Rok 1762. Covent Garden, London.
John Montagu, jako członek klubu 4th Earl of Sandwich spędzał wieczory nie tylko w restauracjach cenionych przez arystokrację, ale i w miejscach nieco uboższych, mających jednak swój specyficzny klimat.
Tamtego popołudnia zanim wyszedł z domu, wyjrzał przez okno na deszczowe ulice Londynu i westchnął nieco poirytowany. Padało już od kilku tygodni i ta pogoda powoli dawała mu we znaki. Czuł, że wkrótce po raz kolejny opuści ponurą Anglię i uda się w podróż do cieplejszych zakątków świata.
Założył palto, a na głowę wcisnął kapelusz, w nadziei, że szybko przemknie do tawerny, gdzie zwykł grywać w karty i pić dobre jakościowo wino lub piwo. Upewniwszy się, że ma przy sobie pieniądze, bez których nigdzie nie wychodził, zatrzasnął za sobą drewniane drzwi.
Chłodny wiatr i deszcz smagały go po twarzy i szyi, dlatego idąc pośpiesznie klął pod nosem. Na rogu ulic zderzył się przez przypadek ze starym znajomym, który zmierzał w tym samym kierunku. Wymieniwszy zwroty grzecznościowe zamilkli, gwałtownie przyspieszając. Dopiero, gdy dotarli na miejsce, uścisnęli sobie zmoczone dłonie, parskając przy tym gromkim śmiechem.
Palta oddali młodziutkiej dziewczynie, która stanęła przed nimi niespodziewanie, zachęcając by usiedli blisko kominka. Rozejrzeli się po gwarnej, wypełnionej, niemalże po brzegi, sali i usiedli przy stoliku.
− Spodziewam się dziś dużej wygranej – zażartował Edward, sięgając do kieszeni po talie kart.
− Obyś się nie przeliczył! – roześmiał się John, rozglądając się za kuflem piwa. Miał straszną ochotę się napić. Bez alkoholu gra w karty nie sprawiała mu żadnej przyjemności.
Ostatni raz widzieli się kilka miesięcy wcześniej, tuż przed wyjazdem do Indii. Głodni nowych doznań i ciekawi świata postanowili wyruszyć w długą podróż do miejsc, gdzie wszystko było nowe i niezwykłe. Początkowo wspólnie planowali zwiedzać obcy kontynent, ale Edward wyjechał kilka tygodni później w skutek niespodziewanej choroby.
Siedząc przy kominku, w którym palił się ogień, przyjemnie ogrzewając całe wnętrze, wspominali gorące noce w Delhi. Skwierczące węgle buchały żarem, gdy właściciel tawerny dokładał kolejne kawałki drewna. Każdy czuł się tu błogo i domowo. Nawet pajęczyny zwisające z sufitu nikogo nie odstraszały, były tu tak samo naturalne jak lejące się nieprzerwanym strumieniem piwo.
Po kilku minutach dosiadł się do nich starszy jegomość, słynący z rozrzutnego i rozpustnego stylu życia. Co wieczór bywał w innym lokalu, ale na dłużej zatrzymywał się tylko w miejscu, gdzie był pewien, że spotka szerokie grono interesujących i pewnych siebie ludzi. Pochodził z zamożnej rodziny, ale nie dbał o pozory i etykietę, twierdził, że nie ma nic nudniejszego niż obiad w towarzystwie majętnych snobów.
− Zapomniałbym was przedstawić – zreflektował się w pewnym momencie Edward.
− Sir George Parvel. John Montagu.
− Umykamy wszyscy przed wojną, co panowie? – zagadnął John.
George westchnął, ten temat nie należał do jego ulubionych. Spędził kilka lat w Europie, dumnie stawiając czoła nieprzyjaciołom, ale gdy zapał i energia zaczęły stygnąć, wrócił do ojczyzny. Wypytywany wielokrotnie o wojenne wspomnienia odpowiadał półsłówkami i unikał bardziej wnikliwego zagłębiania się w bolesne obszary swojej świadomości. Niektórzy nie potrafili tego zrozumieć, inni znów kiwali głowami, jakby domyślając się motywów. Prawdę jednak znał tylko sam George, który nie zamierzał się nikomu zwierzać.
John również zasmakował wojennej tułaczki, dlatego zdawał sobie sprawę, że o pewnych sprawach nie jest wygodnie mówić, zwłaszcza gdy z całych sił chce się o nich zapomnieć.
Zresztą nie po to człowiek przesiaduje w tłocznych, głośnych miejscach z kuflem piwa w dłoni, aby rozmawiać o śmierci, która towarzyszyła ci na każdym kroku.
W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa i ziół. Kucharki przygotowywały potrawy na kolejny dzień, uwijając się w obszernej kuchni dzwoniły garnkami i talerzami.
John wyszedłszy z domu zupełnie zapomniał zjeść kolację. Delikatne wibracje w żołądku uzmysłowiły mu, że nie miał nic w ustach od dobrych kilku godzin. Wciągnął głęboko powietrze i przywołał gestem dłoni młodziutką dzieweczkę, krzątającą się pośpiesznie wokół debatujących nad piwem mężczyzn.
Ekscytacja i podniecenie wypełniające każdą komórkę ciała nie pozwalała mu wstać od stołu i udać się w stronę kuchni lub jadalni. Ściskając w dłoni karty cieszył się, że tak łatwo i szybko zdobywa funta za funtem. Nie zależało mu bardzo na pieniądzach, ale wygrana łechtała jego ego, a zawiedzione i zdziwione miny kolegów były dodatkowym atutem.
− Zjadłbym coś! – krzyknął, aby go usłyszano.
− Co chciałby pan skosztować? – dziewczyna nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat. Przepasana poplamionym fartuchem biegała po całej sali, aby upewnić się, że wszyscy goście są zadowoleni.
John patrzył na nią z zainteresowaniem, przez kilka minut śledząc kobiece ruchy. Była zwinna i szybka jak kotek, a przy tym bystra. Na męskie docinki reagowała szerokim uśmiechem, ale nic sobie nie robiła ze sprośnych żartów mężczyzn. Widocznie przyzwyczaiła się do męskich docinków.
− Wrzuć plaster pieczonego mięsa między kromki chleba – odparł po namyśle, zadowolony, że wciąż może kontynuować ulubioną grę.
Po kilku minutach dziewczyna przyniosła zamówienie, kłaniając się przy tym z lekkim uśmiechem.
Edward i George Parvel przyglądali się, jak John ze smakiem zajada sporej wielkości kanapkę i po chwili zamówili to samo, co natychmiast wzbudziło zainteresowanie u innych gości. Niespodziewanie wszyscy zaczęli krzyczeć:
− Chcemy to, co Sandwich! Podaj nam to samo!!
Wkrótce niemalże cała tawerna zajadała wymyślne kanapki, mlaskając i stękając przy tym z zadowolenia. Zabiegane kucharki zerkały tylko na siebie, przewracając oczami, bo domyślały się, że odtąd często będą musiały serwować tę dziwną przekąskę. A przecież i tak miały pełne ręce pracy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Monia81 · dnia 21.07.2012 08:37 · Czytań: 621 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: