Z kotła wydobywał się głośny bulgot, pod sufitem unosił się gęsty, beżowy dym. Mężczyzna oparł pot z czoła mankietem bawełnianej koszuli. Zajrzał do kotła i zmarszczył brwi. Pomieszał gęstą miksturę miedzianą łyżką. Przejechał dłonią po kasztanowych włosach.
- Coś nie tak?
Odwrócił głowę w stronę drzwi. Stał w nich szczupły mężczyzna ubrany w błękitną piżamę. Ziewał i przeciągał się. Rude kosmyki sterczały we wszystkie strony.
- Franek, nie zapomniałeś wczoraj wsypać korzeni dzikiej róży?
- Na pewno je dodałem. Zaraz po paznokciu.
- Sproszkowanym, tak?
Mężczyzna w piżamie zaczął ruszać gałkami ocznymi to w lewo, to w prawo. Był to jego sposób na przypominanie sobie różnych rzeczy.
- Ku…! Dałem cały! Ale spokojnie, to da się naprawić.
- Obyś miał rację. Musimy mieć wszystko gotowe do końca miesiąca. A plan B nigdy mi się nie podoba.
- Ja też go nie znoszę. Na którą przychodzi nowa klientka?
- Ma być o czternastej. Ogarnij się do tej pory.
- Nie ma problemu.
Franek przeglądał się w lustrze widzącym w przedpokoju starając się przygładzić niesforne kosmyki z boku głowy. Bez efektu.
Zabrzęczał dzwonek przy drzwiach. Podszedł do nich wolnym krokiem i otworzył je.
Na progu stała kobieta w kremowej sukience. W dłoni trzymała czarną kopertówkę. Zlustrowała go spojrzeniem od stóp do głów. Najwidoczniej pozytywnie przeszedł test na schludny wygląd ponieważ uśmiechnęła się delikatnie.
- Dzień dobry. Pan Franciszek Sulima?
- Do pani dyspozycji- odsunął się, by klientka mogła wejść.- Miło w końcu panią poznać, pani Gozdur. Dowiedziała się pani o nas od Heleny Kichner, prawda?
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie mówiłam panu o tym.
- Pani Helena również. Mamy własne sposoby na sprawdzanie, kto zamierza skorzystać z naszych usług. Rozumie pani, środki bezpieczeństwa.
Pokiwała głową. Misternie ułożony kok na jej głowie nawet nie drgnął. Franek jeszcze raz przejechał dłonią po włosach.
- Proszę za mną.- poprowadził ją salonu i wskazał wąską sofę.
Usiadła na samym brzegu. Traciła spokój, który zamierzała utrzymać przez całe spotkanie, widział to. Ten dom oddziaływał w taki sposób na ludzi, a szczególnie salon, gdzie rozmawiali z klientami.
Wszystko było w ciemnych kolorach. Na ścianach wisiały afrykańskie maski i obrazy przedstawiające palenie czarownic, tortury. Na gzymsie kominka leżało kilka maleńkich czaszek zwierząt.
- Pani wybaczy, zawołam wspólnika.-zawrócił do przedpokoju i wrzasnął- Zyta! Klientka przyszła!
Wrócił do salonu i usiadł w fotelu. Zaproponował herbaty. Grzecznie odmówiła. Zaczynała przygryzać wargi.
Do pokoju wszedł wysoki szatyn ubrany w białą koszulę i czarne spodnie. Szybkim krokiem podszedł do drugiego fotela i usiadł.
- Witam, pani Gozdur. Jakie ma pani dla nas zadanie?
Spojrzała na Franka zdezorientowana.
- Wydawało mi się, że wołał pan kobietę.
- Mówię tak na niego- wskazał szatyna- bo ma głupie imiona, a nazywanie po nazwisku jest niegrzeczne. On też nienawidzi tego, jak go starzy załatwili, dlatego zawsze ja przedstawiam się klientom.
- Jak się pan naprawdę nazywa?- Było jej niezręcznie zwracać się do atrakcyjnego mężczyzny kobiecym imieniem.
Wykrzywił wargi z niesmakiem.
- Askaniusz Wespazjan Kos. Będę nosił te przeklęte imiona póki moi rodzice nie skończą na cmentarzu pod grubą warstwą ziemi. Zastrzegli to sobie w testamencie. Mają się doskonale.- dodał- Chętnie bym to zmienił, ale wtedy nazwano by mnie mordercą.
- Sprzątnąć męża. Wszystkie są takie same. Aż człowiekowi odechciewa się stać nad kotłem.
Zyta uśmiechnął się lekko. Franek chodził po pracowni i przygotowywał składniki. Grzebał w pudełku z kamieniem księżycowym, potrząsał słoikiem ze ślimakami, wyjmował nasiona maku polnego z puszki, mieszał glebę wapienną z suszonymi traszkami. Może i narzekał na monotonnie zleceń, ale istniały setki, tysiące sposobów na ich wykonanie. Za każdym razem przygotowywał coś innego. I zabójczo skutecznego.
- Widzę, że jakiś przepis chodzi ci już po głowie.
- Skoro mamy dodatkowo zarobić za wyrobienie się w dwa tygodnie, to trzeba przygotować coś prostego ale z klasą.
- Mamy wszystko w domu, czy czegoś potrzebujesz?
- Zerknij, czy zostało serce ropuchy szarej, dobrze? Aha, skończyły się liście mimozy.
Zyta podszedł do jednej z dużych lodówek stojących w pokoju. Uważnie obejrzał podpisane pudełka i słoiki.
- Serc jest jeszcze sporo.- zamknął lodówkę.- Ostatnio belladonna i jaspisy wyszły. Zobaczę, czy czegoś jeszcze nie brakuje i odwiedzę Annę. Gdzie masz klucze do auta?
Franek spojrzał na niego znad buchającego kotła. Włosy zaczynały mu się kręcić od oparów.
- A gdzie jest twój samochód?
- W warsztacie. Uszkodzona pompa paliwowa, pamiętasz?
- Aha, jasne. Są w salonie. W koszyku z pilotami.
Jedna z irytujących cech Franka. Klucze, portfel, komórkę, kontakty do klientów czy rachunki można było znaleźć w dziwnych miejscach. Na spłuczce sedesu, w szafce z bielizną, misce z owocami, mikrofalówce, pod dywanem… Przynajmniej pamiętał, gdzie to wszystko kładł.
Nie zdarzało się to nigdy rzeczami w pracowni- pod tym względem był pedantem.
Sklep Anny łatwo było ominąć. Wyglądał, jakby był na siłę wciśnięty pomiędzy dużym sklepem elektronicznym a jubilerem. Na wystawie stał kryształowy wazon ze sztucznymi liliami i portret starego człowieka. Zyta zawsze miał wrażenie, że staruszek łypie na niego oczami.
Chociaż na zewnątrz sprawiał wrażenie małego, lokal był całkiem spory. Nagromadzona ilość przedmiotów, nie zmieściłaby się w dwupiętrowym domu, a Anna miała jeszcze sporo miejsca na kolejne.
Cały interes można było nazwać krótko- targ rupieci.
Anna sprzedawała wszystko: rośliny, meble, przedmioty codziennego użytku, książki, biżuterię, zabawki. Oraz rzeczy, o których kupnie nikt by nie pomyślał.
Zyta oglądał pokaźny zbiór trybików do roweru, gdy Anna poklepała go po ramieniu.
Miała mysie włosy związane w luźny kucyk. Szare oczy ze złotymi plamkami patrzyły na niego przyjaźnie.
- Co cie sprowadza, Zyta?
- Potrzebujemy paru rzeczy.
- Daj mi listę, poszukam.
Zyta wręczył jej kartkę. Szybko przejrzała spis i zaczęła krążyć po sklepie. Jeżeli chciało się kupić coś konkretnego, trzeba było od razu rozmawiać z Anną. Towary nie były ułożone w żaden logiczny sposób. Trybiki leżały obok woreczków z nasionami storczyków i stercie książek o wojnie w Wietnamie.
Zyta obserwował jak kobieta bez problemu odnajduje kolejne punkty z listy. Po kilka musiała zajrzeć na zaplecze. Gdyby ktoś postronny dowiedział się, co tam trzyma, to po godzinie pod sklepem znalazłaby się policja, straż pożarna, grupa antynarkotykowa, sanepid i antropolodzy. Jeśli zdarzyłoby się to we wtorek- także przedstawiciele urzędu imigracyjnego.
- Potrzebujecie meduzy już teraz?
Anna stanęła za ladą. Pakowała rzeczy do pudełek.
- Ona akurat może poczekać.
- Wiem, że potrzebujecie tego wszystkiego do pracy, ale nigdy nie przyjdę do was na obiad.
- Dlaczego nie?- zaśmiał się- Mały dreszczyk niepokoju przy posiłku dobrze robi na trawienie, Itako.
Jeśli Zyta nienawidził swoich imion z powodu ich oryginalności, to Annę denerwowała pospolitość własnego. Dlatego kazała mówić do siebie Itaka. Miało coś wspólnego z jej pracą dodatkową. W jednym przypominała zajęcie Zyty i Franka- znajdowali ją tylko ludzie, którzy potrzebowali jej zdolności.
- Nie chcę dawki adrenaliny jeszcze od was, dziękuję. Zadzwonię, kiedy dostanę to paskudztwo.
Zyta podniósł szczypcami obrączkę i zanurzył ją w garnuszku z gorącym płynie koloru lawendy.
Franek przerwał mieszanie swojej mikstury i patrzył, jak przyjaciel wyjmuje pierścionek z lepkiej substancji i zanurza go w śniegu, który jeszcze w grudniu był kawałkiem bałwana. Zamrażarka była cudownym wynalazkiem.
- Mam nadzieję, że facet nie zapomni, którą obrączkę włożyć na palec panny młodej.
- Dlatego poleciłem mu wygrawerować coś po wewnętrznej stronie obrączek. Na jego jest połówka księżyca, a na tej- Zyta położył pierścionek na chusteczkę- serce.
- Już słyszę jak mówi, że to najpiękniejszy dzień w jego życiu.
- Zaraz po odziedziczeniu okrągłej sumki po małżonce.
- To zabawne, co kieruje ludźmi do powierzania nam zadań. Pieniądze, władza, zdrada i zemsta.
- Przeszkadza ci to?
- Wtedy musiałbym zmienić zawód. I wypić duszkiem piwo, którego nawarzyłem.- spojrzał na zawartość kotła- Dobrze, że lubię tę robotę.
Rozsiedli się wygodnie w fotelach ze szklankami Blue Lady. Jeśli chodziło o alkohole, Zyta nie miał sobie równych. Zawodowi barmani mogli schować się za kontuarem i nie pokazywać się światu na oczy.
- Wreszcie spokój- westchnął Franek.- Od trzech miesięcy nic tylko praca. Dzień i noc.
Żadnego bulgotania ani syków mikstur. Słodka cisza.
Nagle zadzwonił telefon.
Jednocześnie utkwili wzrok w aparacie stacjonarnym. Spojrzeli po sobie.
- Plan C?- spytał Franek.
Zyta kiwnął głową. Mieli krótki spis planów dotyczący ich pracy.
Plan A- wykonujesz pracę.
Plan B- jeżeli nie chcesz, by twoja reputacja ucierpiała z powodu nieukończenia pracy, używasz innego, gotowego już preparatu i pozbywasz się klienta.
Plan C- nie słuchasz, co petent ma do powiedzenia.
Franek wyłączył telefon.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Hoshi no Yue · dnia 17.11.2010 08:56 · Czytań: 745 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: