Czasem przechodząc ulicą, w miejscu zupełnie zwyczajnym, tłocznym i doskonale nam znanym, w młode głowy trafiają rzeczy głupiutkie jak hasła billboardów. Widzimy wtedy dzieciaki biegnące między samochodami albo dwa gołąbki gruchające w uścisku, przekazując sobie pocałunki z ust do ust, jak pokarm ptaszętom. Tak właśnie tulił się do swojej kochanej Maciek – główny bohater, tak nawiasem.
Na przystanek wreszcie przyjechał autobus gołębicy. Młodzi oderwali się od siebie niespiesznie, jakby przyklejeni jedno do drugiego. Ona sennie życzyła jemu i sobie rychłego spotkania nazajutrz, a on zażartował z jej niedzisiejszej mowy. Ona z dziewczęcym rumieńcem zawstydzenia wsiadła do autobusu, a on z wyrazem samozadowolenia na jajcarskiej twarzy obrócił się i wszedł na tory.
Prosto pod tramwaj.
Gołębica już tego nie widziała, odjechała i próbowała wypatrzeć Maćka, ale martwe ciało leżało teraz za przystankiem, niewidoczne z autobusu.
Jeszcze rano chłopak był tym, o kim myślała budząc się rano. Tym, komu trzeba przygotować śniadanie do szkoły – myślała mama. Synem, którego lekcje taekwondo trzeba opłacić – krążyło po umyśle taty. Krnąbrnym uczniem, zżymała się nauczycielka, która próbowała namówić go do udziału w olimpiadzie przedmiotowej, podczas gdy jemu najwyraźniej wystarczało członkostwo w szkolnej grupie teatralnej. Wiecznie uśmiechniętym kawalarzem, przypominała sobie ekspedientka z pobliskiego spożywczaka, gdy podchodził do kasy.
Teraz Maciek stał się ofiarą wypadku, prawdopodobnie z własnej winy – notował Żółkowski, młodszy aspirant i formalista, który właśnie zabezpieczył miejsce wypadku. Tramwaj wciąż stał w poprzek skrzyżowania, kilku gapiów stanowiło widownię. Sznur samochodów wydłużał się z minuty na minutę.
Wielu utknęło za kółkiem. Pan Leszek, informatyk, spieszył się na spotkanie z narzeczoną, ale zmuszony okolicznościami, słuchał e-booka. A w każdym razie próbował, bo za nim trąbił samochód księgowego z pobliskiego banku, który właśnie skończył pracę, a teraz naciskał klakson w stałym rytmie, jakby miało to przyspieszyć bieg wydarzeń. Zaraz obok stał samochód ochroniarza jednego z klubów, a jego kierowca z trudem powstrzymywał się przed wygarnięciem hałaśliwemu idiocie, co o nim myśli.
I tak przez około czterdzieści metrów: znudzone dzieci stroiły nieeleganckie miny przez tylną szybę, psy coraz chętniej wystawiały języki zza okien, próbując uchwycić chłód wietrzyku pośród słonecznego, parnego dnia. Niektórzy kierowcy wyszli z samochodów, przyglądając się, jak okryte kocem ciało trafia na nosze, a potem do karetki. Ktoś wyciągnął telefon z aparatem. Za kierownicą pozostała matka Maćka, która znajdowała się w ostatnich rzędach korku i nie wiedziała nawet, dlaczego stoi.
W końcu pozwolono tramwajarzowi ruszyć. Stojący przed blokadą kierowcy zaczęli klaskać akurat w momencie, gdy ruszyła także karetka – bez sygnału. Potem w ciszy wsiedli do samochodów, z poczuciem ulgi, jaką dały żartobliwe oklaski. Maciek za życia pewnie sam by się do nich przyłączył.
Zatrzeszczały uruchomione silniki i wąż samochodów ruszył przed siebie, zostawiając jednak swój ogon w miejscu. Odezwały się klaksony, ktoś krzyknął brzydko na siedzącą w środku kobietę. Mama Maćka płakała, słuchając głosu z komórki. Instruował ją, do którego szpitala zabierają jej syna.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
claven · dnia 04.10.2012 08:49 · Czytań: 603 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: