Być może zbyt często w historii bywało tak, że gdy tylko ktoś krzyknął głośno „naród!”, to gdzieś padał trup.
Bo naród to bardzo trudne słowo. Wiele oznacza, wymawia się je na ogół z krępującym, zmazującym uśmieszki szacunkiem, brzmi twardo i ciężko, bo stoi za nim poświęcenie, trud, przerażające demony przeszłości i te jeszcze straszniejsze, bo przyszłości. Stanowi klejnot z najwyższej półki w słowniku każdego prawdziwego patrioty (a nawet polityka), który wkłada się na specjalne okazje aby pięknie błyszczał w ustach. Pobrzmiewa w nim pewna nutka sacrum, podobnie jak w wyrazie ojczyzna, honor, Bóg i jeszcze w paru innych. Pobrzmiewa w nim też fałszywy zgrzyt profanum, bo każda większa ideologia kłamliwie szafowała nim na lewo i prawo, z tą obłąkaną prawidłowością, że robiła to tym częściej, im bardziej sama była błędna, zbrodnicza i wypaczona.
Tak, naród to bardzo trudne, święte i przeklęte słowo. Prędzej czy później musiało zająć myśli tak wielkiego poety jak Herbert. Ale zacznijmy od początku.
Czym jest tytułowy problem narodu?
Można by sądzić, że jest to pewne specyficzne, jedyne w swoim rodzaju pechowe uwikłanie, geograficzne czy historyczne, które sprawiło już tyle razy, że gdy tylko ktoś zbrojnie chciał z Zachodu na Wschód (lub odwrotnie, a czemu nie) przewędrować, to wkraczał w końcu na kawałek świata zamieszkiwany przez tę właśnie udręczoną dziejowo społeczność i zapisywał krwawo jego kroniki traumatycznymi doświadczeniami. Albo, że jest to nabyte wskutek takich właśnie losów, krążące w gorącej krwi, podsycone jeszcze przemożnym umiłowaniem wolności, poczucie nieustannego zagrożenia, konieczności walki i bycia zawsze gotowym wszędzie i na wszystko. Albo wręcz coś zupełnie innego; może chodzi o ograniczenie, ksenofobiczną ciemnotę, plemienne barbarzyństwo kultywujące archaiczne i dawno już przebrzmiałe związki oparte na prymitywnych relacjach krwi i ziemi, nikomu już niepotrzebne w czasach elektrycznych puszcz? Może wreszcie mowa o zbiorowym szaleństwie? Psychicznym skrzywieniu, obejmującym swym zasięgiem cały naród?
Na pewno problem narodu stanowi wszystkie te rzeczy razem i każdą z osobna, ale w wierszu chodzi jeszcze o subtelnie zaznaczone coś więcej. Ale o tym na końcu.
Przede wszystkim da się zauważyć w utworze odczucie problemu z bezwarunkowym utożsamieniem. Widać to już w pierwszej strofie. Albo wręcz fałszywą sztuczność takiego utożsamiania. Lecz nie jest to anarchistyczny bunt przed poczuciem ponadjednostkowej jedności, ale oskarżenie traktowania tej jedności jako usprawiedliwienia dla zbyt pospiesznie popełnianych błędów. Dla zbyt pośpiesznie popełnianych zbrodni.
Ani wspólny język (bo czymże innym może być używanie tych samych przekleństw i podobnych zaklęć miłosnych?), ani jednakowa kultura (a co za tym idzie – wspólna lektura szkolna), ani nawet ten sam, dobrze znany krajobraz (którego typowy, ironiczny przecież w swej schematyczności opis brzmi: wierzby piaszczysta droga łan pszenicy niebo plus pierzaste obłoki. Najlepszy jest tutaj ten plus...), na szczęście nie nazwany bezpośrednio ojczyzną, nie może stanowić wystarczającego powodu, dla którego można bezkarnie zabić. Nie można i już. Koniec, kropka, tak stanowi prawo. I co dalej?
Dalej jest wątpliwość. I przyznanie się do pewnej poznawczej bezradności.
Czy naród to pojęcie, które nazywa prawdziwą, wewnętrzną potrzebę, czy wygodne pewnym skądinąd słusznym racjom (politycznym?, gospodarczym?, społecznym?, religijnym?, ideologicznym?) hasło, za pomocą którego kieruje się masami dla zaspokojenia swych interesów, morderczych żądz albo czegoś jeszcze gorszego? Jest dylemat, na ile potrzeba wiązania się w narodowe społeczności jest wrodzona i niezbędna, a na ile ludziom narzucana:
gdzie kończy się wmówienie
a zaczyna się związek realny
Podmiot liryczny przyznaje się, że nie wie. Choć bardzo by chciał. Być może nie można precyzyjnie określić granicy. Być może w ogóle jej nie ma.
Bo jeśli związek jest wmówiony, to przecież zawsze wyciąga się z niego zbyt śmiałe wnioski. Z drugiej strony, jeśli związek jest jednak realny, to do czego można się posunąć pod jego pretekstem? Bo na pewno nie do morderstwa. A przynajmniej nie może być sam tylko ten związek przesłanką wystarczającą.
Zwłaszcza, że rysuje się jeszcze jeden problem. Być może przez te wszystkie dramatyczne losy i narodowe dzieje, przez trudną i bolesną historię, staliśmy się (my wszyscy, my naród – podmiot liryczny niewątpliwie wypowiada się w imieniu pewnej zbiorowości) niezdolni do chłodnego, racjonalnego oglądu sytuacji? Być może reagujemy gorączkowo, z prawidłowością histeryków, nie potrafimy wyciągać już żadnych logicznych wniosków i w poczuciu zaszczucia uderzamy na oślep? Być może pokaleczeni tym wszystkim chwytamy się słów-klejnotów, nerwowo unosimy sztandar i ślepo machamy szabelką na odlew? Być może, psychicznie skrzywieni, zupełnie omamieni narzuconym odgórnie tym pięknym, silnym i zniewalającym pojęciem (a może odwrotnie – sami słabi, przy jakimkolwiek zagrożeniu śmiało szukamy wsparcia i siły pod jego majestatem?) pozwalamy ubrudzić sobie ręce mordem w myśl ideologicznych haseł. Mimo wszystko, brzmi znajomo?
Być może samo to jest już właśnie istotnym problemem narodu – brak sensownego osądu sytuacji pod wpływem patriotycznych emocji i nerwowe, impulsywne reagowanie na wszystko, które doprowadzić może nawet do zbrodni. Niewątpliwie słychać w tym wierszu polemikę (słychać, to może za duże słowo – dostrzec ją można bowiem nie w słowach, ale w tych kunsztownie skonstruowanych przemilczeniach!) z tragiczną w skutkach romantyczną tradycją bohaterskich zrywów i pięknych śmierci, z ułańską fantazją i brawurową odwagą, z ginięciem za ojczyznę zamiast racjonalnie słusznym walczeniem o nią.
Nie wiadomo. Podmiot liryczny też nie wie, do czego zresztą uczciwie się przyznaje. Stawia pytania, odpowiedzi malują się, jeśli w ogóle, to w przemilczeniu. Jedno za to jest pewne – związek istnieje.
Istnieje, bo bardzo gwałtownie się przejawia. W nagłym bladnięciu i czerwienieniu na przemian (swoją drogą ciekawa gra skojarzeń, jeśli zauważyć, że kolor biały i czerwony to nasze barwy narodowe...), w gwałtownych słowach i jeszcze gwałtowniejszych gestach. I jest straszny, i jest niebezpieczny. I poddanie się mu może zakończyć się tragicznie, bo może zaprowadzić do pospiesznie wykopanego dołu...
No i jeszcze coś na koniec.
W formie testamentu. Testament to oczywiście dziedzictwo, spadek, zapisanie czegoś komuś, ale testament to także (właściwie przede wszystkim) wyrażenie swojej ostatniej woli. Pragnienia i potrzeby.
I żeby nie było wątpliwości: buntować się trzeba. Nie można odwracać wzroku ze słowami, że to nie moja sprawa, że mnie nie dotyczy. Wyzwalać się trzeba. Bronić trzeba. Nie można uciekać. Walczyć trzeba. Być może nawet i zabijać trzeba.
Ale buntować się, wyzwalać, bronić, walczyć, a może nawet i zabijać, trzeba przede wszystkim skutecznie. Bo:
okrwawiony węzeł
powinien być ostatnim jaki
wyzwalający się
potarga
Z zimną głową, już nie krwią nawet. Raz, a dobrze. Muszą za tym iść namacalne efekty. Koniec z bohaterskim umieraniem, romantycznymi zrywami, tyleż częstymi co nieudanymi, efektowną śmiercią na straconych barykadach, bezprzykładną acz niewykorzystaną odwagą. Nie buntować się, a zbuntować. Nie wyzwalać się, a wyzwolić. Nie bronić, a obronić. Nie walczyć, a wywalczyć.
Oczywiście, być może oznacza to cierpliwe i wydłużające się w nieskończoność czekanie w ukryciu na dogodniejszy moment i pokorne znoszenie uciążliwych obelg, terroru i okrucieństwa. Ale być może walka tylko wtedy ma sens, kiedy przynosi zwycięstwo. Porażka zawsze jest przede wszystkim tragedią, nawet jeśli prowadziły ją do boju szlachetne cele.
Gloria victis brzmi pięknie, ale przecież jakoś gorzko...
I to jest chyba właśnie ten najważniejszy problem narodu. Przepięknie opowiedziany, bo napisany subtelnym przemilczeniem. Gorąca krew, odwaga, a wreszcie bohaterstwo, za którym zupełnie nic nie idzie, gdy opadnie bitewny pył. Z bohaterskich czynów i patriotycznego składania ofiar na ołtarzu ojczyzny zostaje co najwyżej piękna legenda, bo nie obraca się nigdy to łapiące za serca poświęcenie w sukces. Bo nie ma nikogo, i nigdy nie znajduje się nikt, kto umiałby te ofiarne zrywy, tę siłę, to poświęcenie zgromadzić, skumulować i ukierunkować racjonalnie w odpowiednim kierunku, na odpowiednią skalę. Bo tak trudno oprócz bycia dobrym narodem, być jeszcze dobrym społeczeństwem.
I na tym kończą się głębokie, przemyślane, świetne warsztatowo Rozważania o problemie narodu. Jak to u Herberta – postawionych jest wiele, wiele pytań, danych jest tylko kilka subtelnych odpowiedzi.
Ale trafiających gdzieś w samo sedno.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt