Na placu panował tłok i ścisk, jak w każdy dzień targowy. Ludzka rzeka przelewała się pomiędzy rozstawionymi straganami. Mężczyzna, oparty o jeden z budynków otaczających skwer, z zadumą obserwował otoczenie. Szczególne zainteresowanie wzbudzała postać, stojąca nieopodal - pośrodku wyjątkowo ruchliwego przejścia.
Młoda kobieta niecierpliwie rozglądała się wokoło, co jakiś czas potrącana przez śpieszącego przechodnia. W rękach nerwowo miętosiła rąbek pomarańczowej, wzorzystej spódnicy, od czasu do czasu równie niespokojnym gestem obciągała jaskrawożółtą tunikę.
Zachowanie i wygląd powodowały, że jak magnes przyciągała uwagę obecnych. Nie było osoby, która przechodząc obok, mimowolnie nie zerknęłaby w jej kierunku. Ktokolwiek podszedłby do dziewczyny również znalazłby się pod ostrzałem ciekawskich spojrzeń.
Najemnik należał do tego nielicznego grona ludzi, którzy lubili poznać swoich pracodawców osobiście. Wyznaczył, więc spotkanie w południe, na najbardziej zatłoczonej ulicy w mieście, żeby, w razie czego, łatwo zniknąć w tłumie. A tu taka niespodzianka! - Zdegustowany splótł ręce na piersiach i z niecierpliwością uderzał palcami w przedramiona. - I ona chce korzystać z usług płatnego zabójcy? Może od razu dać ogłoszenia w gazetach: „ Tani, fachowy skrytobójca do usunięcia męża/kochanka/rywala (niepotrzebne skreślić). Panie także obsługujemy.” I co powinien teraz zrobić?
Rozsądek nakazywał odwrócić się na pięcie i oddalić jak najszybciej. Robienie interesów z dziwadłami jest zbyt ryzykowne, nie wiadomo, co takiej strzeli do głowy. Jeszcze kilka lat temu nie rozważałby, nawet hipotetycznie, podobnej sytuacji, ale ostatnie zlecenia były proste i do bólu przewidywalne. Ta rutyna go dobijała.
Ostrożnie przejechał ręką po twarzy, nałożony plastyk zapewni mu anonimowość – kilka ruchów palcami i może nadać twarzy dowolny kształt.
- Magiczna plastelina. Eh, czego to ludzie nie wymyślą – zadumał się. - Draństwo kosztowało fortunę, ale warte było każdej wydanej złotówki. W sumie, zagadanie do panny niczym mu nie groziło. Niewiele osób wiedziało o jego istnieniu, bardzo starannie dobierał klientów, więc raczej nie jest to pułapka. Miał oczywiście zabezpieczoną drogę ucieczki na wszelki wypadek – cena przenośnego teleportera jest jeszcze wyższa niż plastyka, ale przezorność popłaca. - Uśmiechnął się drapieżnie. - Jeśli takie myśli krążyły mu po głowie, to znaczy, że podjął już decyzję. Nawet, jeśli z tego nic nie wyjdzie, to przynajmniej się trochę zabawi.
Umiejętnie lawirując wśród ciżby, zaszedł dziewczynę od tyłu i mocno klepnął w ramię.
Zaskoczona odwróciła się gwałtownie.
- Witaj kochanie! – Stanowczym ruchem objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. – Przepraszam za spóźnienie, ale...
- Proszę przestać! – Dziewczyna zaczęła się wyrywać. – Nie znam pana. Proszę mnie puścić! – Nie widząc rezultatu zagroziła:
- Bo zacznę krzyczeć.
Morderca tylko wzmocnił uścisk. Drugą ręką złapał za kształtny kark młodej kobiety i jakby od niechcenia zmusił do położenia głowy na jego ramieniu. Zanurzył twarz we włosach dziewczyny i wyszeptał do ucha:
- Szanowna pani. Ja stawiłem się na umówione spotkanie, jak obiecałem. Natomiast pani nie dopełniła warunków naszej umowy.
Kobieta znieruchomiała.
- Chwileczkę... - Nagle jakiś lekkomyślny młodzieniec, najwyraźniej licząc na wdzięczność pięknej panny, złapał mordercę za rękę, którą ten obejmował swoją zakładniczkę. Jeden rzut oka na twarz adwersarza sprawił, że śmiałek wycofał się i pośpiesznie ruszył w przeciwnym kierunku. Zając nie atakuje wilka.
- Tak, więc o czym to mówiliśmy, nim tak brutalnie nam przerwano... – Skrytobójca odsunął się nieco, aby spojrzeć damie w oczy.
- Masz rację, panie... – Zawiesiła na moment głos, ale odpowiedzią była jedynie cisza, więc dodała- To nie jest odpowiednie miejsce na rozmowę.
Siedząc przy stoliku w słonecznej kawiarni, dziewczyna lustrowała wzrokiem towarzysza. Mężczyzna sprawiał wrażenie znudzonego. Niby obojętnym wzrokiem wpatrywał się w widok za oknem, jednocześnie postukując miarowo o blat stolika placami, o starannie przyciętych paznokciach. Wyglądał absolutnie przeciętnie – brązowe spodnie o zaprasowanych kantach, koszula w szaro-burą kratkę i kremowa kurtka. Wszystko w dobrym gatunku, ale nie najlepszym, ponadto ciut podniszczone i wytarte. Żadnego szczegółu, który wyróżniałby go spośród tysięcy innych. Postronny obserwator prześlizgnąłby wzrokiem po sylwetce zabójcy, jedynie notując w pamięci „O tu ktoś siedzi”. Zapytany o rysopis powiedziałby pewnie:
- No wie pan. Taki normalny facet. Średniego wzrostu, nie za tęgi, nie za chudy. – I tyle, nic więcej by nie spamiętał..
Przyjrzała się dokładniej twarzy – kanciasty nos, ostro zarysowane kości policzkowe, wysokie czoło, zasłonięte krzywo przyciętą grzywką. Ot, pospolita twarz sąsiada z mieszkania obok lub znajomego z autobusu. Jedynie oczy, których spojrzenie przywodziło na myśl sokoła lub orła gotowego w każdej chwili spaść na upatrzoną zwierzynę, nie pasowały do całości.
Wzrok nieznajomego nagle zogniskował się na dziewczynie. Zadrżała.
- Muszę przyznać, że pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy na twój widok... Pani – dodał jakby po chwili namysłu. – To, że musisz być niesamowitą idiotką, skoro zignorowałaś moje wyraźne instrukcje, co do ubioru. Ale, dzięki temu, że obserwowałem cię przez ostatnie dni, zauważyłem, że taki neonowy dobór kolorów jest, dla pani, naturalny – skrzywił się z niesmakiem. – Gdybyś nagle założyła coś bardziej ... hmm... stonowanego, prędzej byś wzbudziła zainteresowanie sąsiadów.
- Szpiegowałeś mnie! Jak śmiesz... – oburzona podniosła głos – …obrażać mnie w ten sposób! - Zreflektowała się i ucichła, widząc obrócone w ich stronę głowy ludzi, siedzących przy sąsiednich stolikach.
- Zresztą, to już tylko mało istotny szczegół. Bardziej jestem zainteresowany powodem naszego spotkania.
Dziewczyna wyprostowała się odruchowo i zaczęła nerwowo bawić filiżanką, po wypitej przed chwilą herbacie. W końcu odetchnęła głęboko i wyjaśniła:
- Osobą, która mi... hmm... przeszkadza, jest adwokat.
- Zwykły najmimorda. – Skrytobójca był rozczarowany.
- Niezupełnie – sprostowała. Skrzyżowała palce na szczęście i powiedziała. – Nazywa się Ludgard Maximov.
Mężczyzna nie zareagował.
- Najwyraźniej nigdy o nim nie słyszał – pomyślała zaskoczona, a olbrzymia ulga, jaką poczuła sprawiła, że ledwo powstrzymała się od triumfalnego uśmiechu.
- No nic. Rozumiem, że to jest jego adres. – Wziął kartkę, którą wcześniej przesunęła w jego stronę. – Obejrzę sobie cel i skontaktuję się ponownie.
Odsunął krzesło i wstał.
- I tyle? - Dziewczyna osłupiała.
Morderca nie zaszczycił jej spojrzeniem.
***
Dźwięk dzwonów obudził mężczyznę, który z ciężkim westchnieniem otworzył oko. Zbadał otoczenie wokół siebie. Przez zasłony sączyło się światło. Z zewnątrz dochodził gwar miasta - przekleństwa woźniców, krzyki przekupniów, szczekanie psów i to przeklęte dzwonienie. Przymknął powiekę i jęknął. Najwyższy czas wstawać.
Powoli usiadł na łóżku, opuścił nogi na podłogę i aż podskoczył, natrafiwszy na kałużę zimnej wody. W następnej chwili coś mokrego kapnęło mu na nos. Zadarł głowę. Na suficie widniała duża, wilgotna plama, z której co chwilę odrywały się kolejne krople.
Uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu. - Oczywiście. Akurat dzisiaj dach musiał zacząć przeciekać.
Ze stęknięciem wstał i plaskając mokrymi stopami poczłapał do łazienki. Pochylony nad balią musnął ciemną plamę na kranie - z rury pociekła woda. Włożył głowę pod strumień i aż zadygotał. - Rzecz jasna zimna. Zaklęcie ogrzewające znów nie zadziałało. Cóż, przynajmniej dobudzi się do reszty.
Nim zjadł śniadanie, zdążył jeszcze oblać się gorącą wodą. Herbaty nie było w słoiku, bo jak zwykle zapomniał kupić. No i całkowicie przez przypadek zrzucił na kolana przygotowane kanapki.
Podczas ubierania, przy koszuli urwał trzy guziki, a w spodniach zrobił dziurę. Gdy w końcu udało mu się odziać, stanął przed lustrem, jedną z nielicznych ekstrawagancji, na jakie sobie pozwolił. Musiało być srebrne - szklane tak szybko się tłukły. Ile to już lat nieszczęścia go czekało, pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt? Zresztą, kto by liczył?
Uważnie przyjrzał się odbiciu szukając ewentualnych niedociągnięć. Jego zawód wymagał dobrej prezencji. Przecież prawnik powinien wzbudzać zaufanie.
Luźne, szare spodnie, biała koszula i marynarka do kompletu leżały na nim idealnie. Trochę wygniecione, ale dzięki temu wyglądał bardziej swobodnie. Przygładził krótko obcięte, czarne włosy i wyszczerzył się do lustra, w niebieskich oczach błysnęło zadowolenie.
Ostrożnie zszedł po schodach, mocno trzymając poręcz i uważnie stawiając stopy. Przystanął przed kamienicą i rozejrzał się. Na ulicy panowała cisza i spokój. Żadnych pojazdów na horyzoncie, niewielu ludzi, i - co bardzo istotne - brak czworonożnych istot w zasięgu wzroku. Kancelaria była oddalona zaledwie o przecznicę. Szanse na bezpieczne dotarcie do celu wyglądały nieźle.
Już widział drzwi budynku, dzieliło go od nich tylko kilka kroków. Nagle z góry spłynęła substancja o wyjątkowo nieprzyjemnej treści i jeszcze gorszym zapachu, plamiąc odzienie. Westchnął. Dobrze, że w biurze ma zapasowe ubranie. Zdążył się już przyzwyczaić do podobnych „wypadków”.
Właśnie zakładał świeżą koszulę, gdy w pokoju pojawiła się projekcja Rajmunda Nartycza – wspólnika, wraz, z którym prowadził praktykę.
- Znowu ci się coś przytrafiło? Co to było tym razem? Niech no pomyślę. Jakiś przejeżdżający powóz wjechał w kałużę i cię ochlapał. Nie, czekaj już wiem! Sklepikarka wylewała pomyje i chlusnęła prosto w ciebie – zarechotał.
- Żeby tylko. – Zrezygnowany mężczyzna usiadł w fotelu. – Jakaś leniwa mieszczka chciała oszczędzić sobie drogi i wylała zawartości nocnika przez okno, zamiast do ścieków.
Śmiech zamarł Nartyczowi na ustach.
– Ehh, Lud. Ty, to masz pecha – powiedział ze współczuciem.
– Czy ja wiem? – zastanowił się prawnik. – To zależy od punktu widzenia. - Uśmiechnął się tajemniczo. - Ale, ale... My tu marnujemy czas na pogaduszki, a robota leży odłogiem. Co tam mamy dzisiaj w planach?
Przezroczysty mężczyzna sięgnął po papiery.
- Wstępne rozmowy w sprawie Schald - Riss. Amarata von Schald oskarża von Rissa o zamordowanie męża. Jeśli nie uda się polubownie zakończyć sporu, trzeba będzie ustalić wstępną datę i zasady pojedynku. Ponadto masz umówionych dwóch klientów na jedenastą i dwunastą. Chociaż wątpię, aby z tego coś wyszło. Twoja reputacja nie przyciąga, niestety, tych najlepiej płacących. W sumie, kto by chciał być broniony przez adwokata, który wygrywa przez głupi przypadek. Chyba tylko desperat. Naprawdę uważam, że niezbyt szczęśliwie wybrałeś specjalizację.
- Nie martw się tym za bardzo – Ludgard skończył zapinać koszulę i umościł się wygodnie w fotelu. – Ci, których chcę bronić, nie będą przejmować się głupimi plotkami.
- Ale to nie plotka, tylko szczera prawda – zgryźliwie zauważył Rajmund.
- Co rano wypominasz mi to samo. Nie sądzisz, że najwyższy czas zmienić śpiewkę, stary zrzędo?
- Będę to powtarzać, tak długo jak trzeba. Może w końcu coś do ciebie dotrze – odburknął wspólnik. – Doprawdy, spec od sądów bożych.
- Tak, to właśnie ja. – Maximov poprawił znaczącym gestem koszulę i wstał, chcąc podejść do biurka, ale nieszczęśliwie zahaczył nogą o dywan i poleciał do przodu. Wyciągnął ręce przed siebie, aby złagodzić upadek, ale toru lotu nie zdołał już zmienić. Z głośnym hukiem uderzył głową o kant stolika, stojącego obok fotela, i upadł nieprzytomny.
- I właśnie o tym mówiłem – westchnęła projekcja, patrząc na bezwładnie leżącego przyjaciela.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
kersi · dnia 05.09.2009 08:10 · Czytań: 2882 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 14
Inne artykuły tego autora: