Od zawsze z wielkim zainteresowaniem przysłuchiwała się rozmowom o pięknym świecie, dalekich podróżach, z apetytem łykała kolejne odcinki "Pieprzu i wanilii". W czasie studiów instynkt macierzyński zagłuszył głodną duszę podróżnika, choć fakt - z zazdrością słuchała październikowych opowieści koleżanek wypieszczonych egipskim słońcem. No i teraz wróciło! Ze zdwojoną siłą. Krzyczy w niej wszystko "chcę podróżować!". Ale jej nie stać. Nie, nie jest biedna. Ona i mąż uczciwie pracują na państwowych etatach, na chleb nie brakuje. Mają nawet ciutkę oszczędności. Jest mieszkanie (które przez najbliższe dwadzieścia osiem lat dzielą z bankiem), jest samochód, są drobne przyjemności... Ale na bilet samolotowy na Teneryfę i na kilka dni tam nie stać ich!
Ta Teneryfa to jej przekleństwo.
Nigdy nie była za granicą.
Pan Bóg na pokuszenie posadził ją w służbowym pokoju z dwoma osobami -obieżyświatami. W pracy spędza osiem, dziewięć godzin dziennie, obieżyświaty spędzają w pięknym świecie kilka tygodni w roku. Później opowiadają z rozmarzonym wzrokiem o odwiedzonych miejscach... A ona słucha... Słucha i czuje WIRUSA!
Wirus atakuje kilka dni. Objawy to namiętne przeglądanie w Internecie zdjęć z przeuroczych zakątków świata i strapiona mina - bo racjonalna część jej wie, jak zazwyczaj się kończy atak wirusa.... Jak? Nijak. Właśnie o to chodzi, że nijak...
A Teneryfa przepełniła kielich goryczy.
Mama w niewinnym smsie zapytała, czy interesuje ich tydzień na Teneryfie - płacą za przelot i wyżywienie. Apartament za darmo. SUPER! Taka okazja! Interesuje ich!
Oaza spokoju, mistrz opanowania, podchodzi do tematu na chłodno - przynajmniej chce żeby tak było.
Wykłada tej rozsądniejszej części związku - czyli mężowi - w czym rzecz, szepcząc mięciutko "Kochanie... zabierzesz mnie na Teneryfę? ". On - o dziwo! - nie skwitował jak zawsze, że brak środków na koncie - tylko też złapał haczyk. I to ją zgubiło!
Razem dzień po dniu dawali się teneryfowemu marzeniu omotać. Godziny przy komputerze, porównywanie cen lotów, szperanie w nawigacji, podziwianie zdjęć....ehhh....
Bardzo wierzyła, że tylko tydzień, z darmowym mieszkaniem to taka okazja, że żal nie skorzystać. Ale biednemu zawsze wiatr w oczy. Nawet na okazję trzeba mieć kasę..
Przelot z córką kosztowałby ich całe oszczędności. Bez córki (mimo, że na samą myśl serce jej krwawi) starczyłoby na przelot i jeszcze mogliby jeść. Ale po powrocie ich konto na zero. A oboje mają tak, że jakaś poducha finansowa musi być - nawet mały jasieczek. Tym bardziej, że ogólnoświatowy kryzys sprawił, że po dwóch latach spłacania ich i banku mieszkania mają kredyt większy niż w momencie brania. Suma sumarum oznacza to, że zaraz bank może chcieć od nich grubą forsę za ubezpieczenie kredytu. Takie życie.
Kiedy wczoraj dotarło do niej, że ten wyjazd jest nierealny, rozpłakała sie. Wyglądała jak dzieciak, któremu pokazano zabawkę. A później: " nie ma - myszka zabrała! "
Po co myszce Teneryfa?
To tak jak w Skrzypku na dachu: "Czemuś uparł się, że właśnie ja Zgubiłbym Twój boski cały świat Gdybym ja był wielki pan".
I jeszcze wyrzuty sumienia, bo może jest chciwa, bo powinna się cieszyć tym co ma, a ma wiele, bo jest młoda, bo wszystko przede nią.Eh...
p.s
poleci tam! Nie wie, kiedy ale poleci!
Wdrapie się na Teide i pomyśli: "Teneryfa zdobyta". A później przytuli się do męża i aksamitnym głosem zapyta : "Kochanie....zabierzesz mnie do.............?"
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Kajka78 · dnia 20.07.2009 05:23 · Czytań: 838 · Średnia ocena: 1,5 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: