Powiem tak. Dobre to było.
Pisząc prościej: nastawiłem się na częste dla opowiadań o miłości przesadne stężenie patosu, a spotkało mnie miłe rozczarowanie i poczucie rozsądnego wyważenia wyrażanych piórem uczuć.
Uważam, że ma to wszystko głębię przekazu, jest też dobrze poprowadzone. Z początku historia idzie (a raczej: zatacza się) torem pijaka-przegrywa, natomiast potem serce Majka ukazuje się w pełnej krasie i gość chęć chlania zgrabnie zmienia w chęć miłości, w niej upatrując wewnętrznego spełnienia.
Zresztą udało ci się zagrać na moim banjo emocji, poczułem tęsknotę i strach straty bohatera. Trochę w tym było obaw o jego przyszłość, myśl o tym, jak trudno przecież taką miłość odnaleźć, że przecież "ideały" są tylko w bajkach, czy też snach, jak tutaj i że generalnie nie istnieją. Jednak ten zwykły kierowca ciężarówki daje radę - skoro on może, to każdy może. Ciekawe zresztą, czy autor się utożsamia, takie myśli również towarzyszą lekturze
Polubiłem się z całym "miejscem" akcji, trochę umocowanym w niebycie. Sam starzec z knajpy "Smętnego" kojarzy mi się z Amerykańskimi Bogami, taki władca snów wkraczający czasem w życie śmiertelnika z buciorami.
Podsumowując - udało się stworzyć refleksyjny tekst, który unika natrętnych, miłosnych wykładni i pozwala, przynajmniej mi, chwilę pomyśleć. Fajno.