Michał usiadł ciężko na skrzyni pod ścianą. Zabrakło mu słów.
-Zostajesz w Lęborku? Gdzie się dekujecie? - spytał szybko, żeby nie ciągnąć tematu. Anita spojrzała na niego z politowaniem i pokręciła głową. Zły sam na siebie, wstał i stanął przed ołtarzem.
-Teraz rozumiesz? Michał, Nika musi odpuścić.
-Czego ty ode mnie oczekujesz? - zirytował się nagle. -Nika nie jest dzieckiem...
-Właśnie że jest! Nic nie rozumiesz! W Lęborku jest ciężko, ale to i tak nic w porównaniu z innymi miastami.
-Anita, chciałbym ci pomóc, ale nie zabronię Nice działalności w AP. Nie mogę. I ty o tym wiesz.
Anita wyglądała, jakby postarzała się o dziesięć lat. Skuliła się, zmarniała. Nie patrząc na chłopaka, pokiwała głową i wyszła bez słowa.
O siódmej Michał poszedł do szkoły. Lekcji nie prowadzili już od grudnia, kiedy jedna z bomb spadła na podstawówkę, zabijając trzydziestu uczniów. Teraz już naloty wprawdzie ustały, ale do szkoły nie chodzili. Nauczyciele podrzucali indywidualnym uczniom materiały do nauki, ale na tym się kończyło.
Zamknął się w sali gimnastycznej z trzema kolegami na trening. Najpierw biegali, potem wzięli piłkę do gry. Po dziewiątej zjawił się Jacek, student Akademii Medycznej, zapalony sportowiec. Wcześniej trenowali w lesie, ale to zrobiło się zbyt niebezpieczne. Pod czujnym okiem Jacka czołgali się po całej sali, ścierając kurz zalegający na podłodze.
Michał właśnie zastanawiał się, jak namówić Nikę, żeby trochę odstąpiła, kiedy ciężki but wbił mu się między łopatki, przyciskając jego twarz do desek. Stęknął głucho. Musieli zachować przynajmniej pozory ciszy, więc Jacek nie odważył się krzyknąć, ale zasyczał dość zjadliwie, by usłyszeli go wszyscy na sali:
-Trzymaj łeb niżej, bo go stracisz tak jak inni. Dobra, dobierzcie się w pary.
Kolejne dwie godziny spędzili na treningu samoobrony. Pod koniec pot lał się z nich strumieniami, a z prysznicy nie mogli skorzystać, bo wody w szkole nie było. Wymykali się z budynku pojedynczo, w odstępach kilkunastu minut.
Kiedy Michał wrócił do domu, w piekarniku dymiła jego porcja obiadu. Jego mama Maja i przyszywana ciocia, matka Anity - Kamila - szybko kończyły jeść i wychodziły właśnie do szpitala na dyżur. Niki nie było.
Michał zaczął krążyć bez celu po mieszkaniu. Od zniknięcia Anity, pozbyli się z domu wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z AP, a właśnie teraz miał ochotę postudiować jakieś dokumenty. Z nudów chwycił podręcznik chemii i usiadł do biurka z dużą kawą. Ocknął się po dziewiętnastej, kiedy robiło się już ciemno. Z niepokojem zdał sobie sprawę, że Niki wciąż nie było.
Włączył radio, ale usłyszał tylko nieczytelne trzaski, więc przełączył na cd. Usmażył jajecznicę, ale nie miał ochoty na jedzenie. Nika z każdym dniem wracała coraz później, zawsze jednak przed godziną policyjną. A teraz dziesiąta nadeszła i minęła. Michał drzemał z telefonem w ręce, wiedząc, że to na nic. Nika nigdy nie nosiła komórki.
Dochodziła dwudziesta trzecia, kiedy usłyszał chrobot klucza w zamku. Poderwał się na równe nogi, wylewając kawę, ale nawet tego nie zauważył. Dopadł dwunastolatkę w momencie, gdy kierowała się do kuchni.
-Co ty wyprawiasz?! - prawie wrzasnął. Nika spojrzała na niego ni to przerażona, ni to obrażona, że on ośmiela się na nią krzyczeć i spokojnie sięgnęła po jabłko.
-A możesz zacząć od początku?
-Wiesz, co by twoja mama powiedziała, gdyby wiedziała, że...
-Daj mi spokój. Sam w tym siedzisz po uszy, a mi zwracasz uwagę.
-Widziałem się z Anitą - wypalił, nie komentując zarzutów.
Nika znieruchomiała. Spokojnie odstawiła ogryzek i spojrzała mu w oczy. Krótkie, badawcze spojrzenie.
-Co z nią?
-Źle wygląda - wyrwało mu się. Nika nie wyglądała na przejętą, wiedział zresztą, że nie pytała o wygląd siostry.
-Co mówiła?
-Żebyś się w to nie mieszała, odstąpiła. AP jest organizacją harcerską, Nika...
-Ty też nie jesteś harcerzem - wytknęła mu spokojnie dwunastolatka. -AP nazywają harcerskim stowarzyszeniem tylko dlatego, że Anita je założyła. Równie dobrze mogliby mówić, że to CK albo Amnesty International, bo działała przecież w obu.
-Anita się o to prosiła.
-A jej wolno walczyć? - zawołała Nika, teraz już ze łzami w oczach. -Myślisz, że nie wiem, gdzie oberwałeś kulkę i gdzie ona poharatała sobie rękę?
-Co? - spytał skonsternowany Michał, ale Nika nie słuchała.
-Oboje robicie coś naprawdę, mnie usadzili w grupie zuchów, sprayujemy napisy na murach, cerujemy mundury i sprzątamy w szpitalach, a wy...
-Nika, oszalałaś?! - przerwał jej gorączkowo. -Masz dwanaście lat...
-Dobrze wiesz, że młodsze ode mnie pomagają w starszych oddziałach. A ja...
-Nika, proszę cię!
Dziewczyna rzuciła ogryzkiem do kosza, ale nie trafiła. Szypułka odbiła się od metalowej ścianki i wylądowała na deskach. Nika ani myślała się po nią schylać.
-Jedna z was musi przeżyć tę wojnę! - powtórzył słowa Anity, ale na Nice nie zrobiły one wrażenia.
Dwunastolatka odwróciła się na pięcie i poszła do łazienki, trzaskając za sobą drzwiami.
Następnego dnia Nikę widział tylko przelotnie, przy śniadaniu. Zajadając się płatkami, oznajmiła mamie, że idzie na noc do koleżanki. Kamila nie negowała słów młodszej córki, ale w jej spojrzeniu Michał dostrzegł rezygnację i przeraźliwy strach. Jak miała upilnować swoje dzieci? Tysiącom rodziców się to nie udało. A przecież, obiektywnie powinni być z nich dumni. "Pokolenie oportunistów" stanęło okoniem przeciwko rosyjskiemu terrorowi.
-Uważaj na siebie - powiedziała cicho, całując małą na do widzenia, wsuwając jej ukradkiem do plecaka zapakowane kanapki. Michał odwrócił wzrok.
-Nie mogłaś jej zatrzymać? - spytał, kiedy za Niką zamknęły się drzwi. Kamila drgnęła, jakby ją uderzył. -Może ciebie by się posłuchała.
-Rozmawiałeś z nią? - głos kobiety był cichy, zbyt cichy, jakby nagle zabrakło jej sił.
-Wczoraj - przyznał.
-Więc wiesz, że to nic nie da. Dumna jest z tego, co robi. Nie odbiorę jej tego.
-Nawet za cenę jej życia? - nie wiedział, co mu strzeliło do głowy. Kamila odwróciła się tak gwałtownie, że przygotował się odruchowo na cios w twarz. Ale ciotka pogłaskała go tylko po policzku i pokręciła smutno głową.
-To jej decyzja.
Dzień minął szybko. Michał skopał ogródek za domem, zamienił kilka słów z Jackiem i posprzątał dom. Poszedł spać wcześnie, bo następnego dnia planował wypad do lasu, jeszcze przed świtem.
Dzwonek telefonu wyrwał go ze snu tak gwałtownie, że o mały włos nie spadł z łóżka. Po omacku odszukał słuchawkę.
-Szpital na Zwycięstwa. Dziewięćset jedynaście.
Jacek rzucił hasło i rozłączył się. Michał kilka sekund wpatrywał się w telefon, zanim zrozumiał. Dziewięćset jedynaście oznaczało stan najwyższej gotowości, alarm, zagrożenie życia.
Dopiero teraz usłyszał warkot samolotów. Już domyślał się, czego dotyczyło wezwanie. Ciężki huk przetoczył się nad miastem i już miał pewność. Na dworzu było za jasno jak na noc. A więc zrzucili bomby zapalające. Nie wiedział tylko, po co.
Wciągając na stopy trapery, zastanawiał się, czy zawołać Kamilę albo swoją mamę. Zrezygnował. Nie wiedział przecież, co się stało, a obie spały zmęczone po kilkunastu godzinach pracy.
Dwa kilometry dzielące go od szpitala pokonał w pięć minut. Już z daleka zobaczył łunę odbijającą się od ciemnego nieba. Szpital stał w ogniu niczym pochodnia. Ludzie biegali bez celu we wszystkie strony, ciągając piasek, węże ogrodowe, ręczne gaśnice. Rozejrzał się bezradnie i wtedy zobaczył jakąś parę, splecioną w uścisku, kotłującą się po ziemi.
Podszedł do nich, żeby ochrzanić ich za figle, kiedy tam ludzie najprawdopodobniej płonęli żywcem, ale z bliska dotarło do niego, że to Jacek i Anita. Stanął jak wmurowany. Poprzez przeraźliwy skwierk płomieni i wrzaski dookoła, usłyszał krzyk Anity i stwierdził, że ta cały czas próbuje się wydostać z uścisku chłopaka. Klęknął przy nich.
-Co się stało?!
Anita na chwilę znieruchomiała i wydyszała ciężko:
-Tam jest Nika.
Michał klapnął ciężko na ziemię. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Anita wyrwała się z objęć Jacka i na oślep popędziła w stronę budynku. Jacek skoczył za nią, ale potknął się i runął w piasek. Kiedy się podniósł, Anity nie było już widać.
Stali, ramię w ramię, patrząc bezsilnie na szalejące płomienie. Po kilku minutach z kłębów dymu wytoczyła się ciężko jakaś postać, ciągnąca bezwładne ciało. Skoczyli oboje ku niej, ale ona pochylała się już nad nieprzytomną siostrą. Bez słowa, jak dobrze wyszkolony robot, zaczęła masaż serca. Jacek włączył się do pracy, jakby od zawsze pracowali razem. Dwa wdechy i znowu ucisk. Michał liczył.
-Idź po tlen - krzyknęła Anita. Głos jej się łamał, po osmalonej twarzy płynęły łzy. Jacek odsunął się od dziewczynki i zakrył na chwilę oczy. Anita nawet nie zauważyła, że odstąpił. -Idź! - wrzasnęła.
Michał odszukał wzrok Jacka. Ten pokręcił zdecydowanie głową i złapał Anitę za ramiona, siłą zmuszając, żeby zaprzestała reanimacji.
-Nie...
Wiedzieli już wszyscy, cała trójka, że nic nie da się zrobić, wiedziała o tym także Anita, ale pierwotnym mechanizmem obronnym odmawiała przyjęcia tego do wiadomości.
-Anita.
-Co?! Puść mnie, muszę...
-Anita. To na nic - powiedział z naciskiem Jacek. -Odpuść. Zostaw ją.
-Muszę jej pomóc... - powiedziała, jakby nie słysząc kolegi.
-Ona nie żyje.
Te trzy słowa, choć doskonale wiedział, że to prawda, wybuchły w uszach Michała niczym kolejny pocisk. Anita osunęła się na ziemię. Patrzyła bez wyrazu na Jacka.
-Nie jest poparzona, ja...
-Czad ją zabił - powiedział zimno Jacek. Tylko Michał w odblasku łuny zobaczył, że twarz studenta żyłkują łzy.
Anita drgnęła, skurczyła się, zacisnęła palce na źdźbłach trawy i zaniosła się przeraźliwym krzykiem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 30.03.2009 13:27 · Czytań: 899 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: