Upadek - jackass1408
Proza » Obyczajowe » Upadek
A A A
Od autora: Komentarze bardzo mile widziane. Szczególnie negatywne:)
Klasyfikacja wiekowa: +18

           Upadek

           Czerwoną karoserię mazdy pokrywała gruba warstwa brudu. Na młodej twarzy kierowcy malowało się otępienie. Pruł w górę z tępym zacięciem automatu. Ocknął się chyba, dopiero gdy rozbrzmiała muzyka, którą przywiał porywisty wiatr. Docisnął hamulec do podłogi, wzbijając tym tumany ziemi. Wychylił łepek przez szybę, jak świstak ze swojej mikroskopijnej dziupelki. Wysiadł i oparł się o maskę. Dzierżył w dłoni puchę mocnego browaru. Po niedługiej chwili okupili go jacyś ludzie, choć nie prosił się o towarzystwo, a punkowa kapela została zagłuszona przez podniesione głosy.

            Purpurowe niebo zakwitło nad stłoczonymi głowami. Gruba warstwa pyłu uniosła się w powietrze, jakby grawitacja nagle dobiegła końca. Ludzkie oczy aż po brzegi wypełnił strach. Wylewał się z oczodołów i skapywał w dół, tylko po to, by polewitować w rozgrzanej przestrzeni wieczoru.

            X Kołysał ją w ramionach jak dziecko, a ona już wieki temu rozwinęła swe ogromne skrzydła i opuściła rodzinny dom. To dziecko ulicy było starsze niż ktokolwiek z obecnych. Każdym dniem swego isnienia podnosiło krzyk. Zagłuszało innych i rozpychało się łokciami, bo i jemu coś należało się od życia, chociaż zostało przedwcześnie skreślone. Pocałunek odwzajemniła bez większego entuzjazmu. Jedynie lawina uczuć mogła wykrzesać w niej iskrę.

            Słońce przypiekało skórę, a nikłe podmuchy wiatru dawały marne wytchnienie. W mazdzie z obciętym dachem leżało kilka zgrzewek piwa, które wszyscy popijali bez pośpiechu.

            – Jak myślisz, to koniec?

            – To tylko nasza wpólna faza, idioto. Alkohol przeżarł ci mózg, tak że alkomat nie objąłby cię rozumem, nawet jakbyś przez tydzień nie wychylił kieliszka. Trochę czerwieni, a ty już mówisz o końcu? Uliczne cyganki wieszczą lepiej od ciebie.

            – Niech ci będzie. Ale w tę fazę nie wierzę.     

            – Wrzucili nam coś do piwa. Taki jest świat, nie słyszałeś?

            – Do zamkniętych puszek?

            – Mają swoje sposoby. Mnie się całkiem podoba, choć wcale nie przepadam za taką kolorystyką. Aniołowie krwawią, mówię sobie i czuję się z tym całkiem przyjemnie.

            – A co? Masz do nich jakiś uraz?

            – Niespecjalnie. Czuję tylko, że mój osobisty anioł stróż niezbyt nade mną czuwa i należy mu się.

            – Ciągle możesz usunąć. – Jej spojrzenie werżnęło się w niego jak chirurgiczny skalpel.

            – Mogę co? – zapytała na granicy wybuchu.

            – Znaleźć dobrego tatusia.

            – Ty byłbyś nie najgorszy.

            – Zabawne. A myślałem, że ludziom brak wyobraźni. Doszłoby do tego, że dzwonilibyśmy po superniania albo supermana, aby zneutralizował naszego bachora – psychopatę, który omal nie wykończył wszystkich dzieciaków na podwórku gołymi pięściami.

            – Winka? – zapytał piskliwy falset.

            – Prowadzę.

            – My też prowadzimy.

            – Się.

            – Pionowo. – Popatrzył po tych wszystkich pseudointeligentnych gębach i rzekł:

            – A chuj tam. – Włożyli mu do ręki beczkę wody siarowej. Przyssał się do niej jakby zamierzał przesączyć przez siebie cały ocean i wyzerował zanim padło słowo, lub gest protestu.

            – Dobre.

            – Pojebało cię? Co teraz będziemy pić?

            – Nie dramatyzuj. Całe cztery złote. Masz piątaka i skocz po następne. Reszta dla ciebie.

            – A mogę wziąć twoją furę, bo sklep blisko nie jest?

            – Pogięło cię ostatnio czy cię matka lała po łbie w dzieciństwie.

            – To podwieź mnie chociaż kawałek. Bądź człowiekiem. – Zmiękł. Wsiadł za kółko i odpalił samochód, choć już wszystko zaczynało mu pięknieć, żyć swoim życiem i niemrawo tańczyć przed ślepiami. Spojrzał w prawo i zdziwił się nie lada, kiedy doszło do niego, że na fotelu pasażera zamiast przygłupa siedzi rozbawiona ślicznotka, w której brzuszku kima pasażer na gapę. Postanowił dojechać w miarę spokojnie. Ku jego zniesmaczeniu, we wstecznym lusterku dojrzał debila. W mgnieniu promyka, szlak trafił postanowienia. Dodał gazu i ruszył w stronę zachodzącego śłońca.

            – Zastanawiałem się ostatnio, dlaczego słońce ma różne kolory w zależności od chwili patrzenia. Raz jest pomarańczowe albo nawet czerwone, a kiedy indziej żółciutkie czy białe.

            – No i co wymyśliłeś? – zapytała na odwal się farbowana blondi.

            – Nic. Czasami tak mam, że sobie siedzę albo leżę i coś nagle przychodzi mi do głowy. A wy tak nie macie?

            – To się nazywa Cud nad Wisłą.

            – Że co?

            – Jak takiemu tępemu sukowi coś na ruski rok przyjdzie do łba to mówi się na to: cud  nad Wisłą.

             Niespodziewanie łomot muzyki podniósł się o kilka tonów i odrobinę zagłuszył pajaca, nie mógł jedynie stępić narastającej w X-ie wściekłości, wywołanej przez kłapiącą bez chwili wytchnienia jadaczkę. Dojeżdżali już na miejsce, kiedy zachciało mu się idealnych wejść w zakręt i rozsuniętych ust jedynego przedstawiciela klanu cycków w zasięgu wzroku. Odrobinę przyhamował i zaciągnął ręczny. Samochód sunął w poprzek dwupasmówki zamiast wzdłuż niej, aż w końcu zatrzymał się w pozycji wiszącej i lekko kołyszącej nad gigantycznym rowem.

            – Kurwa, kurwa… kurwa! – X nie wytrzymał. Już widział wartkie strumienie szampana i dzikie tłumy w kolejce po autografy, gdy jego sen o sławie pizgnął o glebę.

            – Dobra. Wysiadać i pchać mnie z powrotem na ulicę.

            – Sam sobie pchaj. – Blondi powiedziała, fuknęła, sfochowała i uleciała przez uchyloną szybę. A debil spał. X otworzył drzwi i nie bacząc na to, że wjebał się do płynącego skądś dokądś rownego ścieku, wyciągnął chama za niedomyte kudły z gabloty i kazał mu spierdalać. Skończyło się tak, że próbowali zatrzymać pędzące samochody, a raczej ich brak, bo oprócz zwisającej z urwiska mazdy nic nie pojawiało się na podeszczowym asfalcie.

            Udali się do monopolowego, gdyż nic lepszego nie mieli do roboty. Kupili wino i wypili je na miejscu, z gwinciora, podczas kilku szybkich kolejek. Wzięli jeszcze Amarenę na drogę i ruszyli pod górę, nawet nie oglądając się na bezużytecznego metalowego brata.

            Gdy po pół godzinie pieszej wędrówki sznur samochodów wychylił się zza zakrętu, doszło do nich, że los wychujał ich po raz kolejny. Gardła mieli wyschnięte na wiór, a tak się złożyło, że wino było chłodne i smaczne, w dodatku w trzech osobach boskich: butelki numer jeden, dwa i trzy, więc nawrócili się na odruch wyssany z genami.

*

            Fragment pamięci X-a wessała czarna dziura. Otworzył oczy upchany między tylne siedzenie, a oparcie fotela kierowcy. Poczuł boleśnie skurczone, zdrętwiałe gnaty i rozejrzał się wkoło. Zbliżała się do niego wielkimi susami. Pędziła na równi ze światłem. Rozchylała swe mięsiste usta, idealnie układała się w dłoniach i pozwalała  doić się wciąż na nowo, niczym niewyżyty byczek. W parę chwil znów był najebany i uchachany.

            Deszcz lał jak z cebra, ulica odbijała światła przydrożnych lamp, a samochód stał na poboczu pogrążony w ciemnościach i całkowicie wypakowany ludźmi. Dziewięć osób władowało się do środka i nie wiedzieć jakim sposobem zadomowiło się tam. Nikomu nie było za wygodnie, a mimo to słowo skargi nie mieściło im się w głowach. Było dobrze – wśród swoich, ciepło, przytulnie, ukryci przed zaciekłym deszczem i hulającym wiatrem, przynajmniej do czasu, aż temu cudownie odrodzonemu psycholowi nie zachciało się palić. Podniósł się jakoś, rozprostowując swe powyginane kończyny, otworzył szyberdach i wyczołgał się na zewnątrz swoją górną połową, wpuszczając do środka zawieruchę i wywołując poruszenie w szeregach rozleniwionych ludków.

            – Kurwa, idioto, zamknij to!

            – Okno se otwórz baranie albo wyjdź. Leje nam się na łeb.

            – Ogarnij się! – A on nic. Niewzruszony przyjmował na klatę słowne reprymendy, podmuchy wiatru i smagające krople  deszczu, który pod żadnym względem nie przypominał babcinego kapuśniaczka. Nie dawał się wciągnąć ani wypchnąć. Kopał, wierzgał i mocno wbijał długie czarne pazury w powyginaną blachę. Dopiero zdwojone wysiłki i gilgotanie pozwoliły mu pofrunąć. Zapuszkowani obserwowali efektowny lot alkoholika nad alkoholikami. Wybił się w górę i złamał antenę od CB radia, a potem spadł z hukiem na przednią szybę i sturlał się po niej, dobijając rozochocone wycieraczki. Gdy wreszcie wylądował na asfalcie zapadła niezręczna cisza. Zwłaszcza, że nie miał najmniejszego zamiaru się podnosić.

            Pierwsza wyszła przerażona panienka. Za nią pognała reszta. Głównie z ciekawości, choć i jakaś całkiem ludzka troska o drugiego człowieka zadźwięczała im w sercach. Oddychał, ale oczy miał zamknięte, a klepanie po pysku nie przynosiło rezultatów. W kilka osób podnieśli bezwładne cielsko nasiąknięte od deszczu czy sikacza. Zawlekli je na tyły samochodu, załadowali do bagażnika i zostawili samemu sobie, z powrotem zajmując wymoszczone miejsca w podróży donikąd.

*

            Bagażnik był otwarty, więc X wygramowlił się jakoś na powierzchnię, rozejrzał wokół i złapał za głowę. Takiego pierdolnika dawno nie oglądał. Czego tam nie było. Człowiek na człowieku, puszki i butelki porozwalane gdzie popadnie, rzygi skapujące z dachu, porozpierdalane paczuszki po chińskich zupkach i czipsach, pudełka po pizzy i cała reszta nieprzebranego raju dla śmieciarzy. Był nawet pies, który właśnie pochłaniał coś niemiłego dla ludzkiego oka i nosa, wesoło merdając ogonkiem. Przypominało to czyjeś flaki, a kundel upodabniał się z każdym kęsem do tego zabawnego chłopaczka z niby afro, ale... X uciekał stamtąd gnany jakimś niewytłumaczalnym lękiem. Przełajem w stronę pulsującego na widnokręgu miasta.

            Brud. Wszędzie, gdzie spojrzał brud. Spowijał jego twarz, włosy łonowe i łbowe, brodę, a nawet smechy pod pachami. Osiadł mu na powiekach jak zadomowiony gość. Wlazł do uszu i dupy, ukrywał się w fałdach fajfusa. Z wiernego, nieodstepującego na krok kompana powoli przemieniał się w szkodliwego intruza, który paraliżował ruchy.

            Jezioro odnalazł całkiem przypadkiem. Praktycznie wpadł do wody. Zrzucił wszystkie ubrania i zanurzył się po czubek głowy w lodowatej cieczy. W miarę głębokości było coraz cieplej. Rozkopywał denny muł, dopóki starczyło mu oddechu. Odbił się od dna i wypłynął na zalaną księżycowym światłem powierzchnię. Krzyknął pełną piersią, zaraz po tym jak nabrał tchu. Nikt nie odpowiedział na jego wołanie. Nawet pies nie zaszczekał. Zachrypnięty głos utonął w czeluściach jeziora, w mule i syfie.

            Oślizgłe ryby ocierały mu się o nogi. Piranie, pomyślał. Musiał wypłynąć na brzeg. Energicznie machał kończynami, w nierównej walce z żywiołem, aż do chwili, w której woda wypełniła go od wewnątrz. Wdzierała się każdym otworem i przeciekała przez sfatygowaną powłokę na wylot. Zlał się z jeziorem w jedno, rozpuścił  i falował łagodnym rytmem. Nie czuł już swojego ciała; była tylko woda, jej potęga i bezkres. Kołysał się w czule oplatających ramionach i pogrążał coraz głębiej, podczas gdy świat pędził gdzieś obok, w bezsennej gonitwie za skrawkiem nieba, który on odnalazł całkiem przypadkiem, z dala od wielkomiejskich dróg, nigdy nie gasnących ekranów i spragnionych istot, niemal boskich, lecz tak niewyobrażalnie upośledzonych.   

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
jackass1408 · dnia 20.03.2015 08:36 · Czytań: 608 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
Bernierdh dnia 27.03.2015 13:30
Uuu. Dobre. Jak również ciężkie i dlatego pustka w komentarzach.
Kwas, syf, wkurw. Dłuższa forma zajebiście ci sprzyja, stary. Powinieneś napisać całą powieść w tych klimatach, bo to nie może się znudzić nawet, jesli ktoś tego nie rozumie.
Jestem zachwycony i pozdrawiam.
jackass1408 dnia 27.03.2015 13:49
Wielkie dzięki Berniedh za strawienie moich wynurzeń bez efektu zwrotnego. Miłe słowa też pieszczą podniebienie. To rzeczywiście są moje klimaty, a powieść pisze się w męczarniach, bo ciągle zaczynam nowy wątek, odbiegając o parę mil w bok, ale taki mam stajl. Nie wiem dokąd to wszystko prowadzi. Być może autostradą do piekła:) Ważne, że idzie, bo u mnie z weną i systematycznością niezbyt.
pozdro
przemek
Bernierdh dnia 27.03.2015 19:13
Największe jazdy w życiu i tak kończy się w łóżku, patrząc w sufit. Niech prowadzi nawet donikąd, byleby po drodze było ciekawie :) Trzymam kciuki, za udany poród powieści :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Janusz Rosek
08/05/2024 17:58
Dziękuję za komentarz. To, co napisałeś Zbigniewie jest… »
Wiktor Orzel
08/05/2024 15:23
Fajnie się czytało, taka sobie zgrabna i całkiem zabawna… »
Zbigniew Szczypek
08/05/2024 09:56
Zdzisławie Podobało mi się Twoje opowiadanie/wspomnienie.… »
Wiktor Orzel
08/05/2024 09:45
Wstęp ma skoczy i fajny rytm, ale od tego momentu coś się… »
Jacek Londyn
07/05/2024 22:15
Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że udało mi się oddać… »
OWSIANKO
07/05/2024 21:41
JL tekst średniofajny; Izunia jako Brazylijska krasawica i… »
Zbigniew Szczypek
07/05/2024 21:15
Florianie Trudno mi się z Tobą nie zgodzić - tak, są takie… »
Zbigniew Szczypek
07/05/2024 20:21
Januszu Wielu powie - "lepiej najgorsza prawda ale… »
Kazjuno
07/05/2024 12:19
Dzięki Zbysiu za próbę wsparcia. Z krytyką, Jacku,… »
Kazjuno
07/05/2024 11:11
Witaj Marianie, miło Cię widzieć. Wprowadzając… »
Marian
07/05/2024 07:42
"Wysiadł z samochodów" -> "Wysiadł z… »
Jacek Londyn
07/05/2024 06:40
Zbyszku, niech Ci takie myśli nie przychodzą do głowy. Nie… »
Zbigniew Szczypek
06/05/2024 20:39
Pulsar Świetne i dowcipne, a zarazem straszne w swoim… »
Zbigniew Szczypek
06/05/2024 13:43
A przy okazji - Zbyszek, a nie Zbigniew. Zbigniew to… »
Jacek Londyn
06/05/2024 13:19
Kamień z serca, Zbigniewie. Dziękuję, uwierzyłem, że… »
ShoutBox
  • Wiktor Orzel
  • 08/05/2024 15:19
  • To tylko przechowalnia dawno nieużywanych piór, nie jest tak źle ;)
  • Zbigniew Szczypek
  • 08/05/2024 10:00
  • Ufff! Kamień z serca... Myślałem, że znów w kostnicy leżę
  • Zbigniew Szczypek
  • 07/05/2024 20:47
  • Hallo! Czy są tu jeszcze jacyś żywi piszący? Czy tylko spadkobiercy umieszczają tu teksty, znalezione w szufladach (bo szkoda wyrzucić)? Niczym nadbagaż, zalega teraz w "przechowalni"!
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/05/2024 18:38
  • Dla przykładu, że tylko krowa nie zmienia poglądów, chciałbym polecić do przeczytania "Stołówkę", autorstwa Owsianki. A kiedyś go krytykowałem
  • Zbigniew Szczypek
  • 02/05/2024 06:22
  • "Mierni, bierni ale wierni", zamieńmy na "wierni nie są wcale mierni, gdy przestali bywać bierni!" I co wy na to? ;-}
  • Dzon
  • 30/04/2024 22:29
  • Nieczęsto tu bywam, ale przyłączam się do inicjatywy.
  • Kazjuno
  • 30/04/2024 09:33
  • Tak Mike, przykre, ale masz rację.
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
Ostatnio widziani
Gości online:71
Najnowszy:dompol.2024