Listopad wisiał nad dachami jak rozciągnięta, niewidoczna płachta i podobnie jak ona falował poruszany podmuchami wiatru. Niekiedy, przez rozdarcie wlewało się nieco światła, ale bywało to rzadko – dzień, dwa, w najlepszym wypadku tydzień. Spacer po ulicach przypominał krzątanie się w niewielkim pomieszczeniu z konfiturami, suszonymi grzybami i zapasami na zimę. Młodzi kolorami przedzierali się przez szarość, podczas gdy starsze osoby wolały niezauważenie przemykać pośród skrzyżowań półek.
- Poproszę dwudziestominutowy bilet ulgowy.
Na pewno nie spodziewał się, że te dwadzieścia minut odmieni jego życie. Wsiadł do autobusu, rozpiął kurtkę, wyjął bilet z kieszeni i chciał go skasować. Niestety. Trochę się spóźnił. Kontroler biletów zdążył już zablokować kasownik. Nie miał zbyt wielu możliwości, tym bardziej że autobus chwilę później utknął w korku. Cierpliwie czekał aż podejdzie do niego kontroler i zapyta o bilet. Zastanawiał się co będzie mówił. Cholera, zawsze kasował bilet. ZAWSZE.
Pierwsza minuta. ZAWSZE, od kiedy tylko stał się na tyle samodzielny, że sam podróżował po mieście, miał wyrobione zdanie na temat postawy obywatelskiej. Rodzice wyryli w nim absolutnie podstawowe zasady funkcjonowania w społeczeństwie. Jedną z nich było uczciwe rozliczanie się z możliwości korzystania z dobrodziejstw komunikacji miejskiej. Pamiętaj, powiadali, nic nie jest za darmo. Kierowca musi zarabiać, paliwo też kosztuje. A wyobrażasz sobie jakie są koszty napraw i konserwacji tych biednych, smutnych autobusów? Wyobrażał sobie. Zawsze przed snem tworzył obraz smutnego pojazdu i jego kierowcy, którzy niczym Don Kichote i Sancho Pansa przemierzali absurdalną, miejską rzeczywistość…
Druga minuta…Często się wzruszał i nie mógł długo zasnąć. Rodzice przychodzili i tłumaczyli, że skoro tak bujną ma wyobraźnię, to nie powinien mieć problemu z wymyśleniem czegoś, co przyniesie mu odpoczynek i sen. Pomyśl o czymś miłym, spokojnym. Jutro musisz wcześnie wstać. Wiesz jak bardzo nie lubimy z tatą jak się spóźniasz do szkoły. Wiedział. Zimny pot. Dreszcze, błyskawiczne wymyślanie czegoś miłego i spokojnego. Sen na rozkaz. Cóż poradzić. No właśnie – cóż poradzić? Kanar sprawdza kolejną osobę. Niebawem z pewnością podejdzie i do niego.
Trzecia minuta. Najgorsze że to był jeden z dłuższych odcinków między przystankami. Nie było szans, żeby zdołał uciec na kolejnym przystanku. Zaczerwienił się ze wstydu. Jakie uciec?!? Gdzie postawa obywatelska? Myślisz, że to jest sposób na twoją lichą kulturę fizyczną? W głowie brzmiał głos nauczyciela wychowania fizycznego. Nigdy nie był dobry w lekkoatletyce. To było co prawda jakiś czas temu, ale w pamięci pozostał wzrok nauczyciela i kpiące uśmiechy świadków całej sytuacji.
Czwarta minuta. Sytuacji, która stawała się coraz bardziej oczywista a jednocześnie mniej fiołkowa. Jeszcze kilka osób i pierwszy raz zostanie ukarany publicznie. Bo przecież nie można liczyć policzka wymierzonego przez koleżankę na imprezie. Był alkohol, chujowa muzyka i metraż umożliwiający jedynie pląsający postój każdego korpusu. Tak. Korpusu. Z perspektywy czasu trudno mu nazwać jego dawnych znajomych inaczej. Ot, samo ruszające się, bezmyślne korpusy z przeszczepami zamiast kończyn. Wyjątkiem była właśnie koleżanka. Nieźle im się gadało, ale w pewnym momencie jego ręka zbliżyła się niebezpiecznie blisko bujnych piersi dziewczyny. Był pewien, że arogancja z jaką wymierzyła w niego swój biust, stanowiła wyzwania, prowokację dla jego niedoświadczonych jeszcze dłoni. Srodze się pomylił. Chwilę później, po szybkim strzale z liścia pojawił się rumieniec na jego lewym policzku.
Piąta minuta. Na prawym był niemniejszy. Kontroler zbliżał się rozchełstanym krokiem w jego stronę. Twarz zlewała się z pozostałymi pasażerami, niczym meduza oplatała wszystkich wiciami spojrzeń, ale to właśnie na nim w pewnym momencie skupiła wzrok. Zimny pot. Dreszcze. Całe ciało zdrętwiało, odmawiało posłuszeństwa. Kontroler był coraz bliżej. Plakietka z jego danymi falowała w powietrzu obijając się co jakiś czas o korpus mężczyzny. Oto wszystkie jego wspomnienia zmaterializowały się w jednej chwili. Skoncentrowały się właśnie pod koniec przewidywalnej ważności biletu, którego i tak nie skasował. W tym momencie autobus zahamował tak gwałtownie, że pewny krok egzekutora przejazdów stał się przyczyną jego upadku.
Kierowca otworzył drzwi kabiny i zaczął przepraszać pasażerów za mało komfortowy manewr. Atmosfera nieco zelżała, oddechy się wyrównały a kontroler ledwo się podnosił. W tym samym czasie autobus zdołał się zatrzymać na przystanku. Młodzieniec otworzył drzwi i wysiadł raźnym krokiem z pojazdu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Algun Vedono · dnia 10.12.2010 09:09 · Czytań: 941 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 13
Inne artykuły tego autora: