Czarne, szczerbate zęby płytowców, sterczą na tle szkarłatu nieba,
W śmietnikach moszczą sobie posłania ci co ich światu już nie trzeba,
Rzęzi żarliwie ciemna latarnia skrywając brudy grzechu dziennego,
Heniek na sen powalił ćwiartkę. Z kolan zawezwał Wszchomogącego.
Walnął zdrowaśkę, grzechów wyznanie no i codzienną swoją litanię.
"Ja ciebie bardzo mój Boże proszę niechaj się wreszcie co pragnę stanie.
Niech trabant padnie Bździakowi z rana albo niech koło mu odleci.
Spuść jakie plagi na Puzdana. A niech mu wszystkie chorują dzieci.
Niedowagowej, tej spod dwunastki, niech rura walnie albo kuchenka.
Wysłuchaj Boże prośby niewielkiej, sługi swojego - biednego Heńka."
Za oknem całkiem zrudziało niebo, zabulgotała woda w grzejniku,
Heniek podźwignął się na materac, kapcie ułożył tuż przy nocniku.
Za rogiem bloku w czerni śmietnika, bezzębne usta szeptały słowa:
"Daj Panie ludziom szczęścia i zdrowia, no i od głodu ich zachowaj.
Niechaj się zbudzą w dobrym humorze i pozostaną tak do wieczora."
W lutowym wietrze gdzieś uleciała cicha, bezdomna, z Bogiem rozmowa.
Niebo już zaszło nocy całunem, gasną ostatnie w oknach żarówki,
Heniek zwyczajem swoim codziennym podreptał cicho do lodówki,
Urwał zwyczajnej, sera kawałek, przeżuł powoli, łyknął herbaty.
I tak od wieków istnieją sobie dwa niezależne boskie światy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Sim69 · dnia 10.01.2009 13:29 · Czytań: 921 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: