnienie. Wysiadł z czarnego bmw i powoli podszedł do chłopaków. Był niewysoki, raczej szerszy niż wyższy. Tłusta twarz miała świński wygląd. Jak świeżo wyszorowane prosię.
- Kasa jest? - zapytał.
- Pół miliona nowych złotych.
- To czego ode mnie chcecie?
- Gdzie jest hangar Oboziska? Prawdopodobnie jakaś fabryczka spanku lub innego gówna. Gdzie?
- Hmm... Macie tu kartkę z adresem. Śpieszcie się, Siwus ma zwyczaj ciąć twarze swoim ofiarom... - zaśmiał się.
- Mógłbyś odwrócić odwagę Siwego jakąś antyterrorką? - zapytał R-Man.
- Może i mógłbym, ale to kosztuje... - powiedział, uśmiechając się wrednie.
- Ty pieprzony matkojebco - wyskoczył Takeda, uderzając go okutą w kastet pięścią. Siara upadł na ziemię. Zakotłowało się. Zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, Nikko siedział okrakiem na policjancie i dźgał go nożem. Krew sikała na wszystkie stony.
- Kurwa, co ty robisz!!! - wrzeszczał R-Man. - Spierdalamy!
Siłą zaciągnęli go do samochodu. Banan usiadł za kierownicą i ruszył z piskiem opon. Mieli coraz mniej czau.
- Ty jebany sadysto! Zajebałeś naszego najlepszego kontakta! - wrzeszczeli na przemian. - Nie mamy teraz silnej wtyki w policji.
- A co kurwa miałem zrobić? Dać mu jeszcze kasy? Jedźmy pod ten pieprzony adres!
- On ma rację - powiedział Tymon. - Ruszmy dupy...
Nikt nie miał już nic do dodania.

***

Sprawa wyglądała coraz gorzej. Hangar, którego adres dostali był w dosyć ustronnym miejscu, mianowicie pośrodku pośrodku dzielnicy Wośniki. Otoczony był kilkumetrowym murem, posiadał tylko jeden wjazd i do tego trzy budki wartowników. Po dwóch na każdą.
Nie mogli wtargnąć do środka robiąc Sajgon, musieli mieć plan. Narobienie rabanu mogłoby kosztować Świra życie. O ile jeszcze żył.
- Co robimy? - zapytał Juryś.
- Nie mamy tłumików, żeby zdjąć ich po cichu - odparł Banan.
- Ogrodzenie jest zbyt wysokie, żeby je przeskoczyć - dodał Tymon.
- Co w związku z tym proponujesz? - R-Man zapytał Nikko. - Gdybyś powstrzymał swoją chętkę, to teraz antyterrorka odwracałaby uwagę od nas.
- Co, to teraz wszystko, kurwa, zwalacie na mnie, co? - wyszeptał Takeda.
- Nie, nie o to chodzi.
- A o co?
- Mamy chyba coś do zrobienia - wtrącił Juryś. - Lepiej się ruszmy. Mam chyba nawet pomysł.

***

- Ehh, chłopaki. Teraz to będzie nam się żyło - powiedział jeden z wartowników.
- Jasne. Po tym jak Siwy rozniesie tych frajerów od R-Mana to będziemy zgarniać po pięćdziesiąt koła za miesiąc - dodał drugi.
- Napijmy się. Panowie, za nasze pieniążki - wzniósł toast pierwszy. Nagle rozległ się krzyk.
- Hola holmes! - ciszę rozerwały strzały z kałasznikowów.
Wartownicy padali jeden po drugim. Krew rozlewała się po ścianach budek. Atak był tak nagły, że nie byli w stanie zareagować. Pięciu ludzi w strojach policjantów wtargnęło na teren fabryki, zabijając wszystkich, którzy weszli im w drogę.

***

Do uszu Siwego doszły odgłosy strzelaniny. Szef rozejrzał się niespokojnie po twarzach swoich ludzi. Nagle wbiegł mężczyzna z przestrzeloną ręką.
- Sparki, co się dzieje? - zapytał nerwowo Siwy. - To R-Man i jego chłopaki?
- Gorzej... - powiedział rozdygotanym głosem. - To gliny...
- Kurwa - odwrócił się w kierunku Świra. - Zostawiamy go i spierdalamy.

***

- Gdzie ten pieprzony szczur?! - wrzasnął R-Man.
- Zostaw go. On nic nie wie - powiedział Nikko. Strzał z Deserta przygwoździł wartownika do ziemi. R-Man zacisnął dłonie na karabinie.
- Chodźmy. Do środka!
Eksplozja rozerwała bramę hangaru. Chłopaki wpadli do środka niemal jak rozszalałe psy. Salwy z karabinów demolowały wszystko. Ludzie Siwego padali jak muchy.
- To nie policja! - wrzeszczał jakiś mężczyzna. Nikko natychmiast uciszył go kulą w głowę.
- Trzymać się razem!!! - krzyczał Banan. - Goń Nino! - rzucił granat.
Wybuch wstrząsnął kontenerami, rozwalił kilkadziesiąt kilogramów spanku po garażu. Chłopaki parli naprzód, zabijając wszystkich na swojej drodze. Rechot kałasznikowów mieszał się z pojedynczymi wystrzałami z pistoletów. Ewidentnie nie byli przygotowani na liberatorów.
Labirynt kontenerów kończył się swoistą salą, utworzoną z wszelkiej maści gratów i maszyn. Pośrodku nich wisiał na łańcuchu poturbowany Świr. Miał liczne krwiaki, odbicia po kiju baseballowym, poparzenia i pociętą twarz oraz klatkę piersiową.
- Kurwa! Co oni ci zrobili?! - wrzeszczał R-Man. - Ziom, otwórz oczy! Żyjesz?!
- Zabieraj go stąd - powiedział Tymon. - To jeszcze nie koniec kłopotów.
Rozległ się głos z megafonu. Wszyscy podskoczyli z przerażenia.
- W imieniu prawa, poddajcie się! Jesteście otoczeni! - odgłos śmigłowca to zbliżał się, to oddalał.
- Co z nim? - zapytał Nikko, spoglądając na dach hangaru.
- Jest poturbowany, ma chyba połamane nogi, ręce i żebra, stracił dużo krwi. Żyje, ale czy wytrzyma, to zależy jak szybko znajdzie się w szpitalu - odparł Banan.
- Kurwa - warknął Japończyk. - Nie mamy wyboru. Zostały nam dwa granaty i musimy przebić się na zewnątrz.
- Do dzieła. Wiara, ostatni wysiłek - powiedział R-Man.
Tymon wziął na ręce Świra, chłopaki przeładowali broń i ruszyli w kierunku tyłów budynku. Nie niepokojeni przez nikogo dotarli do ściany. Celnie rzucony granat wyrwał kawał metalu wielkości dużego samochodu. Czas uciekał coraz bardziej. Odgłos eksplodującej racy dymnej oznajmiał wejście oddziału GROM.
- Cabron, dlaczego my? - panikował Banan.
Kolejny granat ledwo zrobił wyłom w murze. Brygada wypełzła na pole na obrzeżu miasta. W pobliżu znajdowała się tylko jedna chałupa. Jedynym ich ratunkiem mógł być samochód. W innym wypadku czekał ich sąd. Sąd lub śmierć.
- Jah, dopomóż nam, błagam Cię - modlił się R-Man. - Nigdy o nic nie prosiłem, ale teraz błagam. Ratuj!
- Do chałupy, schylać się, ziomy! - wydawał polecenia Takeda.
- Stać! Jesteście aresztowani! - oznajmiał głos z megafonu.
- Pieprz się! - wrzasnął Juryś, strzelając do śmigłowca. Drzwi kabiny otworzyły się i wychyliła się jakaś postać. Miała w rękach karabin.
Salwa dosięgnęła celu. Juryś w konwulsjach padł na ziemię. Przez chwilę trząsł się, darł ziemię butami i charczał. Po chwili zamilkł.
- Wy skurwysyny!!! - ryknął Banan, strzelając wprost w kabinę śmigłowca. Przez chwilę maszyna trzymała się w powietrzu, lecz po niecałej minucie przechyliła się w lewą stronę t runęła na ziemię. Wybuch pochłonął w płomieniach okoliczny lasek.
- Szybko! - ponaglał Nikko. - Nie mamy ani chwili do stracenia!
Na posesji domku stał stary okaz warszawy. "Boże, jeśli to zapali, to jesteśmy uratowani" pomyślał Takeda, grzebiąc w zamku.
- Szybciej, Świr długo nie wytrzyma!
Świr.
Tak nie może się to zakończyć.
Zamek odpuścił, niemal kocim susem Nikko wskoczył do samochodu. Zwolnił rygle pozostałych drzwi, a chłopaki ostrzeliwując nadjeżdżający radiowóz, weszli do wewnątrz. Silnik zaskoczył od razu.
- Cholera, dziadek musiał być jakimś kolekcjonerem - powiedział ruszając spod posesji.
- Nie pieprz głupot i prowadź, najpierw do Agi - rozkazał R-Man.
Wyjechali na ulicę Wernera. Ruch był niewielki, więc można było jechać "ile fabryka dała". Świr miał się coraz gorzej. Był nieprzytomny i oddychał coraz wolniej i nieregularniej. Nikko z piskiem opon wchodził w zakręty, przeklinając w duchu cały ten dzień, świat i Siwego.
Wpadli na podjazd do szpitala. Hamulce wywołały istną zasłonę dymną dla samochodu. Tymon i R-Man wyskoczyli ze Świrem na rękach i wbiegli do budynku.
- Oni są bezpieczni. Teraz nasza kolej - powiedział Takeda, dusząc pedał gazu.
Samochód wyjechał na ulicę, efektownie wykonując choku-dori pomiędzy dwoma radiowozami. Banan zapiął pasy, z przestrachem patrząc w lusterko, wprost w oczy Nikko.
Pędzili w kierunku Centrum, gdzie czekał ich spot. Tam zazwyczaj gubiło się natrętne towarzystwo.
Nikko bezbłędnie trafił na wjazd pomiędzy bloki, tuż obok głównej arterii miasta. Powoli, z wyłączonym silnikiem wtoczył się do małego zjazdu pod blok. Obydwaj wyskoczyli z samochodu i pobiegli na sąsiednią posesję. Chwilę potem zwaliła się tam policja w sile trzech radiowozów.
Tymczasem Nikko i Banan biegli poprzez podwórka ku mieszkaniu, zwanym "awaryjnym". To miejsce służyło za kryjówkę w wypadkach uniemożliwiających poruszanie się po mieście. Nie wiedział o nim nikt, poza samymi wtajemniczonymi.
- Ledwo przeżyliśmy, cabron - powiedział Banan.
- Ciekaw jestem, co z Świrem? - powiedział Nikko.
- Chyba z tego wyjdzie - odparł z przekonaniem. - To było jednak coś.
- Chodźmy do tej meliny. Przez tydzień nie będziemy mogli z niej wyjść. Potem się zobaczy...

ROZDZIAŁ VI

R-Man miał już dosyć całej tej zabawy z Siwym. Postanowił skończyć wszystko z hukiem, błyskiem i ogniem. Wybrał się zatem do księdza Lolka.
- Szczęść Boże, Lolek!
- Szczęść Boże - odparł Lolek. Ubrany był w strój wędkarza i ładował do swojego wozu pudła z granatami. - Co z Świrem?
- Leży w szpitalu z połamanymi kośćmi, wstrząsem mózgu i całą litanią obrażeń. Wyjdzie z tego - dodał widząc jego minę - ale potrwa to przynajmniej trzy miesiące.
- Skaranie boskie z tym Siwym. Coś wymyśliłeś?
- Tak. Przede wszystkim, oddaję pieniądze za poprzedni towar - R-Man wręczył mu walizkę.
- Co tym razem będzie ci potrzebne?
- Najlepiej - rozejrzał się po okolicy - załatw mi RPG.
- Jezusie Nazarejski! Chcesz wysadzić pół dzielnicy?! - wykrzyknął Lolek ze zgrozą.
- Słuchaj, albo robimy to z twoim ciężkim stuffem, albo robię to po mojemu i będzie przynajmniej setka denatów.
- Dobrze, ale przyszedłbyś wcześniej do spowiedzi - postawił warunek ksiądz. - W razie czego będziesz miał czyste sumienie. Mógłbyś też przestać jarać to zioło.
- Dlaczego? To mój kontakt z Jah. Zresztą... Co z RPG?
- Znajdziesz go na pierwszym piętrze tego garażu. Co? - zapytał widząc minę rastamana.
R-Man opowiedział mu o wszystkich wydarzeniach z ostatniego tygodnia. Ksiądz był bardzo poruszony. Pocierał dłonią podbródek, myśląc o całej sytuacji.
- Co zamierzacie z tym fantem zrobić? W końcu dowiedzą się, kto go sprzątnął.
- Trzeba będzie grubo smarować na wysokich szczeblach - powiedział R-Man, przeciągając sylaby. - Mamy w kieszeni kilku radnych. Jeszcze coś się da zrobić. Muszę już lecieć. Szczęść Boże.
- Szczęść Boże synu. Powodzenia.

***

R-Man zajął miejsce na dachu owego garażu. Policja w ciągu tego tygodnia zabrała z tego miejsca wszystko, co się zabrać dało. W związku z tym mógł spokojnie poruszać się po spocie. Wiedział też, z niezbitego źródła, że Siwy będzie o dwunastej w południe jechał do warsztatu Świra. Nie będzie miał dużej ochrony. Wprost idealna okazja do skrytobójczego ataku.
Minuty oczekiwania cholernie się dłużyły. Szef miał tylko jedną szansę na uderzenie, potem musiałby szybko uciekać. Cała misja miała jeden szkopuł: jeśli nie trafi, czeka go dalsza walka. Może i śmierć.
Jedenasta czterdzieści. Pozostało dwadzieścia minut.
Świr jest w szpitalu. Niemal umierał na jego rękach. Aga ledwo wyciągnęła go śmierci z paszczy. Będzie musiał na nowo uczyć się chodzić, jeść, pisać. Jego twarz jest zdeformowana bliznami. Ma piętnaście procent ciała pokryte poparzeniami do trzeciego stopnia.
Jedenasta czterdzieści pięć. Piętnaście minut do deadline`u.
"A jeśli nie trafię? On zemści się. Znowu ktoś zostanie porwany. Ktoś zginie tak jak Juryś. Skatują niewinne osoby. Tylko dlatego, że Siwy jest moim bratem. Dlatego , że nienawidzimy się bardziej niż Babilon nienawidzi Jah."
Jedenasta pięćdziesiąt. Dziesięć minut do rozpoczęcia akcji.
R-Man odbezpiecza wyrzutnię. Wysuwa lufę i blokuje ją. Uruchamia laserowy celownik. Z walizki wyjmuje rakietę. Przygląda się jej przez chwilę, myśląc o przeszłości. O czymś, co jest tak odległe, że ledwo to pamięta. Otrząsnął się, zrugał w myślach. "To koniec, amigo".
Dwunasta. Deadline. Teraz rozstrzygnie się wszystko.
Czarne bmw zbliża się do skrzyżowania. Światła zmieniają się, z zielonego na czerwone. Samochód zatrzymał się przed przejściem. R-Man wychylił się przez balustradę. Zanucił pod nosem "Chop Suey" System of a Down`u. Wycelował w samochód i nacisnął spust. Odrzut niemal go przewrócił. Rakieta pędziła w kierunku samochodu. Kierowca musiał spostrzec nadlatującą śmierć. Próbował jeszcze ruszyć. Nie zdążył.
Wybuch poderwał do pojazd do góry. Inni kierowcy nie mieli szans uniknąć ognia i fali uderzeniowej. Szyby na całej ulicy posypały się w drobny mak. Ludzie wyskakiwali z płonących samochodów, tarzali się po ziemi, próbując ugasić ogień pożerający ich ubrania.
R-Man wyprostował się i spojrzał na płonący wrak.
- Idź prosto do diabła, Krzysztofie Nowaku!

KONIEC ?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Takeda · dnia 05.03.2009 10:18 · Czytań: 819 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Jack the Nipper dnia 10.03.2009 20:19 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
Dzień dobry. Jak się podoba


To "dzień dobry" brzmi jakby do kosmetyczki wchodził, a nie do gangstera.

Cytat:
bodaj palcem chociaż


albo bodaj albo chociaż. Oba to za wiele

Cytat:
znajdował się bar z wszelkiej maści alkoholami i potrawami. Nieco dalej znajdował się


znajdował się x 2

Cytat:
co szybciej załatwić


jak najszybciej ALBO czym prędzej ALBO co rychlej (troche sztuczne)

Cytat:
ma byc sam


być

Cytat:
śpiewały. Wiatr śpiewał


śpiewały - śpiewał

Cytat:
gwałtownie przerwał pisk opon.


został przerwany

Cytat:
się bijatyka. Na pięści, kije, kastety i inny sprzęt. Grupa starła się przed burdelem, okładając się ile wlezie. Nikt nie był w stanie rozeznać się


4 x się

Cytat:
się niżej, zapewne postrzelony. Zbliżali się do wiaduktu. Kierowca starał się


3 x się

Cytat:
Odbijają nasze towary wódki i kokainy


tu chyba brakuje slowa "dostawy"?

Cytat:
konstrukcje ich pojazdów.


ich - zbędne

Cytat:
się dla niego czymś normalnym. Polubił ją i starał się używać jej jak najczęściej. Przyłapywał się


3 x się

Cytat:
iż uczył się jeździć od ojca


iż ojciec nauczył go jeździć

Cytat:
kierowców z poza Radomia


spoza

Cytat:
weszła blond włosa ślicznotka


blondwłosa

Cytat:
przekazać mu złe nowiny.


mu nie wyjaśnia czy Nikko R-Manowi czy R-Man Nikko

Cytat:
wiedział co powiedzieć. Wiedział


niepotrzebne powtorzenie "wiedział"

Cytat:
pedał gazy do


gazu

Cytat:
R-Mana. mimo wszystko


Mimo - wielka litera

Cytat:
pomagał Pakowi wrócić


Pako - raczej bez odmiany

Cytat:
chłopaki? O co chodzi? - dopytywał się Nikko.
- Jedź do mnie. Opowiem ci po drodze.

***

Podczas, gdy chłopaki


2 x chłopaki

Cytat:
mianowicie pośrodku pośrodku


2 x pośrodku

Cytat:
ich ratunkiem mógł być samochód. W innym wypadku czekał ich


2 x ich

Cytat:
wolniej i nieregularniej.


mniej regularnie

Cytat:
System of a Down`u.


bez odmiany

Ale wrzucaj krótsze fragmenty, co?
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Jacek Londyn
07/05/2024 22:15
Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że udało mi się oddać… »
OWSIANKO
07/05/2024 21:41
JL tekst średniofajny; Izunia jako Brazylijska krasawica i… »
Zbigniew Szczypek
07/05/2024 21:15
Florianie Trudno mi się z Tobą nie zgodzić - tak, są takie… »
Zbigniew Szczypek
07/05/2024 20:21
Januszu Wielu powie - "lepiej najgorsza prawda ale… »
Kazjuno
07/05/2024 12:19
Dzięki Zbysiu za próbę wsparcia. Z krytyką, Jacku,… »
Kazjuno
07/05/2024 11:11
Witaj Marianie, miło Cię widzieć. Wprowadzając… »
Marian
07/05/2024 07:42
"Wysiadł z samochodów" -> "Wysiadł z… »
Jacek Londyn
07/05/2024 06:40
Zbyszku, niech Ci takie myśli nie przychodzą do głowy. Nie… »
Zbigniew Szczypek
06/05/2024 20:39
Pulsar Świetne i dowcipne, a zarazem straszne w swoim… »
Zbigniew Szczypek
06/05/2024 13:43
A przy okazji - Zbyszek, a nie Zbigniew. Zbigniew to… »
Jacek Londyn
06/05/2024 13:19
Kamień z serca, Zbigniewie. Dziękuję, uwierzyłem, że… »
Zbigniew Szczypek
06/05/2024 12:43
Tak Jacku, moja opinia jest jak najbardziej pozytywna. Zdaję… »
Jacek Londyn
06/05/2024 12:23
Drogi Kazjuno. Przyznam, że bardzo zaskoczyła mnie… »
Kazjuno
05/05/2024 23:32
Szanuję Cię Jacku, ale powyższy kawałek mnie nie zachwycił.… »
Zbigniew Szczypek
05/05/2024 21:54
Ks-hp Zajrzałem za Tetu i trochę się z nią zgadzam. Ale… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 07/05/2024 20:47
  • Hallo! Czy są tu jeszcze jacyś żywi piszący? Czy tylko spadkobiercy umieszczają tu teksty, znalezione w szufladach (bo szkoda wyrzucić)? Niczym nadbagaż, zalega teraz w "przechowalni"!
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/05/2024 18:38
  • Dla przykładu, że tylko krowa nie zmienia poglądów, chciałbym polecić do przeczytania "Stołówkę", autorstwa Owsianki. A kiedyś go krytykowałem
  • Zbigniew Szczypek
  • 02/05/2024 06:22
  • "Mierni, bierni ale wierni", zamieńmy na "wierni nie są wcale mierni, gdy przestali bywać bierni!" I co wy na to? ;-}
  • Dzon
  • 30/04/2024 22:29
  • Nieczęsto tu bywam, ale przyłączam się do inicjatywy.
  • Kazjuno
  • 30/04/2024 09:33
  • Tak Mike, przykre, ale masz rację.
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty