Pentatonika Basho- pierwsza - Sceptymucha
Proza » Inne » Pentatonika Basho- pierwsza
A A A
Obudziło mnie kopnięcie w żebra. Świt był zimny i szary. Kontury postaci pochylającej się nade mną rozmazane. Przeciągnąłem się próbując ogarnąć sytuację. Ognisko musiało wygasnąć nocą. Mięśnie i ścięgna zastygły mi od chłodu. Bolało mnie w miejscu kopnięcia, cierpiało całe ciało przy rozciąganiu. Przeciwników dojrzałem co najmniej dwóch w półmroku. Za mną parsknął mój koń. Przywiązałem go wieczorem do drzewa stojącego najbliżej mego posłania. Wszystko po to, bym mógł prędko uciec.
Najwyraźniej rumaka nie przeraziło nagłe najście. Wstrząsnął grzywą, zarżał cicho i zabrał się za załatwianie swoich naturalnych potrzeb.
Okutany w szaty mężczyzna pochylił się bardziej. W jego ręku dojrzałem sztylet zwrócony ostrzem w moją stronę.
- Co tam słychać Matsuo?- spytał.
- A nic.- sadząc z głosu, pytał mnie stary Takeda- Pchły, wszy, mój koń szczający obok mojej poduszki.
Było ich pięciu. Prócz starego Takedo znałem jeszcze Kenichiego, cichego dryblasa chodzącego wiecznie w podartym kimonie. Był jeszcze młody, młodszy ode mnie, a z oczu patrzyło mu, jakby śmierć nie była dla niego niczym niezwyczajnym. Trzej pozostali musieli służyć u tego dowódcy już sporo czasu, bo reagowali na jego gesty o nic nie pytając.
- Zbieraj się, nie jesteśmy jeszcze bezpieczni.- rzekł żylasty starzec.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- Bezpieczni będziemy dopiero na wewnętrznych ziemiach Lorda Yoshikury.
Czekali aż zwinę legowisko i oporządzę siebie i zwierzę do drogi. Była cisza, jeśli nie liczyć moich postękiwań przy mocowaniu derek do siodła. Nie odzywali się nawet do siebie.
Gdy wreszcie byłem gotowy kazali mi gestem jechać za sobą. Niedaleko w zagajniku stały ich konie.
Ruszyliśmy stępa. Kluczyliśmy i omijaliśmy wioski. W południe zrobiliśmy postój by dać odpocząć koniom i ludziom. Z nich wszystkich ja i zwierzęta wyglądaliśmy jakbyśmy potrzebowali odpoczynku. Pocieszałem się, że dla mnie to czwarty dzień wędrówki i tylko dlatego wyglądam gorzej od tych brył kamienia w kształcie ludzi. Po godzinie znów wróciliśmy do jazdy.
Nieoczekiwanie niedługo potem urządziliśmy kolejny popas. Myślałem, że będziemy jechać do zmierzchu, więc zaskoczyli mnie bardzo. Stary Takeda odłączył się od nas i poszedł do młodego lasku nieopodal. Obserwowałem, jak wyciąga spomiędzy niedużych drzewek kij i rozgrzebuje nim ściółkę pod trzema dorodnymi bambusami.
Moje zdziwienie wzrosło do tego stopnia, że opadła mi szczęka, z czego nawet nie zdawałem sobie sprawy. Jeden z cichych sług odchrząknął. Spojrzałem na niego.
- Mówią, że tu leży jego syn. Zginął w bitwie, a ciało rozwlekły po lesie psy i okryła zima.- Mimo sensu słów nie słychać było w nich emocji. Tak można opowiadać o czymś, co zdarzyło się daleko i właściwie nic dla nikogo nie znaczyło. Z pustej twarzy również nie dawało się odczytać uczuć. Odwróciłem od niego zniesmaczony wzrok.
Takeda oparł się na kosturze i patrzył w ziemię. Ogarnęło mnie uczucie, że już to widziałem, wiele, wiele razy. Odwiedzając groby siwowłosi chylą się nad swoimi laskami.
Otrząsnąłem się. Niedobrze popadać w melancholię, gdy ma się misję. Burzy to rozsądek.
Tak też chyba pomyślał Takeda. Wrócił do nas, a oczy miał lekko wodniste. Bez słowa wsiedliśmy na konie. Pęd jazdy szybko wysuszył źródła kropel wody. Po chwili starzec znów stał się granitowym blokiem, którego nie imały się ludzkie sprawy, a już najmniej uczucia.
Pamiętałem go z czasów młodości. Dowodził gwardią przyboczną swego Lorda, gdy ja uczułem się etykiety na dworze Ashikagi. Już wtedy mówiono o nim, że regulamin ma we krwi, a swobodnych rozmów z ludźmi musiał się uczyć, jak inni muszą się uczyć kodeksu samuraja.
Suweren jego, Ishikari, został zamordowany w zasadzce, gdy zdradzili go władcy, z którymi się sprzymierzył. Większość ludzi, którzy mu służyli stała się bezpańskimi psami, mętami bez czci. Znani i cenieni wojownicy trafili w służbę do innych suwerenów. Może uratowało to resztki honoru, ale nie uleczyło pokaleczonej duszy.
Nie wiem, czy i jakie ciosy otrzymał ten człowiek w ciągu dziesięciu lat, gdy z dowódcy gwardii upadł do rangi żołnierza, a później stał się jedną z ważniejszych postaci milicji tutejszego Lorda. W pierwszych chwilach po spotkaniu, gdy patrzyłem jak szybko i sprawnie, bez zbędnych gestów zajęli się moją misją miałem go za ideał. Teraz zrozumiałem, że jest pustym naczyniem, któremu kierunek działań nadają rozkazy suwerena i regulaminy.
Ich milczenie nie wynikało z ostrożności. Oni nie mieli nic od siebie do powiedzenia. Takich ich stworzyły wieczne wojny między władcami. Byli zbyt sprawni by paść od miecza czy głodu, ale też zbyt wiele zostało im odebrane, by mogli żyć, jak ludzie.
Żona moja lubowała się w poezji i teatrze. W gorące wieczory często siadywaliśmy w ogrodzie obok oczka wodnego. I rozmawialiśmy. Kiedyś po szczególnie wyczerpującej mojej misji wróciłem w bardzo złym humorze. Próbowała mnie pocieszyć pieśnią i poezją. Nie mogła jednak zatrzeć świeżego jeszcze złego wrażenia, które pozostawiły po sobie wydarzenia z dworu Sendai. Opowiedziałem jej, co się stało. Słuchała. Skończyłem.
Podeszła do rabaty z kwiatami.
- Kwiaty są piękne, prawda?- spytała.
- Tak.- odpowiedziałem patrząc na jej piękno i piękno kwiatów.
- Ale aby dobrze rosły ogrodnik zwykle musi się najpierw ubabrać w brudnej ziemi.- wyjaśniła jakby to kończyło sprawę.
Gdybym mógł teraz jej pokazać moją eskortę zawołałbym:
- Chodź, patrz na prawdziwe kwiaty bolesnego świata.
Kłamię. Nigdy bym tak do niej nie zawołał. Ona jest kwiatem, a ja ziemią, z której wyrasta. Zaakceptowała mnie nawet po tym, jak jej opowiedziałem, czym trudni się posłaniec Lorda na dworze innego suwerena. Jest dyplomatą. Jest szpiegiem. A gdy czasy się robią niespokojne, jest mordercą. Dawniej emisariusz nie wkładał ostrza swego noża w trzewia przeciwnikowi politycznemu cichaczem. Mimo wszystko mnie zaakceptowała i nie przestała kochać. Nie burzyłbym tej lilii spokoju.
Rozmyślania oderwały mnie od dłużyzn podróży. Długo mi zajęło nim zauważyłem, że towarzysze moi nie kierują tak, by każda napotkana góra i pagórek stanowiły osłonę przed wścibskimi oczami. Nie wybieraliśmy drogi kryjąc się w jarach i lawirując korytami strumieni. Kłusowaliśmy traktem po terenach odwiecznie należących do rodziny Yoshikura.
Jechaliśmy śmiało przez wsie z ich polami ryżowymi zanurzonymi w wodzie nie bacząc, że wieść o naszym przybyciu najpewniej uprzedzi nasz wjazd do stolicy prowincji, Kofu.
Patrzyłem na świat żywych ludzi. Część ludzi kończyła pracę i wracała do domów. Inni cieszyli się wolnym czasem w świetle wieczora. Gromadka dzieci bawiła się na niskim wzgórzu tuż za jednym z zabudowań. W jedynej karczmie w miejscowości trwał rwetes. Dwóch gości kompletnie pijanych śpiewało głośno i nierówno. Inni biesiadnicy podśmiewali się lub dyskutowali we własnym gronie. Księżyc wychylał się tajemniczo zza dachu gospody nie czekając na zajście słońca.
I nagle dopadło mnie zmęczenie z całej podróży. Świat zawirował mi przed oczami. Trzymałem się w siodle, ale niepewnie. Wytrzymałość mojego ciała została złamana pod koniec piątego dnia. Nawet nie zdziwiłem się zbytnio. Większość życia mieszkałem na dworze moich władców. Wyprawy takie jak ta, wymusiła bezpardonowa walka między stronnictwami najpotężniejszych Lordów. Odtąd orszak emisariusza traktowano jako łatwą i wartą wysiłku zdobycz. I wybijano, jeśli zdarzyła się okazja.
Chcąc przetrwać podróżowano z większym oddziałem wojska, za to wolniej. Szybciej i w miarę spokojnie było w przebraniu. Jeden i drugi sposób niósł ryzyko, gdy przekraczało się ziemie sporne i niczyje. Wybrano dla mnie kamuflaż kupca. Wyruszyłem z fortu najbliżej położonego względem ziem Yoshikury. Jechałem do Zbiegu Trzech Rzek, gdzie miał na mnie czekać Takeda, który szczęśliwym trafem znalazł mnie zanim tam dotarłem. Dwie pierwsze noce spędziłem w stajniach obłażąc robactwem. Było to i tak najlepsze, co mogłem znaleźć, bo im dalej od stacjonujących oddziałów wojska, tym kraj stawał się dzikszy. Widać było to po przyrodzie i ludziach. Trzeci i czwarty nocleg spędziłem pod gołym niebem przy małych ogniskach ukrytych w zagłębieniach w ziemi. Bałem się, że zbyt duży ogień ściągnie mi na głowę zbójców- jedyne ludzkie istoty żyjące na tych niegościnnych terenach.
Nieustanna podróż konno w dzień i brak porządnego wypoczynku w nocy wydrenowały ze mnie siły. Zdaje się, że dziś trzymałem się tylko wysiłkiem woli. Gdy ujrzałem zadowolonych mieszkańców korzystających z życia, ów postronek nakazu umysłu, by zmuszać ciało do działania, poluzował się.
- Nie dam rady jechać dalej.- powiedziałem głośno.- Zatrzymajmy się na nocleg.
Kenichi i starzec jechali na przedzie, jeden ze sług obok mnie. Dwóch pozostałych chroniło tyły. Teraz przyglądali mi się bacznie wykręcając na koniach. Kołysałem się w siodle, jak pijany. Wydało mi się, że usłyszałem niewyraźny strzęp rozmowy od strony Takedy nim przemówił do mnie. Widocznie było to nie dla moich uszu.
- Dobrze. Ale nie w karczmie. Musisz przejechać jeszcze kawałek.
- Co?
- W karczmie nie jest bezpiecznie, bo zatrzymać się tam może każdy.- odwrócił się ode mnie- Kenichi wybadaj drogę.
Pojechaliśmy wolno dalej, podczas gdy najpostawniejszy z naszej grupy pocwałował przed nami.
Moje położenie stawało się coraz bardziej uciążliwe. Nie mogąc utrzymać się prosto podskakiwałem, jak przywiązany worek ryżu obijając się boleśnie. Czas wlókł się bezlitośnie. Wstydziłem się okazać więcej słabości, więc połykałem jęki. W końcu dojechaliśmy do bocznej drogi prowadzącej w las. Czekał przy niej nasz druh. Dowódca skinął na niego, by mówił.
- Tą drogą nikt nie idzie tego dzisiejszego wieczora.
Skręciliśmy w nią.
- Dokąd zmierzamy?
- Do burdelu, ale dziś prócz nas nie będzie w nim gości.
Popadłem w odrętwienie. Widziałem nie dalej niż dwa metry do przodu. Co stało dalej zlewało się w rozmazaną plamę. Niewiele zachowało mi się w pamięci z tego fragmentu podróży. Pozostały tylko myśli o cierpieniu i niewygodzie, gdy same uczucia wywietrzały.
Otrzeźwiałem troszkę pod domem rozpusty. Zdążyliśmy przed zmrokiem. Zauważyłem, że dwupiętrowy budynek stał przy gorących źródłach.
Gejsze czekały na nas i zrobił się harmider, gdy nas zobaczyły. Wyszło nam na spotkanie ponad dwadzieścia kobiet. Zdaje się, że wszystkie chciały się mną zająć. Matrona stojąca na końcu zaczęła nimi kierować. Takeda coś do niej krzyczał. Świadomość zaczęła mi się rwać.
Pamiętam kąpiel w drewnianej balii, w gorącej wodzie nasączonej gorzkimi ziołami przeciw robakom. Nie ma w mojej głowie scen rozbierania się. Następne w kolejności jest cudowne uczucie unoszenia się na wodzie będąc już w gorącym źródle. Za nic nie mogę sobie przypomnieć, jak tam trafiłem. Leżąc na macie w pustym pokoju nie mogłem zasnąć. Rzucałem się z boku na bok. Przez papierową ścianę widziałem, jak cień starca naradza się z cieniem wartownika.
Takeda poszedł po coś i wrócił. Wszedł do pokoju z butelką na tacce i filiżanką. Nie mogłem się podnieść, więc tylko podparłem ramionami. Nalał zawiesistego płynu.
- Pij.- podał filiżankę do ust- Lekarstwo.
Wlał prawie całą zawartość mi do gardła. Poczułem ogień pochodzący od mocniejszej odmiany sake. Zakrztusiłem się.
-Jeszcze!- powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu nalewając kolejną filiżankę.
Próbowałem pić i było to ostatnie, co pamiętam.
Zbudziło mnie padające na twarz słońce. Miałem lekkiego kaca, więc nie było to przyjemne. Słysząc odgłosy krzątania się po domu zacząłem się zbierać. Nie wątpiłem, że niedługo wyruszymy w dalszą drogę.
Przyszła kobieta ze śniadaniem, ale żołnierz na warcie nie chciał jej wpuścić. Nic na to nie powiedziałem, bo nie miałem ochoty na jedzenie.
Czułem się dużo lepiej niż wczoraj. Nie odzyskałem do końca sił, ale wiedziałem, że mogę spokojnie jechać konno. Wyszedłem z pokoju.
Wartownikiem był Kenichi. Wydaje mi się, że kolejno wszyscy zmieniali się na warcie w nocy, ale nie jestem pewien.
- Jestem gotowy. Kiedy wyruszamy?- pytam. Usiłuję sprawiać jak najmniej kłopotów i pozostawiać jak najlepsze wrażenie. Moja praca stała się moją drugą naturą.
- Czekaliśmy aż wstaniesz. Musiałeś odpocząć.- podnosi się z kucek- Chodźmy zawiadomić resztę.
Przez okno widzę, że osiodłane konie czekają przed domem. Mijamy młodą gejsze, która na widok mojego towarzysza rumieni się i spuszcza skromnie głowę. Schodzimy z piętra do dużej sali na dole. Takeda i dwóch towarzyszy rozmawiają z właścicielką popijając herbatę. Odwracają się na odgłos skrzypiących schodów.
- Możemy jechać.
- Idźcie do koni, ja zapłacę za gościnę.- mówi do nas, a do jednego ze sług- Przyprowadź Motyla.
Czekamy przygotowani do wyruszenia. Coś jest nie tak, bo nie ma ich już długo. W końcu otwierają się drzwi. Człowiek, którego brakowało wygląda na nieprzytomnego. Starzec z pomagierem ciągną go trzymając pod pachami. Wrzucają go bez słowa do koryta z wodą dla zwierząt. Mężczyzna rzuca się w nim, jakby się topił w rzece. Śmieją się oni, śmieje się i ja. W końcu mężczyzna zbiera się i wstaje.
- Zbudź się Motylu- późno, całe mile są przed nami.- żartuje z niego Takeda.
Jest w tym więcej niż żart, bo zaraz wskakuje na konia i nakazuje nam odjazd. Motyl dopada swego rumaka. Gramoli niepewnie i rusza za nami. Kołysze się, jak ja wczoraj. Po kilku krokach słyszę jak puszcza pawia jadąc. Nikt nie zwalnia, nikt nie próbuje mu pomóc.
Wiem, że niedługo będziemy u celu i droga moja i ich rozejdą się. Cieszy mnie to w głębi ducha.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Sceptymucha · dnia 17.01.2010 09:35 · Czytań: 616 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 2
Komentarze
vimba dnia 18.01.2010 18:34 Ocena: Dobre
Przeczytałam pobieżnie - ciekawie zarysowane postaci, ale interpunkcja mocno szwankuje. Na plus - sentencjonalne stwierdzenia, brzmią, jak przepisane z Księgi Przemian. Pozdrawiam. V.
Sceptymucha dnia 18.01.2010 19:04
W tekście jest ukrytych w formie zdań pięć haiku autorstwa Basho (coś jak u nas Adam Mickiewicz).
Dzięki za komentarz- nad interpunkcją pomyślę.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Dzon
01/05/2024 21:18
Ok. Sprawdzę z czytaniem na głos, ale dopiero jak nie będzie… »
Dzon
01/05/2024 21:16
Dzięki. Prawdę mówiąc ten tekst jest tak stary, że o nim… »
Janusz Rosek
01/05/2024 16:09
Dziękuję za komentarz. Mieszkam, żyję i pracuję w Krakowie,… »
Zdzislaw
01/05/2024 13:50
Dzon, no i w porządku ;) U mnie, przy czytaniu na głos,… »
Kazjuno
01/05/2024 12:25
Jako słaby znawca poezji ucieszyłem się, że proza. Hmmm!… »
SzalonaJulka
01/05/2024 00:14
Bardzo dziękuję za zatrzymanie się :) Dzon, ooo, trafiłeś… »
Dzon
30/04/2024 22:22
Bardzo mi się spodobało. Płynie dynamicznie. Jestem fanem… »
Dzon
30/04/2024 22:08
Widać,że tekst jest bardzo osobisty. Takie osobiste… »
Dzon
30/04/2024 21:53
;-) Uśmiechnąłem się. Jest koncept. Może trochę do… »
valeria
30/04/2024 16:55
Nie bardzo rozumiem:) »
valeria
30/04/2024 16:54
Fajne »
valeria
30/04/2024 16:53
No ja przepadam:) »
valeria
30/04/2024 16:52
Ja znowuż wychwalam Warszawę:) »
valeria
30/04/2024 16:50
Jest pięknie, dzisiaj bardzo gorąco, cudna pogoda. Wiersz… »
Kazjuno
28/04/2024 16:30
Mnie też miło Pięknooka, że zauważyłaś. »
ShoutBox
  • Dzon
  • 30/04/2024 22:29
  • Nieczęsto tu bywam, ale przyłączam się do inicjatywy.
  • Kazjuno
  • 30/04/2024 09:33
  • Tak Mike, przykre, ale masz rację.
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty