-Nie chcę, żebyś przeze mnie musiała wybierać. Nie chcę utrudnić ci życia.
-Już to zrobiłeś - jej głos był zimny, nieprzyjemny. Cofnąłem się, ale nie puściłem jej ręki. Jeszcze nie. Skoro i tak już popełniłem błąd, jeden więcej niczego nie zmieni. Wbiła wzrok w podłogę, drugą dłoń zwinęła w pięść.
-Mam iść? - nie byłem pewien, jakiej odpowiedzi oczekiwać. Nie wiedziałem nawet, jakiej bym pragnął. Miała rację. Wszystko się ostro popieprzyło. Ale jeśli moje odejście mogło to zmienić, byłem gotów zniknąć.
Nie odpowiedziała. Odczekałem jeszcze chwilę. Po jej twarzy przepływały setki różnych emocji, każda z nich niosła inną wiadomość. Nadal nie podnosiła wzroku.
-Okej - poddałem się i ruszyłem do drzwi.
-Robert! - odwróciłem się błyskawicznie.
Wyglądało to tak, jakby chciała do mnie podbiec, ale noga się ugięła pod jej ciężarem i Joy runęła na podłogę. Chociaż nawet nie jęknęła, od razu przypomniałem sobie jej ostatni upadek, jakże brzemienny w skutkach. Klęknąłem obok.
-Joy? - bałem się ją dotknąć. Może znowu się zraniła?
-W porządku - wykrztusiła, ale jej głos był... mokry. Płakała.
Wziąłem ją w ramiona. Pachniała wanilią i miętą. Tak bardzo chciała się uspokoić, że drżała z wysiłku. Przycisnąłem ją do siebie tak mocno, że musiałem sprawić jej ból, ale nie próbowała nawet się wyrywać. Jej szczupłe palce, zaskakująco silne, wczepiły się w moją koszulę.
-To nie tak miało być - wyszeptała. -Przepraszam cię.
-O czym mówisz? - zagadnąłem łagodnie.
-O tym wszystkim - zamachała rękoma. Nadal nic nie rozumiałem. Wycofała się z moich objęć, ale nie wstała.
-Coś cię boli?
-Wszystko! - prawie krzyknęła. Zesztywniałem. -Ale nie o to chodzi - westchnęła. -Takiego wyjścia nie wzięłam pod uwagę.
-Jakiego? - byłem coraz bardziej zdezorientowany. Joy skuliła się i umknęła wzrokiem.
-Tego - odsłoniła ramię, aż wpadła mi w oko biel opatrunku. -Tego - podciągnęła bluzkę. -I tego - zarzuciła głową w kierunku kul, opartych o segment.
Pokiwałem z rezygnacją głową. Niespecjalnie mnie to zdziwiło.
-Czyli jednak żałujesz.
-Nie! - krzyknęła i tak desperacko zamachała rękoma, że uderzyła mnie w pierś. Nie zareagowałem. -Raz w życiu zrobiłam coś, co mogło się liczyć! Ale głupia, nie pomyślałam, że ja mogę to przeżyć.
-Chciałaś się zabić? - teraz już osłupiałem. Nie podnosząc głowy, zaprzeczyła.
-Nie. Ale liczyłam się z taką możliwością. Chciałam tyko dać ci szansę. Choć na chwilę, żeby ochrona miała czas dobiec. Tylko łatwiej byłoby mi się pogodzić z perspektywą śmierci niż takiego... - wzruszyła ramionami. Już się opanowała.
-Wrócisz do treningów - to nie było pytanie.
-Wiem - jej odpowiedź znowu mnie zaskoczyła. -Bez względu na cenę, wrócę. Bez tego nie mogę żyć. Ale o ile będę gorsza?
Pozwoliłem jej się wypłakać, poczekałem, aż się uspokoiła, ale miałem już tego wszystkiego dość. Polubiłem ją, bo była normalna. Teraz jednak doszedłem do wniosku, że to nie jest warte problemów, które się rozpleniły dookoła.
-Co ty ze mną robisz? - wymamrotała po chwili. Zmarszczyłem brwi.
-Joy?
-Od siedmiu lat nie rozryczałam się przy obcym. Nigdy nie pozwoliłam, żeby ktoś zobaczył moją słabość. A przy tobie...
Roześmiałem się serdecznie. Naraz wróciła do mnie nadzieja. Przecież pojawienie się Joy zamieszało w moim życiu równie niespodziewanie, jak ja w jej. Więc może jest jakaś nadzieja.
Zapiszczał czyjś telefon. Nie zareagowałem, ale Joy drgnęła i odsunęła się.
-Odbierz.
-To nieważne - zbyłem ją, ale nie dała się nabrać.
-Odbierz - wstała i powędrowała do kuchni. Sięgnąłem po swój telefon.
-Musisz iść - powiedziała, kiedy dołączyłem do niej w kuchni. To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. Stała przy blacie i nalewała kawy do czerwonego kubka. -Chcesz?
Pokręciłem głową, wahając się jeszcze. Joy odgarnęła włosy z czoła i związała je w koński ogon.
-Przepraszam za tamto - zarzuciła niewygodnie głową. Nie zrozumiałem. -Głupio to wszystko wyszło. Ale pamiętaj, że bez względu na wszystko, nie żałuję.
-Widziałaś ostatni numer FunGirl? - Zmieniłem temat. Ramiona Joy nagle się spięły. Czyli widziała. -Gniewasz się?
-To nie twoja wina - odpowiedziała automatycznie. -Chyba że to ty wynająłeś tych dziennikarzy, którzy czekali na nas pod szpitalem.
Popatrzyłem na nią uważniej. Była opanowana. Dziwna reakcja, spodziewałem się raczej złości. Przecież właśnie tego chcieliśmy oboje uniknąć. Nie wyglądała też na zadowoloną, raczej zrezygnowaną. Pomyślałem sobie, że większość dziewczyn ucieszyłoby podejrzenie o romans z Pattinsonem i natychmiast zalała mnie złość do samego siebie. Może jednak byłem takim kretynem, za jakiego miała mnie Joy. Przynajmniej na początku.
-Idź już - powiedziała spokojnie. Jej jasnozielone oczy, choć równie spokojne jak twarz ich właścicielki, paliły.
-Dasz sobie radę?
-Nie zabiję się - obiecała z dziwnym uśmiechem na ustach.
-Myślałem bardziej o Nicku.
-Nic mi nie zrobi - wzruszyła ramionami.
-Jesteś go bardzo pewna.
-To prawda - przyznała. -Czasami mu odbija, ale nigdy nie uderzył dziewczyny.
Parsknąłem z niedowierzaniem. Miałem ochotę postukać się w czoło. W końcu nie dalej jak godzinę temu byłem świadkiem, jak jego pięść grzmotnęła Joy w skroń. Oczy dziewczyny się zwęziły.
-Nie mnie chciał uderzyć.
-Czyli to też moja wina?
-Nie. Mówię tylko, że celowo by mnie nie uderzył.
-On mi się nie podoba - mruknąłem pod nosem. Joy pokiwała spokojnie głową.
-To wariat. Ale jest lojalny. Nic mi nie będzie.
Byłem już przy drzwiach, kiedy usłyszałem za sobą nierówny chód. Odwróciłem się. Joy zarzuciła na plecy czerwoną chustę.
-Masz samochód?
-Nie musisz ze mną wychodzić - zdziwiłem się. W jej zmarszczonych brwiach dostrzegłem dziwny niepokój, jakby wiedziała o czymś, czego ja nie zauważyłem.
-Muszę - jej głos był napięty jak postronki. Nagle zrozumiałem.
-Nick.
-Aha - przytaknęła. -Nic mi nie zrobi, ale wolałabym...
-Słuchaj, o co naprawdę mu chodzi? Nic ci przecież nie zrobiłem. Wiem, że ta cała sytuacja może być krępująca, ale nigdy bym cię...
-On też to wie - przerwała mi, otwierając drzwi.
-Nie powiesz mi?
-Następnym razem - spojrzała mi z wyzwaniem w oczy. Jakby czekała, aż powiem, że już nie wrócę. A przecież musiałem. Obiecała mi kolację. Czy może ja jej obiecałem, co w zasadzie sprowadzało się do jednego.
-Trzymam cię za słowo.
-To długa historia - ostrzegła z uśmiechem. Razem wyszliśmy przed dom. Było pusto.
-Chyba jednak nie musiałaś - zauważyłem. Joy pokręciła głową, ze wzrokiem utkwionym w czymś za moimi plecami. -Albo i nie... - burknąłem. Nick stał na przystanku i obserwował nas uważnie.
Nagle poczułem przemożną chęć zrobienia czegoś, co by go sprowokowało. Numer jeden na liście zajmował pocałunek. Wyobraziłem sobie, jak się pochylam, odgarniam niesforne kosmyki włosów z jej twarzy i przyciskam swoje usta do jej chłodnych warg.
Zacisnąłem zęby. Wolałem nie prowokować Nicka, kiedy zostawiałem Joy samą w domu.
-Kiedy wraca twoja mama?
-Nic mi nie będzie - roześmiała się. Po chwili spoważniała. -Zaufaj mi. Poza tym, Nick nie zostawiłby świadków. Najpierw musiałby ciebie zabić.
-Może powinienem sprawdzić hamulce w samochodzie - burknąłem. Zdecydowanie przestało mi się to podobać.
Joy westchnęła teatralnie i zanim zdążyłem mrugnąć okiem, leżała już pod moim autem. Syknąłem. Wynurzyła się dość szybko. Bluzę miała czystą, ale włosy jej się rozsypały. Na policzki wróciły rumieńce. Ślicznie wyglądała.
-Hamulce masz w porządku. Żadnych ładunków wybuchowych. Opony całe. Trochę wiary, kolego.
Zaryzykowałem. Pochyliłem się i błyskawicznie pocałowałem ją w policzek. Odpowiedziała uśmiechem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 02.07.2009 07:32 · Czytań: 848 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: