I tak Boże, zostaje nas zawsze dwóch,
Na samiuśmkim końcu. w końcu.
zawsze.
Bez oczu, za którymi mógłbym Cię zobaczyć.
Bez włosów, w których zapachu mógłbym Cię Poczuć
Bez głosu, w którym bym Cię usłyszał.
Bez ust, którymi uśmiechałbyś się do mnie.
Bez rąk, przez które przyjąłbyś kwiat bzu.
Bez kości z kości i ciała z ciała.
Bez duszy z duszy.
Bez pośredników, siedzimy jak dwa niedobitki armii,
jak dwa spóźnione bociany,
jak emeryci na ławeczce pod sklepem.
Siedzimy zawsze we dwóch,
bo tyle nas zostaje na samym końcu. w końcu.
Zwykle nie mówimy zbyt dużo,
słuchamy szumu,
wiatru, liści, koni mechanicznych, życia.
Na nasze twarze wypełza, "uśmiech-cóżpocząć"
Czasami wyciągasz z kieszeni zapałki i zapalasz,
niebiesko-białe łąki, a czasami,
otwierasz usta, klepiesz po ramieniu
-Chłopie, nie zawsze jest kolorowo,
jakoś będzie, letko-nieletko.
-Boże, byle do pierwszego,
bicia serca,
rozstaju na drodze,
własnego pogrzebu,
potem już z górki na pazurki.
I rozkładam ręce na pierwszym,
a Ty, zawsze niedomyślny,
władasz mi w nie zielone liście, odpustowe kulki, bilet na autobus.
Więc chowam drobiazgi do plecaka.
I siedzimy.
Ja i Ty. Dwóch, jak zawsze, w końcu. na końcu.
Dwóch, tylko dwóch.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Dzon · dnia 10.05.2007 07:17 · Czytań: 887 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: