Ostatnie komentarze Fabularia
Pamflet wyborny jak francuski omlet, choć może miejscami ciut za ostry. A co do bohatera, to mnie się nawet przez chwilę łezka zakręciła w oku na wspomnienie - ech, ten temperament dyskusyjny! Spieszmy się kochać zoilusów, tak szybko odchodzą.
A tak na marginesie - mocne, tak jak powinno być w przypadku tej odmiany publicystyki, napisane z językową swadą.
Pozdrawiam
Mam dziś wyjątkowe szczęście (a może i nie?) do utworów - najprościej mówiąc - odjechanych, zatopionych w klimatach surrealistycznych, takie coś w stylu postbeatnikowskiej jazdy po meskalinie, witkacowe igraszki z pejotlem, czy raczej po odrobinie alku w tym całym z(a)lewie nieposkromionej wyobraźni Wszechwładnego Autora. Nie wiem, skąd to się bierze, lecz wydaje mi się najmniej istotne w kontekście całości. Jednym słowem: oryginalne i jakże dobrze się napisało. To się z pewnością nazywa talent!
A na koniec przytaczam rarytasik reminiscencyjny, który najbardziej przykuł moje gały, czułe niczym radary:
mroczne objęcia świetlistej różanopalcej jutrzenki swobody
Wyborne! To się nazywa podjaranie klasyką! I głupa nie trza palić
Odebrałam wiersz jako pewną przewrotną (?) wersję Exegi monumetum aere perennius, swoisty pomniczek, świadectwo traumy po śmierci dziecka, chociaż brakuje w nim lamentu czy skargi nad niesprawiedliwością losu.
Przypuszczalnie należałoby w nim odczytywać refleksje nad paradoksem braku równowagi w kole życia i śmierci: starsi żyją coraz dłużej, a ledwie narodzeni kończą swój żywot przedwcześnie. To oczywiście spore uproszczenie.
Tekst przypomniał mi o innym paradoksalnym znaku czasów: kiedyś na spacerze w parku odkryłam pomnik postawiony nowo narodzonym dzieciom (sic!), mający upamiętniać ich przyjście na świat. To nie żart, dzisiaj pomniki stawia się ledwo narodzonym, pewnie bardziej ze względów statystycznych.
Oglądałam film, album "Unknown pleasures" znam na pamięć - odtwarzałam go sobie wystarczająco często, by pozostawił we mnie pewien sentyment, ale nigdy nie użyłabym wobec
Joy Division czy postaci Iana Curtisa tylu banalnych określeń, ilu doczytałam się w powyższym artykule. Sądzę, że historia zespołu zasługuje na coś więcej niż zwykłe szufladkowanie, a przyznam że zdarzyło mi się już w związku z tematem czytać artykuły o większym potencjale (na przykład za czasów istnienia magazynu "Tylko rock"
.
Ian Curtis tekstowo był Baudelairem, który czytał Sartre'a, a muzyka
Joy Division wyrosła z surowych doświadczeń i atmosfery ubogich dzielnic Manchesteru. Niektórzy określają ten nurt w muzyce popularnej nazwą ambient, inni nadają etykietkę postpunk/new wave.
Joy Division to muzyka postindustrialnej rzeczywistości, a teksty Curtisa to poezja osamotnienia współczesnej jednostki w świecie opanowanym przez technologię masowej produkcji.
Jeśli Autorkę zainteresowałoby coś więcej w temacie, polecam film dokumentalny z 2007 pt. "Joy Division".
Każdy już coś napisał, i to na ogół w superlatywach (i to zasłużonych dla szanownego mike'a17). Teraz kolej na mnie. Stojąc tu w ogonku, może i na przekór wszystkim przyznam, że widzę pewien paradoks w recenzowaniu czyjejś recenzji - po prostu, jeśli coś jest subiektywnym wyrażeniem opinii (w recenzjach przeważnie na tym to polega), to nie widzę sensu w ocenianiu czyjejś opinii. Mike17 powinien postawić kropkę i basta!
A już myślałam sobie, że nigdy nie przekonam się do słów na
ch,
k oraz
p, goszczących coraz częściej w młodej poezji rodzimej. W końcu doszłam do wniosku, że nie ma sensu być dłużej
sentymentalną cipą, że (cytując niedokładnie klasyka nurtu zwanego turpizmem) brzydota jest bliżej krwiobiegu i w ogóle prawdzie bliżej do cuchnących ścieków niż do falkonu perfum - no i tak się pisze, żeby zwrócić uwagę na cierpienie.
To jest coś (jak ja pierdolę - że tak od siebie dodam
).
Pozdrawiam
Uroczy, magiczny i bardzo przytulny jest ten Twój wiersz,
akacjowa. W sam raz na kołysankę, wbrew temu, co wybrzmiewa w puencie.
A wersy:
Cytat:
śniły mu się wielkie, białe, puchate kołdry
ze śladami prowadzącymi stąd i chyba donikąd.
sen był długi i kojący.
przypomniały mi bajkę o kocie Filemonie, którą oglądałam w dzieciństwie.
Nie wiem, jak ty, ale na mnie działała wtedy kojąco (o ile Ty też ją oglądałaś
), a przyznam, że byłam dość niespokojnym brzdącem.
Pozdrawiam!
Nie mogłam się doczekać kolejnego tekstu i nareszcie - jest! Moja cierpliwość została nagrodzona i bardzo jestem wdzięczna Autorowi za możliwość delektowania się takim majstersztykiem. Znakomity (i piszę to bez cienia włazidupstwa, szczerze) humor, doskonałe ukształtowanie językowe - nic, tylko cmokać. Ach, takich tekstów to mi ostatnio brakuje nawet wśród pozycji bibliotecznych i ze świeczką ich szukać... Pewnie to skutek zapory rodzimego smrodku i prywaty, który prawdziwym talentom nie pozwala się przebić na rynek. Radość tym większa, że objawiają się na PP.
Gratuluję, mistrzowskie wykonanie!
Wyborny (to mój ulubiony przymiotnik ostatnimi czasy) poemat - przypadkowość zderzających się w nim słów - zamierzona lub nie - porażająca! A do tego humor taki potworniasto-zarobaczony. Przepyszne!
Realistyczne do granic wulgarności i nie bez cienia ironii - wyznanie człowieka na granicy wytrzymałości, takiego co to mu się już nie chce nawet mówić ładnie, a myśleć tym bardziej. Zakrapia alkoholem przepełnione złudzeniami życie. Niejeden mógłby się utożsamić z narratorem tej opowieści. Tak się składa, że akurat podczytuję prozę Krzysztofa Vargi, a powyższy kawałek, w warstwie ukształtowania językowego, bardzo mi przypomina "Tequilę" tegoż.
Pozdrawiam
Nawet zabawne, pomysł może z lekka wyświechtany, ale za to do trawi się dobrze. Postacie groteskowo zniekształcone jak przystało na senny koszmar, a główny bohater z życia wzięty. Szkoda, że na zakończenie zapodałeś tę banalną i jakże porozjeżdżaną we wszelkich kabaretowych gagach skórkę od banana. Ten cyrkowy rekwizyt trochę zepsuł wrażenie. Zawarty w tekście komentarz do homofobii, nieustające akcja i wariackie tempo to wartości naddane tego tekstu. Humorystycznego, a jakże.
Pozdrawiam
al-szamanko
Zabrałaś mnie w poetycką podroż do krainy z pogranicza jawy i snu. Tym, co szczególnie zwróciło moją uwagę i przykuło ją na dłuższą chwilę w utworze jest plastyczność oraz intensywność opisu - zobrazowałaś trans czy ekstazę, rozpłynięcie się w tajemniczym żywiole. Twój kawałek to rodzaj pięknie zdobionej, szlachetnej tkaniny - a przy tym zwiewnej i hipnotycznej (wybacz, jeśli trącę tu przymiotnikowym grafomaństwem). Trafiłaś w mój gust, a już zwątpiłam, że ktokolwiek zdoła mnie jeszcze urzec w takim stylu...
Pozdrawiam serdecznie!
Ach, jak tu ciepło i słonecznie! Zupełnie jak za czasów, kiedy się było małą dziewczynką. Chciałoby się zostać na dłużej w tym rajskim ogrodzie słów. Mistrzowskie opisanie więzi między matką i córką - to jeden z wielu bezspornych atutów tego wytrawnego liryku.
Z wyrazami uznania,
Fabularia
Lektura długa i solidna, zmuszająca do wysiłku wizualno-myślowego. Ten Cibkowsky to kawał sensualnego american-latino-pornobohatera, choć na pewno jego postawa seksualno-życiowa jest jakoś tam uzasadniona. A do tego to nazwisko - jakże dow
cipne! Gdybyśmy w naszych skromnych polskich warunkach hodowali takich Cibkowskich, pewnie by nam nieco wzrósł poziom mentalności...
Chyba najbardziej zaintrygował mnie w Twoim tekście poniższy fragment flamenco:
Cytat:
El ejército del Ebro
Rumba rumba rumba la
El ejército del Ebro
Rumba rumba rumba la
Una noche el río paso
Ay Carmela, ay Carmela
Una noche el río paso
Ay Carmela, ay Carmela
Pero nada pueden bombas
Rumba rumba rumba la
Pero nada pueden bombas
Rumba rumba rumba la
Donde sobra corazón
Ay Carmela, ay Carmela
Donde sobra corazón
Ay Carmela, ay Carmela
Czy można to jakoś przetłumaczyć iberoanalafabetom, bo mnie aż swędzi z ciekawości, cóż to może znaczyć.
Pozdrawiam, z podziwem dla płodności twórczej
Fabularia
Rytm tego świetnego kawałka prozy (a może raczej wróć! tej porcji wybornej literatury) odzwierciedla rytm życia człowiek zabieganego, zdyszanego i gubiącego się w codziennym spieszeniu. O razu rzucił mi się w oczy ten znakomity efekt narracyjny. I dlatego podobało mi się, nic ująć
i w sam raz.