Dawno już nie miała okazji, aby odpocząć poza domem i te kilka dni słusznie jej się należało. Nareszcie mogła wyjechać na urlop i odpocząć, od zgiełku miasta, codziennego warkotu silników i zapachu spalin, które drażniły ją, gdy tylko przekroczyła próg klatki i wyszła na ulicę. Żar lejący się z nieba, rozpalony asfalt i ludzie potrącający ją, co kawałek, otumanieni upałem i jakby nieobecni, to wszystko zaczynało jej działać na nerwy, a do tego jeszcze klienci zawracający jej głowę pytaniami o jakieś mało istotne rzeczy, jakby nie mogli chwilę poczekać aż skończy obsługiwać kolejną osobę. Miała wszystkiego serdecznie dość. Korzystała więc do woli z tych dni i, z darowanego jej czasu, aby nie zmarnować ani jednej minuty i każdą sekundę wypełnić do granic możliwości.
Ten dzień niczym się nie różnił od pozostałych, jakie spędzała tego lata nad morzem. Od samego rana ten sam leniwie monotonny rytuał, na którego luksus nie mogła sobie pozwolić, biegając między domem i pracą. Nie mogła sobie pozwolić nawet na częste spotkania ze znajomymi, bo kiedy ona miała czas, to oni akurat spieszyli się do domu. W końcu, komu chce się włóczyć wieczorami po mieście, po całym dniu pracy. Jak wróci będzie miała czas na nadrobienie tych zaległości, a teraz będzie korzystać z darowanej swobody. Nie ma, co zawracać sobie głowy tym, co zostawiła w domu, tylko nie wiadomo, czemu od czasu do czasu chodziła za nią jakaś senna melancholia, która przypałętała się nie wiadomo skąd, zatruwając przyjemność pobytu.
W tym dniu była wyjątkowo uciążliwa, ledwie otworzyła oczy. Nie cieszyło jej jak zwykle leżenie z przymkniętymi oczami i wsłuchiwanie się w odgłosy dochodzące od brzegu.
Nie pomogło śniadanie w pobliskim barze, gdzie kelner z uśmiechem pytał ją po raz kolejny:
- „Czego się pani napije? Co podać?”
Czy on naprawdę się o coś pytał? Tak właściwie to nie miała na nic ochoty, niech już sobie stąd idzie i nie zawraca jej głowy, ale on właściwie nie jest winien temu, że ona ma kiepski dzień i nie chce nikogo widzieć na oczy.
- „Poproszę kawę” - powiedziała, a kiedy przyniósł oparła głowę na dłoniach i zapatrzyła się w czarną toń filiżanki. Zwykle ta poranna kawa była ją w stanie od razu obudzić, a teraz nawet nie czuła jej smaku, jakby ktoś specjalnie jej tego zabronił. Nie dopijając jej nawet do końca zapłaciła rachunek i wyszła na ulicę.
Chyba jedynie spacer nad morzem mógł odmienić jej samopoczucie. Powoli zeszła na plażę i kątem oka zauważyła, że nikogo tam nie ma. Nic dziwnego, skoro wiatr hulał sobie w najlepsze lekko przyginając czubki sosen na wydmach, tylko nieliczni kuląc się w kurtkach zapiętych pod szyję szukali muszelek naniesionych przez falę. Morze miało ponury, stalowy kolor tak jak jej nastrój. Niespokojnie rozbijało białe grzywy piany o przybrzeżny piasek, co i rusz zabierając jego odrobinę z plaży. Słońce jakby lekko zdezorientowane, chociaż świeciło jasno nie dawało ciepła, zastanawiało się czy nie schować się zupełnie za chmury. Tylko mewom widać nie przeszkadzało to zupełnie, skoro przekrzykując się radośnie, co i rusz pikowały w dół by po chwili znów wznieść się wysoko.
Było jej wszystko jedno, jaka jest pogoda, chociaż wielu poza nią wygoniła ona z plaży. Mimo że wiatr wciskał jej się pod bluzę i szarpał włosy, nie zwracała na to uwagi, może nawet lepiej, że wiał. Przynajmniej wiedziała, że jeszcze czuje, że to tylko chwilowa zmiana nastroju, która wkrótce przeminie i poleci dalej jak ten wszędobylski wędrowiec, który w każdej chwili mógł znaleźć się gdzie indziej. Nie lubiła tych chwil, gdy czuła się taka rozdarta, niepewna tego, co ją otacza. Wtedy najchętniej chciała być sama, aby nikt jej nie przeszkadzał, nie widział. Tych nastrojów się bała, na szczęście nie trafiały się często. Kiedy dzień się skończy znowu odzyska spokój. Teraz chciała tylko siedzieć na wydmach, wpatrywać się w morze i uspokoić rozbiegane myśli.
Myśląc o tym, że jeszcze do końca dnia zostało wiele czasu, nie zauważyła, kiedy do niej podszedł. Zresztą tak naprawdę nie zwracała uwagi na to, co się dzieje dookoła, wszak potrzebowała pobyć sama i nie bardzo podobało jej się czyjeś towarzystwo.
Najpierw poczuła jak coś miękkiego dotknęło jej ramion i krzyknęła wystraszona, a po chwil zobaczyła na ziemi czyjąś kurtkę.
- „Przepraszam” – usłyszała męski głos – „Nie chciałem Cię przestraszyć, ale wydawało mi się, że jest Ci zimno. Obserwowałem przez jakiś czas jak siedzisz i wydawało mi się, że przyda się towarzystwo”
Spojrzała do góry i zobaczyła, że stoi przed nią mężczyzna. Piasek stłumił jego kroki, więc nie usłyszała, kiedy podszedł. Nie wyróżniał się zbytnio wyglądem, a gdyby spotkała go na ulicy, pewnie nie zwróciłaby na niego uwagi. Zaskoczył ją. Był średniego wzrostu i włosy w kolorze czekolady krótko przystrzyżone. Tylko oczy przyciągnęły jej uwagę, wielkie niemal bursztynowe o łagodnym spojrzeniu. Uśmiech niepewnie czaił się w kącikach jego ust.
- „Pozwolisz?”
Był uprzejmy, nie starał się narzucać, tylko dlaczego podszedł akurat do niej. Z drugiej strony plaża właściwie świeciła pustkami i nie było do kogo się odezwać.
Nie bardzo wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, nie pragnęła towarzystwa, a z drugiej strony dość już miała dzisiejszego nastroju. Przydałoby się chociażby z kimś pomilczeć. Spojrzała na niego trochę speszona, w końcu nie zna go, a on podszedł ją tak znienacka. Z drugiej strony nie mogła się na niego gniewać. Przecież ją przeprosił.
- „Tak, chociaż nie jestem dzisiaj dobrym towarzyszem ”
- „Nie szkodzi, możemy pomilczeć, jeśli wolisz”
I wtedy zobaczyła jak jego twarz rozjaśnia się w uśmiechu, który czaił się nawet w kącikach oczu. Taki ciepły, rozgrzewający serce. Chyba czytał w jej myślach, a przede wszystkim nie poddawał się, chociaż nie okazała zadowolenia na jego widok. Usiadł obok niej i objął ramieniem. Znowu ją zaskoczył, ale nie odsunęła się. Spuściła głowę, aż włosy przysłoniły jej twarz. Nie chciała, aby zobaczył malujący się na twarzy rumieniec. Jego dotyk sprawił, że poczuła się spokojniejsza. Przynajmniej to popołudnie będzie inne niż pozostałe. Wszak nigdzie się nie spieszy, a jak przyjdzie chęć zawsze mogą porozmawiać. Cały czas nie będą milczeli, choć miło było siedzieć tak ramię w ramię i patrzeć na tańczące fale.
Nim nadszedł wieczór i słońce zaczęło swój pożegnalny spektakl spoglądali wyłącznie na siebie i coś cicho szeptali, strzępy rozmowy porywał psotny wiatr. On wplatał palce w jej włosy lekko rozwiane przez wiatr, ona wpatrywała się w jego twarz chłonąc każdy jej szczegół. Długo tak razem siedzieli. Przytuleni, zapatrzeni w oczy, nieobecni. Wymieniali pierwsze nieśmiałe pocałunki, palce drżące niecierpliwie dotykały skóry i wprawiały w drżenie każdą najmniejszą cząsteczkę i skrawek ciała. W zachodzącym słońcu, pośród cieni wieczoru stworzyli sobie mały, własny świat, pełen tajemnic i pomalutku odkrywanych skarbów. Nie zauważyli nawet, kiedy księżyc zajechał na niebo, a noc rozsypała roje gwiazd na niebie. Czas się dla nich zatrzymał.
Następnego dnia znów się spotkali, a potem jeszcze raz. Dzień po dniu spędzali ze sobą, a co było dalej…. To już inna historia.
* Upraszam łaskawie o łagodne, acz rzeczowe i z przymrużeniem oka potraktowanie, tego bądź co bądź raczej mało literackiego tekstu, napisanego jedynie na prośbę znajomej mi osoby :D
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Nalka31 · dnia 27.03.2010 09:50 · Czytań: 1431 · Średnia ocena: 2,33 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: