W listopadowe poranki mgły utrzymują się długo. Znaczą wilgocią pożółkłe trawy, otulają ogołocone z liści gałęzie drzew i snują się dymem ponad dachami, barwiąc świat monotonną szarością.
Maria stała w oknie swojego mieszkania i przyglądała się pogrążonej we mgle ulicy, z rzadka rozjaśnianej przez światła przejeżdżających samochodów. Od pięciu lat była na emeryturze, ale nawyk wczesnego wstawania był silniejszy niż świadomość, że poranne obowiązki są już przeszłością. Patrzyła na ulicę, robiąc w myślach plan nadchodzącego dnia. Tuż obok ściany śmietnika stojącego po prawej stronie budynku zauważyła wyłaniającą się małą postać, która zaraz zniknęła wśród kontenerów.
Aniela już wstała. Czy ona w ogóle śpi? A może ta pijaczka w ogóle nie sypia, tylko wciąż przeszukuje śmietniki w poszukiwaniu butelek, które sprzeda w sklepie, a za pieniądze kupi piwo albo wódkę. Jak starsza kobieta może się tak stoczyć? Ile to już będzie miała? Chyba sześćdziesiąt pięć, albo i więcej. Zupełnie nie uchodzi, aby w tym wieku pić. W żadnym kobiecie nie uchodzi, a na starość, to już zupełnie. W głowie jej się od tego picia miesza, a ludzie śmieją się, że głupia. Chociaż głupia, to ona zawsze była, odkąd pamiętam. No, ale jak może być mądry człowiek, który nigdy do żadnej szkoły nie chodził, więc ani pisać, ani czytać nie umie. Ciekawe jak to jest, patrzeć na pisane i nie widzieć, co oznaczają litery. Przecież nie da się . Okropne.
Aniela sięgnęła do pojemnika i wyciągnęła pustą, szklaną butelkę, którą przetarła rękawem kurtki. To samo zrobiła z następną i kolejnymi.
Towarzyszący jej pies o wyglądzie szpica zaskomlał niecierpliwie.
- No już, już. Idziemy.
Wyciągnęła jeszcze dwie butelki, schowała do kraciastej, plastikowej torby i skinęła na psa:
- Chodź, zaraz dostaniesz jeść. Lubisz jeść, prawda?
Pies postawił uszy i pytająco przechylił głowę. Aniela pogłaskała go po kudłatym łbie.
- Dobry piesek, mój… mój. Chodź, sprzedamy butelki.
Malwina stała na przystanku i niecierpliwie wypatrywała autobusu. Dziś nie mogła pozwolić sobie na żadne spóźnienie. Przed południem musi znaleźć się w Warszawie, żeby pozałatwiać sprawy związane z mieszkaniem. Od tego przecież zależy jej przyszłość. Stolica jest szansą, nie wolno jej zaprzepaścić. Spojrzała jeszcze raz w kierunku, z którego powinien nadjechać autobus, ale wciąż go nie było. Kobieta stojąca tuż obok, przy przejściu dla pieszych, na moment przykuła jej uwagę.
Wygląda jak mała małpka. Jest taka malutka i drobniutka. Ile może mieć? Metr pięćdziesiąt? Ma twarz pomarszczoną jak bibułka. I dziwne skrzywione, jakby asymetryczne usta. Zupełna małpka. Śmiesznie wyglądają te chudziutkie nogi w walonkach. Po co jej sklepowy fartuch na golfie? Kurtkę przydałoby się wyprać, a ta wełniana, niebieska czapka, to przecież za duża. Spada na oczy. Jakby ją ładnie ubrać, wyglądałaby jak porcelanowa laleczka. Brzydka, ale laleczka.
Jak na nią mówią?... Aniela - pijaczka?
Drzwi sklepu otworzyły ze skrzypieniem dawno nie oliwionych zawiasów. Pomieszczenie sprawiało wrażenie nieuporządkowanego i unosił się w nim charakterystyczny zapach, właściwy małym sklepom wielobranżowym. Hanka wysunęła głowę z zaplecza krzycząc donośnie.
- Już idę, idę!.
Eh, to tylko Aniela. Znowu wariatka coś tam nuci pod nosem. Jak zawsze. Co ona ma z tym śpiewaniem. Nic, tylko śpiewa i śpiewa. Biedna kobieta, głupia. Pewnie znów będzie butelki sprzedawać na piwo. Na zeszyt już jej nie dam, choć syn zawsze płaci jak przyjeżdża w sobotę. Kupuje jej jedzenie na cały tydzień, bo przecież alkoholiczce pieniędzy nie da, a jak chleb i jajka kupi, przynajmniej z głodu nie umrze. Wciąż pije, a potem leży nieprzytomna na ulicy, aż ją sąsiedzi zabiorą. Jak oni to wytrzymują, taki porządny blok, nawet klatkę schodową w kafelkach mają, i mieszkania piękne. Szkoda dla pijaczki takiego. O, mojej Ance to by się przydało, bo nie ma, a pijaczka i tak zniszczy. Znów tego kundla przyprowadziła, tyle razy mówiłam, żeby z nim nie przychodziła do sklepu. Przy drzwiach sika, a potem klienci marudzą, że brudno. Ciekawe ile ma tej swojej emerytury? Wojskowa, to chyba dużo. Niby tylko sprzątaczką całe życie była, ale zawsze to emerytura z wojska. Nic dziwnego że syn zabiera jej pieniądze. Doszczętnie by straciła. Sama rządzić się nie umie, a przecież jej teraz chłopak do domu nie weźmie, żeby niańczyć. Pracę ma. Po śmierci męża tak się rozpiła. Oj, ma z nią chłopak problem. A z rozumem to u Anieli źle było już dawno. Opieka społeczna powinna się takimi zajmować.
- No, co tak, Aniela z samego rana przychodzisz? Dopiero otworzyłam.
- Butelki przyniosłam, na wymianę, siedem.
- Dwa czterdzieści pięć. To jedno piwo.
- Dobrze.Dziękuję.
- Coś jeszcze?
- Kawałek parówki dla psa? On tak lubi. Syn zapłaci. I seteczkę.
- Na zeszyt nie daję.
- Ale dla psa. I dla mnie na rozgrzanie, bo zimno. Do soboty, jak syn przyjedzie, proszę.
- Dobrze, ostatni raz.
- Oj, dobra, Hania jesteś dla mnie, dobra. Dziękuję. Przepraszam. Proszę. Dziękuję za uwagę.
Tadek przypalił papierosa i mocniej otulił się kurtką. Czekał na kumpli, jak co rano pod sklepem. Właściwe, to miał dziś pomóc ojcu przy cięciu drzewa na zimę, ale postanowił z rana wyskoczyć do chłopaków. Nie, żeby byli umówieni i mieli na dziś konkretne plany. Po prostu - postoją, pogadają, może coś wypiją. Wcale nie trzeba mieć ciężko zarobionej kasy, żeby się napić. Ludzie postawią. Ten da dwa złote, inny trzy i wino jest. Trzeba tylko grzecznie poprosić. Na razie jednak w sklepie nie było nikogo. Tylko Aniela.
Co to dziś? Czwartek? Do soboty daleko, ale jak synek wałówkę przywiezie, to będzie wyżerka. Zaraz Aniela z siatkami przyleci, przyniesie co syn kupił i żeby jej gorzałki dać. Wariatka ze dwie lufy wypije, nie więcej. Mało jej trzeba, bo przechlana. Czasem, tylko browara łyknie i już odpada. Śmieszna jest, jak się nawali. Wyśpiewuje wtedy te swoje piosenki i cieszy jak dziecko. Kompletnie jej odwala, chyba ze starości. Albo od wódki, bo przecież od dawna ćwiczy. Jak jeszcze do szkoły chodziłem to ją nastukaną widziałem. Kupa lat. Ale żarcie przynosi, tylko kasy nigdy nie ma. Mówi, że jej nie trzeba, bo wszystko ma. Ten kundel zawsze przy niej jak cień, na krok nie odstępuje, tylko felerny jakiś, bo ślepy na jedno oko. Takie zamglone ma, jak szklane.
- Dokąd to tak rano, Aniela?
- Nad rzekę, na wodę spojrzeć i ptaków posłuchać.
- A gdzie ty ptaki teraz znajdziesz ? Chyba wrony tylko.
- Zawsze są i śpiewają, tak jak ja.
- Chyba w twojej głowie Aniela, zamiast rozumu. Ptaki wiosną i latem śpiewają.
- Lato, zima… Co za różnica. A teraz co mamy?
- Listopad.
- To będą.
- Eh, Aniela, Aniela… Idź do nich, bo ci pouciekają.
Mgła kłębiła się nad brzegiem rzeki mlecznym dymem. Powietrze przesycone było zapachem wilgotnych traw i opadłych liści. Drzewa w milczeniu wyciągały nagie konary ku niewidocznemu niebu. W bezruchu cichego poranka rzeka szeptała śpiewnie, płynąc wartkim nurtem, wstrzymywanym gdzieniegdzie przez niespokojne wiry.
Aniela usiadła na brzegu skarpy zwieszając nogi nad wodą. Z torby wygrzebała parówkę, piwo i setkę wódki. Pies śledził jej ruchy wachlując rytmicznie puszystym ogonem, a gdy pachnący przysmak wylądował w jego pysku, zajął się nim z lubością.
Aniela zaś, zdjęła nakrętkę małej buteleczki, wychyliła jej zawartość jednym haustem, otarła ręka usta i potoczyła wzrokiem dookoła.
Ładnie sobie Pan Bóg to wszystko wymyślił, te drzewa, rzekę i ptaki. One są dobre. Tylko ludzi różnych zrobił. I dobrych i złych. Czasem rozmawiają, a czasem jak psa pogonią. Ale przecież pies dobry jest, bo nic złego nie robi. O, jak je kiełbasę, aż się oblizuje. Tyle ma z życia. Jedz, jedz piesku, a ja się napiję… Wtedy łatwiej i z ludźmi i ze wszystkim. Czas szybciej płynie. Jak napić się rano, to potem zaraz noc się robi, i już jest następny dzień. Blisko soboty. Sobota jest krótka, a tydzień długi. Kiedyś był krótki, a teraz nie. Jaki to dziś dzień? Nie wiem, zapytam kogo… O, już puste… a Hanka więcej nie da… Nie szkodzi…
Chodź piesku, pójdziemy poszukać butelek, czas szybciej zleci.
Wstała z trudem. W nagłym zawrocie głowy straciła równowagę, zachwiała się i stoczyła po skarpie. Rzeka przyjęła ją zachłannie. Przez krótką chwilę biła wodę rozłożonymi szeroko rękoma, wzbijając w powietrze miliony diamentowych kropli, a zaraz potem zamknął się nad nią nurt rzeki.
Tak, jakby jej nigdy nie było.
Piżmak bezszelestnie zsunął się do wody i mozolnie, stawiając opór nurtowi przeprawiał się przez rzekę.
Na przybrzeżnym krzaku pająk cierpliwie czyhał w srebrzącej się kroplami rosy pajęczynie na zbłąkanego owada.
Ptaki milczały.
Pies o wyglądzie szpica, skomląc biegał chwilę wzdłuż skarpy, a potem ułożył się przy kraciastej torbie.
Mgła powoli odsłaniała szare niebo.
.
Ciało znaleziono po tygodniu. Kondukt żałobny był tak krótki, że nie tamował codziennego ruchu. Kierowcy śmiało wymijali czarny karawan i podążających za nim kilku żałobników, nie widząc potrzeby zachowania cierpliwości i oddania zmarłej pierwszeństwa w ostatniej drodze.
Pies przez długi czas włóczył się po okolicznych śmietnikach. Pewnego dnia zniknął.
Tak, jakby go nigdy nie było.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Figiel · dnia 29.11.2011 08:52 · Czytań: 2579 · Średnia ocena: 4,8 · Komentarzy: 19
Inne artykuły tego autora: