Dołączył do niego Michał.
-Co z Julią?
-A co ma być? - warknął Olgierd. Nie odesłał Julii z Jurkiem, bo nawet sam przed sobą nie chciał przyznać, że woli ją mieć przy sobie. Wolał zwalić winę na Niemców, którzy gdzieś tu krążyli.
-Przecież ona ci do serca przypadła...
Na to Olgierd nic nie odpowiedział. Przesunął dłonią po zaroście. Od kilkunastu dni nie miał możliwości, by się ogolić. Westchnął ciężko i zeskoczył z czołgu, usiadł pod drzewem. Nie zauważył, jak podeszła do niego Julia.
-Panie poruczniku, czy ja bym mogła... - Olgier bez słowa pokazał jej ręką, żeby usiadła.
-Daj spokój z tym porucznikiem.
-Chcecie mnie odesłać, prawda?
Nie mógł się zmusić, żeby na nią spojrzeć. Bez słowa tylko kiwnął głową.
-Ale ja bym chciała...
-Wiem, że ci się to nie uśmiecha, ale nie mogę cię przecież trzymać w wozie.
-Ja wiem, ale... Nie mam po co wracać, a tutaj mogłabym się przydać.
-Jak to? - zmarszczył brwi.
-No, strzelać umiem, na radiu się znam...
-Ja nie o to pytam. Każdy ma do czego wracać.
-Kiedy mi już tylko siostra została...
-Wiem. Teraz i tak cię nie odeślę, bo sajgon jak w kapuśniaku. Nawet nie wiadomo, gdzie front, a gdzie tyły.
Chwilę milczeli. W końcu zebrał się na odwagę i spojrzał na Julią. Siedziała skulona, z automatem na plecach, z zesztywniałą buzią i wyrazem bólu w przymkniętych powiekach. Patrzył na dziecięcą jeszcze twarz i usiłował znaleźć słowa odpowiednie na tę chwilę pokoju. Ale ich nie było, bo po latach wojny pokój stał się im pojęciem obcym.
Padły strzały. Dalekie, ale mimowolnie Olgierd przygiął głowę dziewczyny do ziemi. Zawstydził się, bo wiedział przecież, że to nie do nich strzelali. Pod ręką czuł rozsypane, miękkie włosy Julii. Zapachniały wrzosem. Jednocześnie doleciał go zapach prochu. Marzenia uleciały, pozostała wojenna rzeczywistość.
-Schowaj się - powiedział.`
Zanim zdążyła wstać, przypadł do nich Jacek. I on był blady, z trudem nad sobą panował.
-Jacek, co z tobą? - Olgierd szarpnął go za mundur. Głos chłopaka zabrzmiał głucho:
-Szwaby roznieśli nasz szpital polowy pod lasem. Samoloty... Nikt nie przeżył.
W nagłej ciszy Olgierd spojrzał na Julię. W osłupieniu patrzyła na chłopca, jej twarz wykrzywił spazm bólu. Wyszarpnęła z kieszeni pistolet, ale obaj rzucili się, by go jej odebrać, nie zdążyła pociągnąć za spust, wyrwała się Olgierdowi i popędziła przed siebie, w las, prosto na stanowiska niemieckie.
-Jacek, zostań! - wrzasnął dowódca i pobiegł za nią, łapiąc rzucony mu przez Michała karabin.
-Jacek, o co chodzi z tym szpitalem?
-Ona miała tam siostrę, Michał. I chłopca.
Pędząc za Julią, Olgierd dziękował Bogu, że byli w lesie, gdzie człowiek miał minimalnie większe szanse na wyprzedzenie kuli niż na otwartym polu. Pewnie jednak ta historia skończyłaby się tragicznie, gdyby nie szczęśliwy przypadek. Julia potknęła się o wystający, jak to w lesie, korzeń i runęła jak długa. Kula zaryła w ziemię tuż obok jej ręki. Zaraz też dopadł do niej Olgierd, strącając jej polówkę.
-Wycofuj się. Będę cię osłaniać - syknął.
Zawróciła już bez słowa, bez łez nawet. Olgierd dla pewności puścił długą serię po koronach drzew i poszedł za nią.
-Julia, czyś ty zwariowała? - spytał siedzącej przy gąsienicy dziewczyny. Obok niej klęczał Jacek, ale gdy zobaczył dowódcę, natychmiast się wycofał.
-Tylko to mi zostało - doszedł go jej szept. -Oni nie żyją. Już wszyscy...
-Jacy oni? - nie zrozumiał.
-Ewa obiecała, że się nim zaopiekuje. A teraz oboje... Janek! Janek, przepraszam! - zaszlochała. Olgierd poczuł, jakby dostał w twarz. Zrozumiał wszystko.
Za późno jednak.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 09.06.2007 21:44 · Czytań: 756 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: