Wielkopies
Skończyła opowiadać.
Otarła łzy podaną chusteczką.
- Przepraszam… - powoli się uspokajała. – Przepraszam, ale musiałam o tym z kimś porozmawiać.
- Rozumiem – uśmiechnął się. – Od tego ma się przyjaciół. Jak twój mąż to przyjął?
- Wspiera mnie, jak może. Gdyby po mnie nie przyjechał, to nie wiem, jak by się to skończyło. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać – zacisnęła pięści, by opanować drżenie dłoni.
Wstała z obitego niebieskim pluszem fotela i podeszła do okna. Oparła dłonie o parapet i zapatrzyła się w przestrzeń za oknem. Słońce z trudem przedzierało się przez gęste, palczaste liście kasztanowca. Rzucało migoczące refleksy na soczyście zielonej trawie. Przy samym pniu starego drzewa wylegiwała się wielka szaro-czarna, kudłata kupa futra. Choć oczy były zamknięte, to ledwie dostrzegalne ruchy uszu mówiły, że zwierzę czuwa. Sielski, uspokajający obrazek. W miejscu zatrzymany czas.
- Ale nie to mnie dręczy – odwróciła się. – Jest coś jeszcze…
Zagryzła wargę i zatrzymała wzrok na szarych oczach mężczyzny. Nie przerywał ciszy. Wiedział, że sama musi zacząć mówić. Znał ją doskonale. Ich przyjaźń przetrwała pierwsze zakochania, krótsze i dłuższe związki, jego dwa nieudane małżeństwa i jej udane dwudziestoletnie małżeństwo.
Odwróciła się ponownie do okna.
- Ten gwałt… ta próba gwałtu – zaczęła. – Coś się we mnie obudziło. Gdy mnie złapał… zaczął obmacywać… wróciły jakieś wspomnienia… gdy byłam dzieckiem… ktoś mnie tak samo…
Słowa ugrzęzły jej w gardle. Wzięła kilka głębokich oddechów. Za oknem wielkopies leniwie podniósł się i poczłapał do drewutni napić się wody.
- Kocham Michała. Wiem, że mogę mu ufać. Wiem, że zawsze będzie mnie wspierał – powoli dobierała słowa. – Ale boję się. Gdy mnie dotyka, gdy zaczyna pieścić… tamto wraca. Nie, nie to teraz, to z dzieciństwa. Boję się jego reakcji. Widzę jego podirytowanie, szczególnie, że ostatnio nie mieliśmy zbyt wiele sobie do powiedzenia. Boję się, że jeszcze bardziej się oddalimy. Że będziemy się tylko mijać.
Kudłata góra futra majestatycznie dokonywała obchodu swojego rewiru. Wzdłuż żywopłotu z żywotników, płotku, odgradzającego niewielki skrawek ziemi z krzewami kwitnącego głogu, by zniknąć za węgłem domu.
- To są fragmenty obrazów. Urywki, jakby odpryski z rozbitego lustra – ciągnęła. – Niewyraźne sceny nakładają się na siebie, tworząc nierozpoznawalny galimatias. Widzę jakąś osobę, mężczyznę, ale nie potrafię go rozpoznać.
Ciemny cień pojawił się z drugiej strony domu. Ponownie zawitał w drewutni by napić się wody i na powrót zajął miejsce po drzewem. Oparł pysk na wyciągniętych przed siebie ogromnych łapach. Zamknął oczy pogrążając się w leniwie czujną drzemkę.
- Ojciec odszedł od nas, gdy miałam osiem lat. Matka nigdy nie chciała mi powiedzieć dlaczego. Mówiła tylko, że tak jest lepiej. Że tak będzie dobrze.
Odwróciła się plecami do okna. Założyła ręce na piersiach. Podeszła do przeciwległej ściany. Później do okna. I znowu do ściany. Do okna.
- Nie pamiętam ojca. Mama nie zachowała żadnych jego zdjęć. Mówiła, że był złym człowiekiem. Żebym o nim nie pamiętała, żebym zapomniała, że kiedykolwiek był.
Zatrzymała się przy oknie. Ukryła twarz w dłoniach. Wytarła łzy mimowolnie płynące po policzkach. Psu musiało się śnić coś przyjemnego, kilkakrotnie machnął ogonem, jakby zobaczył przyjaciela.
- Zapomniałam o nim. Wymazałam z pamięci wszystko co było z nim związane. A teraz się boję. Boję, że on powrócił. Że w tych obrazach ukrywa się jego twarz, jego ręce obmacujące mnie… dziecko…
Wybiegła z pokoju. Zawartość żołądka wylądowała w ubikacji. Uklękła. Jeszcze przez kilka minut jej ciałem wstrząsały torsje. Umyła twarz zimną wodą. Wypłukała usta. Ziemno-blada twarz z podpuchniętymi oczami spoglądała na nią z wiszącego nad umywalką wielkiego lustra. Obca, zmęczona, stara kobieta. Wytarła z toalety resztki wymiocin. Umyła ręce. Jeszcze raz zimną wodą opłukała twarz.
- Przepraszam – powiedziała, siadając na fotelu. – Chyba zaczynam wariować.
- Aniu – uklęknął przed nią i ujął jej dłonie. – Aniu, musisz koniecznie opowiedzieć to wszystko Michałowi.
- Boję się, że…
- Rozumiem – przerwał jej. – Doskonale rozumiem, że się boisz. Ale, jeśli nie opowiesz tego swojemu mężowi, to będzie jeszcze gorzej. Ty się zadręczysz niepewnością, obawami. Michał, Michał jak każdy facet nie znosi niejasnych sytuacji. Jeśli będzie wiedział z jakimi upiorami walczysz to na pewno zrozumie twój lęk przed dotykiem, pieszczotami. I na pewno ci pomoże.
- Ile się już znamy? – spytał. – Będzie ponad trzydzieści lat. Michała znam ponad dwadzieścia lat. Pamiętam jego zazdrość o naszą przyjaźń. Niejedną flaszkę wspólnie obaliliśmy. Nie jedną tajemnicę po pijaku sobie wyznaliśmy.
- Pamiętam – pierwszy raz zaśmiała się. – Pamiętam twój rozwalony nos, jak powiedziałeś, że jestem bardzo seksowną dupą. Dobrze, że byliście zbyt pijani, żeby się naprawdę pobić.
- Uwierz mi, musisz mu wszystko powiedzieć. Inaczej zadręczycie się oboje. Musisz powiedzieć o wszystkim co czujesz, co sobie przypominasz… – rozległ się dzwonek do drzwi. – Przepraszam, zobaczę kogo to przyniosło.
Zakryła twarz dłońmi. Powoli się uspokajała. Wracał spokojny oddech. Serce przestawało łomotać. Od strony drzwi wejściowych dochodził niewyraźny szmer rozmowy, lecz nie była wstanie rozpoznać poszczególnych słów. Trzask zamykanych drzwi. Kroki w korytarzu. Jedne lekkie, cichsze i drugie ciężkie, głośne. Powoli podniosła wzrok. W progu stał postawny mężczyzna. Dwa razy większy od Adriana. Patrzył na nią tymi swoimi zielonymi oczami. Nie mogła rozpoznać co mogą wyrażać. Ciekawość? Złość? Zdziwienie. Usta lekko zaciśnięte. Usta, które tyle razy ją całowały, pieściły, łaskotały, teraz były zaciśnięte w wąską kreskę.
- Michał? Co ty tu… Jak mnie…
- Ann – tubalny głos odbił się echem po salonie. – A gdzie chodzisz się wypłakać?
Podszedł do niej.
- Adrian powiedział, że masz mi coś do przekazania.
Wstała, przytrzymując się jego ręki. Przez chwilę stała, walcząc ze sobą. Przytuliła się do męża, obejmując go rękoma. Jego wielkie dłonie zawisły na moment w powietrzu po czym czule objęły drobne plecy kobiety.
- Kocham cię – wyszeptała. – Tak bardzo cię kocham.
- To ja was zostawiam – Adrian wykonał nieskoordynowane ruchy rękoma. – Będę tam, gdzieś… jakbyście czegoś potrzebowali, to… to się nie krępujcie, wiecie gdzie co jest.
Wyszedł z salonu na taras zamykając za sobą dotychczas otwarte drzwi. Pies podniósł głowę i przyjaźnie szczeknął na swojego pana. Adrian usiadł na wystającym korzeniu kasztanowca. Olbrzymi psi łeb delikatnie ułożył się na jego kolanach domagając się pieszczot.
Przez przeszklone drzwi tarasu widział obydwie postacie. Kobieta coś zaczęła mówić. Mężczyzna odsunął się od niej. Coś mówił podniesionym głosem. Wymachiwał rękoma. Kobieta usiadła. Cały czas mówiła. Purpurowa początkowo twarz mężczyzny zrobiła się blada. Usiadł naprzeciw niej. Słuchał. Podniósł dłonie do twarzy. Płakał. Wycierał łzy.
- Będzie dobrze, Borek, będzie dobrze – powiedział do psa. Ten spojrzał na niego i polizał po dłoni.
- Pójdę otworzyć – Michał zerwał się z kanapy. – Trochę za wcześnie na dzieciaki. Zapowiadali się dopiero na jutro.
Otworzył drzwi domu. W progu stał stary mężczyzna w cienkiej, czarnej kurtce. Pomarszczoną twarz okalały siwe włosy na których siadały grube płatki śniegu.
- Pan do kogo?
- Czy tu mieszka Ania, pani Ania Raszko – spytał, szczękając zębami z zimna.
- Nie – odpowiedział Michał. – To znaczy tak. Teraz nazywa się Tarnowska. To moja żona. Proszę wejść, bo zaraz pan zamarznie.
- Co pan chce od mojej żony?
- To moja jedyna rodzina. Wyszedłem z więzienia i nie miałem dokąd pójść…
- Kochanie, kto to… - kobieta zatrzymała się w holu na widok starca. Wróciły obrazy z dzieciństwa. Chwyciła się poręczy schodów.
- To ja, Aniu, twój ojciec – powiedział cicho. – Przepraszam, że tak bez zapowiedzi…
Anna osunęła się na podłogę. Z jej gardła wydobył się krzyk bólu.
- Jak śmiesz chory człowieku – wysyczał Michał. – Jak śmiesz po tylu latach przychodzić i znowu ją krzywdzić. – Kłykcie zaciśniętych pięści zrobiły się białe. – Odsiedziałeś swoje za dobieranie się do dziecka i jeszcze ci mało? – Wykrzyczał.
- Ale... – starzec skurczył się w sobie. – Nie rozumiem…
- Zaraz zrozumiesz, jak sam zaraz nie wyjdziesz, to cię wyniosą!
- Naprawdę nie rozumiem – zaczął się wycofywać do drzwi. – Ja odsiedziałem swoje za zabójstwo…
- Coś powiedział? – Michał zatrzymał się wpół kroku. – Za jakie zabójstwo?
- Zabiłem człowieka – odpowiedział cicho. – Zabiłem. Kochanka mojej żony. Musiałem go zabić po tym, co on…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
szara eminencja · dnia 21.08.2010 09:16 · Czytań: 974 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: