Zapadł zmrok, on zapadł się w wełniany koc oddając się lekturze prasy już nieaktualnej. Szmer przerzucanych stron rozbijał się pustym echem po niemałym apartamencie w centrum miasta. Odstraszająca samotność wypływająca z człowieka przy kolejnym wydechu. Wdech, wydech, wdech, wydech, kanonada myśli, upojone spojrzenie, odór starej gorzelni- wszakże nastał piątek- dzień tych którzy stawili czoła dniom poprzednim i świętują swoją wygraną, z pieśnią na ustach, ustach w grymasie uśmiechu, ostatecznie upodlają się w pobliskiej knajpce. Jest to też dzień tych wielkich przegranych, ponieśli porażkę ale tak samo jak ci wymienieni wyżej zachlewają się żeby zapomnieć, pamiętać albo przestać czuć. ON należał do grona tych drugich i jego celem był punkt trzeci- zapomnienie. Minęło niespełna dwadzieścia cztery godziny odkąd nie ma jej w jego dwudziestopięcioletnim życiu. Była wszystkim a zarazem niczym, sztuka dla sztuki, dziewczyna dla szpanu, nadgryzione jabłko dla pozoru życia „na bogato”- utajona tęsknota jego wnętrza za człowiekiem innym, odbiegającym od wyznawanych przez niego norm, cwaniara, awanturnica, dyslektyk, dyskutant, nałogowy palacz, koneser piwa, długie nogi, obgryzione paznokcie, najlepszy seks na jaki mógł sobie pozwolić w ilości nieprzyzwoicie obrzydliwej. Dla niego była całością, każdy element jego przybytku pachniał jej włosami, a wśród ścian roznosił się jej śpiew, nie zostało nic.
Ani jeden kosmyk włosów, ani jedna skarpetka, zniknął przeszywający dreszczem śmiech który dało się słyszeć z drugiego końca świata. Słychać dźwięk pociągów, nienawidziła go, niedopalony papieros wypalający dziurę w sofie niczym usuwanie kurzajek na palcu wskazującym- tak samo
śmierdzi i jest nieestetyczne. Wstał oparł się o samego siebie i o swoją duszę którą miał na ramieniu jedyne, co mu zostało to on sam, samotność, konieczność samowystarczalności, samo zadowalanie się…
Padł na podłogę, nie przebierając w słowach; urzygał się na siebie, na koc z Podhala, na kasztanowe panele na których czuć było jeszcze jej pot, gdzie w ekstatycznych uniesieniach oddawali się sobie w całości, gdzie pasja splatała się z miłością…
Tak doczekał świtu, ma na imię Piotr, kocha jazz, włoską kuchnie, kobiety o dużym biuście, prasę popularnonaukową, jest audiofilem, nienawidzi opieszałości, spraw niedokończonych, przeszłości swojej mamy, włosów zostawionych w wannie, opadających desek w toalecie, ludzi którzy krzyczą, papierosów Marlboro, ma kilka wad i trochę zalet, nie chodzi o akwizycje… Kocha ponad miarę pewną kobietę.
Zimny powiew z niedomkniętego okna balkonowego przyniósł nieprzyjemna pobudkę- z "kapciem" w jamie ustnej, brudną koszulą i kacem w głowie przeżył, jeżeli można coś takiego określić jakąkolwiek jakością życia, przebrnął kilka godzin swojego jestestwa, najgorsze za nim i najgorsze przed nim.
Dziś mam urodziny pomyślał, owinął się w koc, wyszedł na balkon, udał, że zachwycił się barwą nieba w czasie wschodu, odpalił papierosa, usiadł wygodnie, próbował rozkleić powieki, dopalił do samego końca.
-Kocham- pomyślał….
Kilka godzin później zaproszono Ją na zidentyfikowanie zwłok…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Inne artykuły tego autora: