Pisanie najlepiej wychodzi, kiedy z nicości tworzymy coś z niczego, decydując się na gest kreacyjny. Oczywiście, nie wymyślamy liter ani słów - zastajemy je gotowe, jednak wymyślamy podobnie jak kompozytor nowe połączenia między nimi. Praca literacka podobna jest tedy do pracy muzyka, kompozytora i o tym pamiętajmy. Jeśli nie chcemy być kopistami, przestańmy wierzyć w teorie, że wszystko już było i można tylko przepisywać, kopiować, wklejać, parodiować i wykonywać inne operacje na tekstach. Śmiem twierdzić, że nie wszystko jeszcze było, dlatego oryginalność jest ciągle możliwa.
Jeśli z 12 dźwięków w oktawie kompozytor potrafi wyczarować nieskończenie wiele melodii w muzyce, nawet lekkiej, a co dopiero poważnej, pomyślmy, ile zdań kryje się w 24 znakach alfabetu, a przecież na zdaniu się nie kończy kreatywność tekstualna, bo są jeszcze całostki powyżej poziomu zdania, akapit, rozdział, fragment, które z kolei można zderzać z innymi akapitami, intra i intertekstualnie, a także - zderzać teksty z innymi rodzajami sztuki, wreszcie całą historią idei na zasadzie dialogu wewnątrz kulturowego. Do tego na najwyższym poziomie zostaje jeszcze dialog międzykulturowy, który polega na operowaniu archetekstami zewnątrz kulturowymi, a jakby tego było mało, jakby ktoś się uparł, to może zderzać teksty humanistyczne z ...pracami na temat modyfikacji zeolitów w procesie katalizy.
Oczywiście, tu przesadziłem, ale wyobraźnia nie ma granic, można kojarzyć słowa, zdania, idee, można dzielić i łączyć, mnożyć byty ponad potrzebę (zasada odwróconej brzytwy Ockhama w humanistyce jest obowiązująca nadal). O ile w nauce nie wolno mnożyć bytów ponad potrzebę - w sztuce należy i trzeba tak robić.
Postmodernizm jak wiemy stanowi pewną obiektywną normę, do której chcąc nie chcąc należymy, do niej się dostosowujemy albo nie, na niej budujemy. Różnie definiowany postmodernizm stanowi zwątpienie w sens mocnej literatury, docenia za to grę słów, zabawy literackie, pastisze, parodie, ironię (kategoria jeszcze romantyczna), wywraca na nice pojęcie lektury i czytania, obraca w puch mocne pojęcia, jak prawda, obiektywizm powieściowy, narracja, niszczy i dekonstruuje postacie literackie.
Modernizm się skończył? Nie do końca. Chodzi o to, że w krajach wschodnioeuropejskich modernizm nadal ma się dobrze - zanim przejdziemy do ponowoczesności należy przepracować samą nowoczesność. Odnosi się ona do wielu zjawisk, tu zająć się chcę tylko literaturą. Po co człowiek tworzy, czyta, pisze, wystawia dramaty na scenie? Jaki przyświecał cel literaturze dawniej, a jaki dziś? Czy proza ma jakąś nadzieję?
Literatura narodziła się jako poezja meliczna w starożytnej Grecji, gdzie istniała melika, czyli pieśni, ody (jak Horacego), wykonywane, podobnie jak u Żydów, z towarzyszeniem różnych instrumentów muzycznych, np. cytry czy harfy. Nie bez znaczenia był w poezji melicznej rytm zdania, rytm poszczególnych słów, ich zestrój i harmonia. Szesnastozgłoskowiec epicki, który w polskiej literaturze miał przypominać starożytny heksametr, a także tradycje retoryczne, pięknego wysłowienia, pięknej mowy, uroczystej i zgodnej z zasadami retorycznymi dziś nikogo nie poruszają. Straciliśmy słuch literacki, którego pierwszym objawem była powojenna poezja Różewicza, czy Białoszewskiego, głównego dekonstruktora mowy poetyckiej, znanej u Skamandrytów z brzmienia, harmonii, dostrzegalnej w głośnej lekturze, która była przecież początkiem naszego wtajemniczenia. Odnosi się wrażenie, że dziś w szkole dzieci już nie czytają na głos, a wybrzmiewanie nazw i wyrazów w lekturze w wyobraźni uznaje się na kursach szybkiego czytania za błąd subwokalizacji. Nikt już nie czyta na głos, zanika tradycja wieczorków poetyckich, recytacji, konkursów deklamatorskich, nauki wierszy na pamięć. Dlaczego? Odpowiedzi jest bardzo wiele.
Zacznijmy od strony twórców.
Wisława Szymborska napisała za mało, licząc objętościowo, żeby dostać Nobla literackiego. Laureaci piszą o wiele więcej od niej, częściej, jakby łatwiej, publikują nie tak rzadko, a przede wszystkim znają zasady marketingu literackiego. Tymczasem nasza Noblistka publikowała rzadko (średnio co 5-7 lat), pisała mniej, ale mądrzej. Na przeciwległym biegunie był biegun Kraszewskiego, który w XIX wieku pisał podobno w ciągu dnia więcej niż można było przeczytać. I efekt był taki, że Nobla dostał Reymont, a nie autor "Starej baśni". Czasem mniej znaczy więcej. Czy ta zasada dziś funkcjonuje? Oczywiście - nie. Piszemy dzięki edytorom tekstów więcej, szybciej, bo przecież nie używamy już jednej ręki, prawej czy lewej, ale obie naraz. Mam wrażenie, że edytory pomagają rzeczywiście w pisaniu, nie każdy bowiem lubi swój krój pisma (ja piszę brzydko ręcznie, skutek zaniku tradycji nauczania kaligrafii w szkole), nie każdy lubi skreślać, poprawiać, i tak dalej. Ręczne pismo uruchamia inne obszary mózgu niż pisanie automatyczne, to pewne. Można zrobić eksperyment i napisać ten sam tekst dwa razy - raz tradycyjnie, drugi raz maszynowo. Może się okazać, że pisanie manualne ma jednak pewną przewagę - widać zmiany tekstu, można notować na marginesie (czego edytory nie dają), można skreślać, a skreślenie pozostaje, dzięki czemu przyszli badacze mogliby śledzić poszczególne fazy powstawania tekstu, jego redakcji i edycji. Nie mierzę pracy metrem - napisala mi kiedyś nauczycielka polskiego w szkole, kiedy napisałem za dużo. Zasada numer jeden - pisać tyle, ile trzeba, ani mniej ani więcej. Kryterium? Proste - w twórczości fabularnej należy wyczerpać temat, opowiedzieć historię od początku do końca. Tyle, że dziś w postmodernizmie mnożą się w nieskończoność teksty, wersje, warianty, odniesienia intertektualne, kłączowate i hybrydowe formy, które nigdzie nie zaczynają się ani nie kończą. To spory wysiłek czytelniczy czytać w nieskończoność bez perspektywy końca lektury, bo zaraz autor dopisze kolejny fragment, wyda apendiks, doda coś tam jeszcze, żeby tylko uczestniczyć w machinie rynku. Należy się publiczności przypominać, zatem powstają typowe zapchajdziury, kiedy autor nie wie, co napisać, więc pisze byle co. Tymczasem istotna nie jest faza zapisu, wbrew twierdzeniom postmodernistów, lecz faza przedpisemna, czyli pomysł, idea, koncept, który wymaga ciszy, refleksji, zastanowienia.
Pisząc bez planu (sylwa, groteska) można osiągnąć efekt, ale o wiele lepiej zrobić solidny plan: co chcę napisać? dla kogo? co ten ktoś wyniesie z tekstu? Takie pytania są coraz rzadsze - autor nie zastanawia się, jakie skutki etyczne i geopolityczne jego pisanie wywoła. A pisanie zmienia świat. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że napisałem jeszcze zbyt mało, żeby wstydzić się niektórych fragmentów, lecz już widzę, że pewne teksty, które poszły w świat napisałbym inaczej. Co dopiero autor pod koniec kariery - plon się zbiera zawsze, zależnie kto co sieje - owoce albo chwasty.
Pisanie zmienia świat, nie tylko autora i jego czytelników. O tym rzadko się pamięta, więc zacznijmy pamiętać. Pośpiech niszczy. Dziennikarski tryb powstawania utworów mamy obecnie wszędzie. Jakby pisarz był niecierpliwy, a wtedy powstają tylko newsy artystyczne, takie literackie disco-polo - trzask, intryga, zgrabnie skrojona fabułka, portrety koturnowe albo czarno-białe, bo prozę lekką łatwo i przyjemnie się czyta. Medycyna jest jednak gorzka - kiedyś zdenerwowała mnie jedna książka. Myślałem, że rozszarpię autora, że mu napiszę anonima albo zrobię donos do skarbówki. I co? Tę książkę pamiętam, z czasem się od jej uroku uwolniłem, ale tylko dlatego wyszło mi na dobre, że mnie wkurzyła i to bardzo. Jednak wyszło mi to w sumie na dobre, a dziesiątek powieści czytadłowych nie pamiętam, mimo, że były przyjemne w lekturze.
Kolejną sprawą jest smutny fakt rozwarstwienia po stronie widowni. Publiczność literacka czyta wszystko albo nic; nie mamy już jednego czy dwu ulubionych pisarzy, czytamy jak popadnie, co pierwsze na półce, co wpadnie w zasięg wzroku, co tańsze i oczywiście nie starsze niż dwa lata. Nałożenie postępu na sztukę powoduje zamieszanie - czy pisarka pokroju Masłowskiej automatycznie jest lepsza od Narcyzy Żmichowskiej, tylko z racji urodzenia dwieście lat po niej? Co więcej, czytamy albo autora w całości albo nic; nie dokonujemy selekcji, co powoduje chaos czytelniczy. Prawda jest banalna - za mało czytamy, tyle, że odwrotną stroną medalu jest złe czytanie. Lepiej czytać źle, ale w ogóle czytać? Niby tak, a jednak nie - jeśli czytać źle, to lepiej nic nie czytać.
W tym sensie kryzys czytelnictwa można rozpatrywać na kilku płaszczyznach:
a) informacji zwrotnej - nie ma nic ciekawego na rynku;
b) lęk przed nieudaną lekturą.
Ten drugi punkt zasługuje na uwagę, podobnie jak pierwszy. Oczywiście, żeby było co czytać, musi być autor, ale musi być też krytyk i jego światy, wydawca, księgarz, bibliotekarz. Oni wszyscy są, ale...inni. Dziś w wydawnictwach i redakcjach znają się bardziej na promocji niż literaturze, stąd być może odpływ części znudzonej publiczności. Przecież literatura dzisiejsza nie jest całkiem niedobra - są perły pośród tego zalewu błota. Jednak drugą kwestią jest lęk przed porażką w czytaniu. Nie chcemy wgryźć się głęboko w tekst, nie dlatego, że postmoderna twierdzi, że w tekście nic nie ma, lecz z obawy, że tekst poruszy w nas jakąś bolesną strunę, bolący nerw, coś zmieni. Nie chcemy rewizji, lustracji, zmian - boimy się ich i to normalne. Tymczasem dobra powieść może nam wywrócić wygodne prawdy, ergo? Ergo - nie czytamy z obawy przed skutkami lektury, z lęku przed hipnozą literacką, przed wpływem sugestii, bez której nie ma żywego działania literackiego słowa.
Nie bójmy się pisać, bo pisanie zawsze wydobywa jakieś treści nieobecne w mowie, stłumione. O czym nie można mówić, o tym należy milczeć, ale ja to sparafrazuję - o czym nie można mówić, o tym trzeba pisać. Tylko w piśmie można być szczerym - czy w rozmowie mówimy o seksie, władzy, pieniądzach, Bogu? Nie. To domena pisma - piszemy o tym wszystkim, co cenzura społeczna nam blokuje, wydobywamy, otwieramy stale puszkę Pandory. Nie bój się pisać - to czasem bolesna terapia, krytyka boli, ale i leczy. Nie powinno się też bać czytania - jeśli jakiś tekst Cię zdenerwuje, to dobrze. Jeśli czyta się miło, wygodnie - zapomnisz szybko. Tekst, który denerwuje pamięta się dłużej. Wiem, sprawdziłem. Powodzenia na drodze literackiej.
Rafal Sulikovski
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Rafal Sulikowski · dnia 21.12.2011 14:39 · Czytań: 718 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: