Tego wieczoru byłem całkiem pewien, że poznałem kobietę marzeń. To była impreza wydziału Nauk Humanistycznych, a ona siedziała na kanapie i sondowała towarzystwo parą roztropnie dużych oczu. Usiadłem obok, podwinąłem rękawy koszuli i wciąż nie zdejmując wzroku z jej twarzy, założyłem ręce za głowę.
- Nic nie mów – powiedziałem w akuratnym momencie, kiedy właśnie otwierała usta. – Tylko popatrz.
Jest pięknie. Rozmawiamy przez pewien czas. Dowiaduję się, że ma na imię Zosia (włos od słońca blasku, świecił się jak korona na świętym obrazku) lub Małgorzata (jeśli dzisiaj w nocy jeszcze nie będę tulił jej u łona, sprawa między nami jest skończona), zależnie od punktu widzenia. Lat dwadzieścia parę, wciąż jeszcze woli je dodawać niż odejmować, ale już niedługo. Lubi Salingera, docenia Szekspira, ale Mann to stanowczo rzecz dla snobów. Pije, pali i szuka kogoś, z kim warto byłoby rzucić wszystko w cholerę.
Ani się nie oglądam, a mkniemy już koleją transsyberyjską. Inny świat przytłacza nas drapieżnym powietrzem znad potężnych pięter Kaukazu. Wyrzucamy zbędny balast. Lecą w eter: Mann, Salinger, Szekspir i czas.
Mija chwila, Władywostok wita. Spalamy na stacji po ostatnim papierosie i kierujemy się w stronę szerokich stepów Mongolii. Przez kilka dni marszu nie spotykamy ludzi. Usychamy z pragnienia i głodu. Znajdują nas Indianie, podają do stołu indyka, ziemniaki w sosie żurawinowym i ciasto z dyni.
Kilka dni później wracam do sił. Indianie uczą mnie polować na bizony, prowadzą na szczyt Zikkuratu w stolicy - Ałma-Acie i uczą jak oddawać cześć Ahuramazdzie. Któregoś dnia jemy z nimi ostatni posiłek, po czym chwytam Małgorzatę alias Zosię za rękę i odchodzimy dumnie na tle zachodzącego słońca, w stronę rysującego się na linii mongolskiego horyzontu lustra Pacyfiku.
Osiedlamy się naście kilometrów dalej, buduję własne tipi z bambusów, zakładam plantację tytoniu i zawijam go w bibułki z celulozy. Zosia uśmiecha się dziewczęco, a Małgorzata wlewa mi sprośności do uszu. Czasem wychodzę i nie wracam, a czasem wychodzę i wracam. Żyjemy długo i w zapomnieniu.
– Ania, mam na imię Ania – nie wytrzymała w końcu. - Fajny kawałek, prawda? – dodała, ruchem głowy wskazując w eter, w którym rozpływały się skoczne dźwięki Bee Gees.
Najpierw odwzajemniłem uśmiech. Potem opuściłem ręce, podniosłem się z kanapy, wsadziłem dłonie w kieszeń i poszedłem się czegoś napić.
Poznałem to po kształcie jej uszu. Nie miała pojęcia jak usmażyć mięso z mongolskiego bizona.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt