Skazany - florencja
A A A
Jestem skazany, niestety nie na sukces. Skazany na niespełnienie. Skazany na niezadowolenie, na chorobę jaką zwie się cierpienie. Świat jest cierpieniem, piekło to ludzie, a życie jest piękne. Przesiąknięty tym dysonansem trudno było pokazać szczęście. Balansowanie na granicy życia i śmierci stało się dla mnie pewnym szablonem, według którego działałem. Egzystowanie podległe takiemu standardowi nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem. Wtedy właśnie zacząłem umiejętnie używać swoich emocji, aby myśleć racjonalnie a nie uczuciowo. To stało się jedynym gwarantem na odbiór rzeczywistości jako komedii. Nie bez powodu świat dla ludzi myślących jest komedią, a dla tych czujących – tragedią. Zdecydowałem śmiać się przez łzy.
Czasem trudno pozostać obojętnym na absurd, pomimo że przynosi uśmiech - wszystko i tak zależy od kontekstu. Wtedy absurd staje się prowodyrem ironii, a przecież ironia jest wysublimowanym poczuciem humoru… no dla tych inteligentnych. Właśnie, to czy aby na pewno dla mnie? Załóżmy, że czasem udaje mi się zasłużyć na tę rangę. W tej atmosferze rozbrzmiałej od śmiechu i bólu przyszło mi jakoś żyć. Nie było to proste. Właściwie najtrudniejsze zadanie, do jakiego zostałem zobowiązany znaleźć rozwiązanie. Jednak nieustannie zastanawiałem się nad tą łamigłówką.
Znowu ten okres. Wielka przedświąteczna dzicz. W marketach, aż roi się od buszujących w produktach, którzy czekają na promocje. Teraz właśnie wszystkie wytwory masowej konsumpcji są przecenione. Dziwny zbieg okoliczności? Wchodząc do dyskontu spożywczego, czuję się jakbym wchodził na pole bitwy. Emeryci nerwowo ciągną swoje koszyki i uderzają o czołgi innych walczących, a wokół gonitwa, krzyki, chaos. Słyszę szloch niemowląt! A ja chciałem po prostu kupić chleb, masło i mleko, przecież wszystkie produkty kupuję na bieżąco. Nagle wielka Apokalipsa nie nastąpi, jak mi czegoś zabraknie, uzupełnię zapasy w osiedlowym sklepie. Idąc dalej, czuję w powietrzu złość i rozżalenie, jakby lada moment miało coś pęknąć. Ten wielki kolorowy balon napełniony wzajemnymi oczekiwaniami, pośpiechem i rywalizacją, miałby po prostu pęknąć, a skrawki udawanej przyzwoitości zaśmieciłyby cały ten wyścig ku najlepiej przygotowanej uczcie świątecznej. Nawet ci wierzący nie wiedzą już po co jest ten czas. Jakiś bóg, on chyba zmartwychwstał, tak wesołego alleluja! Przecież najważniejszy jest najpiękniej przygotowany stroik świąteczny. Włóżmy te wymalowane jaja do koszyka, dorzućmy do tego króliczka, trochę zieleniny i jest cudo. Teraz wykrystalizować dom i zapiąć wszystko na ostatni guzik. Najlepiej wyrzucić wszystkich domowników, a później karcić ich za lenistwo i brak współczucia. Tak święta rzeczywiście zbliżają ludzi.
Nastał ten długo oczekiwany czas – Święta Wielkiej Nocy. Pojechałem do rodziców, kilkakrotnie powielonych monologów wewnętrznych wystarczyło, aby być gotowym do starcia pomiędzy industrialnym tradycjonalizmem pokrzepionym szorstką miłością, a ponadczasową chęcią wyrażania siebie, dążącą do wyzwolenia się z okowów poddaństwa. Stało się, niedzielny poranek. Pobudka o 6.00 i wyjazd do kościoła. Pomimo, że mam 30 lat i nie wierzę w boga, o 7.00 rano stałem już przed ołtarzem. Skończyło się, błogosławieństwo i zaczynamy biesiadowanie przez bite dwa dni. W tym czasie nie do końca pamiętam szczegółów swego istnienia, możliwość wspomnień zabija niezliczona ilość alkoholu i czcza gadanina zupełnie o niczym. W tych dniach szczególnie empatyczny staje się wobec wielorybów, czuję się jak jeden z nich. Nie jestem w stanie energicznie podnieść się z krzesła, bo opasłe ciało uniemożliwia mi swobodne ruchy. Dwa dni, a ja musze przywracać swój metabolizm i równowagę psychiczną przez najbliższe dwa tygodnie. Najważniejsze, że po raz kolejny dałem słowo na najszybsze założenie rodziny i „normalne” życie, no te „po bożemu „.
Wróciłem do mieszkania. Kiedy obudziłem się następnego dnia, pomyślałem, że całe życie mógłbym być otoczony książkami, kobietami i winem. Uwielbiam, kiedy te piękne istoty patrzą na mnie „maślanymi oczkami” i czekają, aż przyrzeknę im wierność i nieśmiertelną miłość. Boję się, że kiedyś może się to skończyć ze względu na mój wiek, później pewnie będzie mi trudniej zaciągnąć je do łóżka. Właściwie to sam kontakt cielesny nie jest dla mnie tak przyjemny, jak sam proces dążenia do spełnienia seksualnego. Te wysyłające komunikaty, próba perswazji, zwykła życzliwość, gdakanie o bzdurach, aby wycelować temat, nad którym można się skupić i osiągnąć swój cel, odszyfrowanie typu osobowości i stylu komunikacji - tylko po to, żeby poczuć chwilową, fizykalną rozkosz? Czy to ma sens w zasadzie? Nie odbieram tego w ogóle w sposób uczuciowy, pewnie jakieś emocje się pojawiają, ale do cholery to żadne uczucia! Z drugiej strony bawią mnie kobiety, które tak szybko rozsuwają uda, pozując przedtem na święte cnotki. Udają przyzwoitość tylko z powodu chorej obyczajowości, albo łudzą się, że stworzymy jakiś związek, przecież w dobrym tonie jest być porządną. Bardziej wiarygodne stają się dla mnie te, które bez ogródek po prostu mnie rozbierają, nie pytając nawet o imię, a rano po prostu wychodzą. Co za przewartościowanie. Mężczyźni stają się co raz bardziej sfeminizowani, a kobiety co raz bardziej męskie. W Stanach Zjednoczonych powstał nawet ruch wyzwolenia mężczyzn, ponieważ faceci czują się dyskryminowani. Tracą swoja tożsamość, czują, że nie mogę spełnić wygórowanych oczekiwań kobiet, dlatego one zaczynają pełnić rolę katów. Widząc rozczulone, zniewieściałe podróbki mężczyzn, te silne kobiety zaczynają w końcu ich nienawidzić. Była mizoginia, teraz narodziła się mizoandria. Feministki, które mają postawę mizoandryczną? Skoro ich ruch zakłada równość zarówno wobec kobiet jak i mężczyzn. Kolejny absurd.
Bardziej martwił mnie jednak fakt, że tego dnia nosiło mnie jakoś, nie mogłem znaleźć swojego miejsca. Chciałem wyjść z pomieszczenia, w którym byłem, zmienić sytuacje, w której się znajdowałem, być, w innym klimacie, w którym tkwiłem, być inną osobą jaką przedstawiałem się światu. Straciłem cały dzień na pustym wpatrywaniu się w telewizor. Wieczorem dopiero zmusiłem się do wyjścia z domu. Mijałem beznamiętne twarze ludzi, pustostany, brudne bloki, szczekające psy, syczące stare baby, które ociekały plotkarstwem. To wszystko z minuty na minutę coraz bardziej mnie odrażało – do siebie, świata, życia.
Wszedłem do pierwszego lepszego pubu - styl irlandzki. Pomyślałem, że w takim miejscu pewnie jeszcze bardziej pogłębię swoje zniechęcenie. Jednak ludzka natura jest na tyle mało przewidywalna, że zawsze wybiera najskuteczniejszą metodę na jeszcze większe pogrążenie siebie. Usiadłem przy stoliku, zamówiłem piwo. Dziś nie miałem nawet ochoty na towarzystwo kobiet. Chciałem być sam, ale widzieć ludzi, jakby to miało zaprzeczać mojej obecnej aspołeczności. Wyciągnąłem papierosa, na szczęście było wyznaczone do tego miejsce. I tak paliłem, sączyłem piwo i obserwowałem ludzi. Niestety moją uwagę zwróciła pewna kobieta. Była ubrana w lekką białą sukienkę i czarne szpilki, wyglądała jak Merlin Monroe, blond włosy i te cholerne perły, nie mogłem pominąć tej postaci. Zauważyłem, że ja również stałem się dla niej punktem zaczepienia na dzisiejszy ciepły wieczór. Spojrzała na mnie, jakby czytała mnie z kart najbardziej popularnej książki. Wiedziała całkiem sporo, domyślała się zakończenia, ale mimo to coś ciągnęło ją do dalszej lektury. Ten wzrok, poczułem dreszcz. Byłem taki bezbronny, jak mały chłopczyk, którego ktoś przed chwilą skarcił. Ubezwłasnowolniony przez jej spojrzenie, oczami złapała mnie w sidła swojej nieobliczalności. Zauważyłem, że dosiadła się do niej koleżanka. Była równie piękna, jak ona. Miała długie brązowe włosy, jej opięta czarna sukienka podkreślała idealne proporcje. Wyróżniały się, były jakieś inne. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co mnie do nich tak ciągnęło. To nie był nawet erotyzm - już nie, coś więcej. Dziwny magnetyzm. Nagle wstały i zaczęły tańczyć. Boże! Nigdy wcześniej nie widziałem takiej swobody w tańcu. Ruszały się tak jakby zaczepione były w powietrzu. Ruchy idealnie odzwierciedlały każdą nutę, robiły to z taką finezją, lekkością i wyzwoleniem. Jak one bawiły się tym rytmem! Tkwiła w nich niewyobrażalna śmiałość, dzikość, pewien wulgaryzm, ale zamknięty w ramach zgrabnej przyzwoitości. One były jak poranek na kacu w słoneczny dzień. Nie dają o sobie zapomnieć, aż do kolejnej potrzeby konsekwencji nieskrepowania. Rankiem boli szaleństwo, ale dobry humor po spotkaniu się z obłędem pozostawia niezapomniane wrażenia i chęć powrotów do ucieczki w nieznane, a letnie słoneczne promienie pozwalają jedynie zdeterminować wolę do poczucia każdego dnia jako wakacji. Schodzą z parkietu, czują wzrok samców na sobie, zdają sobie sprawę ze swej atrakcyjności. Widać, że lubią bawić się z nimi w tę grę, jaką zwie się obyczajowość. Są zbyt śmiałe na milczenie i skucie w kajdany konwenansów. Gdyby były sławne nazwane zostałyby pewnie skandalistkami i to nie ze względów marketingowych. Zapragnąłem pobyć z nimi, jednak coś mnie krępowało. Całkiem niepotrzebnie, bo to one podeszły do mnie pierwsze. Kobieta w białej sukience usiadła obok mnie. Zapaliła cygaretkę, spojrzała na mnie tym niewiarygodnym spojrzeniem i zapytała: „Żyłeś kiedyś naprawdę?”. Po tym, co zobaczyłem, byłem pewien, że jeszcze nie. Pokiwałem przecząco głową. Ona uśmiechnęła się tylko. Zamówiła margeritę i dodała: „A chcesz zacząć?”. Czułem się jakbym właśnie sprzedawał swoją duszę diabłu. Jeśli miałoby to być prawdą, jedyne co mogłem zrobić to pokryć oczy powiekami na znak zgody. Kelner przyniósł im drinki, kobiety wypiły jednym chłystem alkohol i blond kobieta znów rzuciła : ”Zatem chodźmy”. I wtedy już wiedziałem, że moje życie zmieni się bezpowrotnie. Spytałem się jak mają na imię, ciemnowłosa kobieta odpowiedziała, że to nieistotne. Pomyślałem, że nie warto w takim razie dociekać, dokąd mnie prowadzą. Wsiedliśmy do czarnego bentleya, wyciągniętego z lat 20-tych. Nie miał żółtych blach, nie mam pojęcia jakim cudem przeciskał się przez miasto mknąc 120/h tak zupełnie bezkarnie. Nie wspomnę już o krążącym we krwi alkoholu jasnowłosej kierowcy. Jakoś było mi to obojętne. Czułem się jak Owen Wilson, grającego Gil’a w filmie „O północy w Paryżu”. Czekałem tylko nerwowo na przeniesienie się w czasie i mógłbym już umawiać wizytę u psychiatry. Jednak nic takiego mnie nie spotkało, chociaż prawie, ale jak wszystkim nam wiadomo „prawie, robi wielka różnicę”. Kobiety w samochodzie paliły chyba haszysz, widziałem duże zlepione, twarde i ciemne kulki. Nie poczęstowały mnie, dla mnie nawet lepiej, miałem i tak dużo wrażeń, substytutów emocji dziś nie potrzebowałem. Weszliśmy do środka dużej kamienicy, całe piętro było pełne ludzi, muzyki i wszelkiego rodzaju używek. Blond kobieta powiedziała tylko: „To nasze Charleston”. I rzeczywiście dobrze wystylizowali sobie to miejsce, ludzie, wystrój wnętrza, muzyka jakby codziennością był sprzeciw wobec prohibicji, a Glenn Miller był wujkiem każdego z nich. Nie do końca wiedziałem, co tak naprawdę chcą mi pokazać, cały czas czekałem na nowe życie, przecież używki i imprezy mam na co dzień. Czy poczucie sentymentu, które próbowały we mnie wzbudzić miało być tym prawdziwym życiem, poczucie tęsknoty za czasami, w których nigdy nie żyłem, miało dać nadzieję i zmienić na tyle światopogląd, żeby czuć się szczęśliwym? Zażenował mnie taki banalny obrót akcji. Chciałem już wyjść. Jednak blondynka złapała mnie za rękę i prowadziła przez korytarz, przepychając bawiących się wokół ludzi. Zaprowadziła mnie na dach budynku, na którym były jakieś rusztowania prowadzące na piąte piętro wieżowca. Domyślałem się, że tam mnie zaciągnie. Szedłem bardzo ostrożnie po niestabilnych deskach, ona poruszała się lekko i swobodnie, niemal biegła. Kiedy byliśmy na piątym piętrze wieżowca, schwyciła mnie za koszulkę i wepchnęła do windy. Przycisnęła 12 piętro. Kiedy byliśmy na ostatnim piętrze wąską drabiną weszliśmy wyżej na dach. Przyznaję, byłem zdumiony widokiem. Bijące światła wieżowców, lampy oświetlające ulice, migoczące reklamy, gwiazdy na niebie, półmrok na dachu, księżyc, który jedynie zarysowywał jej sylwetkę, to wszystko wprawiło mnie w dobry nastrój. Wiedziałem, że nie to chciała mi pokazać, panorama miasta nie była jedynym celem wizyty. Dała mi parę minut, po czym zapytała: „Co widzisz? Odpowiedziałem jej całkiem zwyczajnie, jak zrobiłby to przeciętny, prosty mężczyzna w moim wieku. Wyraziłem swoje zdumienie określające moje położenie w stosunku do ogromu przestrzeni, jednocześnie podkreślając swoje zadowolenie wynikające z tej sytuacji. Dorzuciłem do tego kilka komplementów w jej stronę na wypadek penetracji jej ciała i podkoloryzowałem całość obrazka zachwytem nad gwiazdami, nocą i oczywiście jej urodą. W zasadzie nie kłamałem, tym razem nie odtwarzałem dobrze znanego mi scenariusza „jak wyrwać dobra dupę”, była w tym… prawda?! Szczerość moich emocji niesamowicie mnie zaskoczyła, w końcu mówiłem to, co rzeczywiście tkwiło w mojej głowie i czułem coś więcej niż podniecenie. A w takiej sytuacji kobietę, która siedzi obok ciebie - oparta o murek, wpatrująca się zachwycającymi oczami w niebo, ukazująca nietuzinkowy, filigranowy uśmiech - zaczynasz wyobrażać sobie w roli matki swoich dzieci, no a taka gotowość do stabilizacji zaczyna przerażać. Chciałem już iść, wstałem, nie spoglądając nawet na nią. Wymyśliłem jakąś historyjkę na poczekaniu. Nasycona była dramatyzmem, żalem, poświęceniem i nihilizmem, dodałem do tego minę numer pięć - przepełnioną smutkiem i wzruszeniem i czekałem tylko na jej akceptację i zrozumienie, nawet empatię. Chciałem zrobić krok dalej i jak najszybciej wyjść z tej sytuacji, ale ona tylko złapała mnie za rękę i spojrzała na mnie, a ja usiadłem. Pierwszy raz zachowałem się tak niepragmatycznie, tak emocjonalnie i niewygodnie dla „siebie”, tego zdroworozsądkowego siebie. Zauważyłem, że jej zimno, oddałem swoją kurtkę, chciałem złapać ją za rękę, ale ona wyciągnęła zapalniczkę i zapaliła cygaretkę. „Nie widzisz detali” – powiedziała. „Co?!” – pomyślałem, ja tutaj przeżywam jedną z najdziwniejszych rzeczy, które doświadczyłem w życiu - tej nocy nie odbieram jej jako możliwości szybkiego i przyjemnego zaspokojenia seksualnego, tylko traktuję ją jak kobietę - a ona znowu próbuje coś mi przekazać? Zamroczony atmosferą nie skojarzyłem kontekstu jej wypowiedzi. Znów zaczepiłem ją wzrokiem, aby kontynuowała. Zauważyła mój znak, ale zamilkła. Wiedziałem, że chce, abym to dziś ja był jej uczniem. Pomyślałem, że nie mam nic do stracenia i mogę zabawić się w tę grę. Zacząłem bardziej szczegółowo opisywać rzeczy, na które patrzę, nie rezygnując z parafrazowania jej urody. Ona znów się uśmiechnęła, nie chowając szyderstwa. Teraz wiedziałem, że miała coś innego na myśli. „A zauważyłeś szybująca jaskółkę nieopodal nas, zwróciłeś uwagę na wyjątkowo wyraźną Wenus na niebie, widziałeś dwoje zakochanych wpadających sobie w ramiona, zaczepiłeś swój wzrok o kształt bajkowego księżyca, spojrzałeś na mój wzrok, kiedy chciałeś już iść, oderwałeś oczy od mojej dupy, żeby sięgnąć wyobraźnią dalej niż pożądanie i relaks? Nie sądzę. To detale, może nieistotne, ale na pewno uczą wprawy w dostrzeganiu wnikliwych drobiazgów ciekawego życia”. Potwierdziłem swoją ignorancję, nigdym przedtem się nad tym nie zastanawiałem, ale chyba rzeczywiście czasem jestem zbyt wielkim laikiem w obserwacji świata i wiele na tym tracę. Nagle wyciągnęła telefon, widziałem, że szuka jakiegoś utworu i usłyszałem Madonna Like a prayer , moja ulubiona wersja. Wstała i podała mi dłoń, tego tańca nigdy bym sobie nie odmówił. Znów to robiła, zaczarowywała mnie co raz bardziej. Nigdy przedtem nie tańczyłem, byłem arytmiczny, ale jej ruchy nie pozwalały mi na błąd. Czułem się taki wolny, niczego nie potrzebowałem od tej chwili, byłem wyzwolony dzięki temu momentowi. Spojrzałem na niebo, a ona złapała mnie za rękę. Teraz zobaczyłem snującego pająka po poręczy, dostrzegłem blask jej oczu, usłyszałem trzepot skrzydeł lecącego nietoperza, dźwięki i barwy przeniknęły przez cały obiekt mojego ciała. „Jesteś gotowy widzieć wyraźniej i czuć głębiej, chodźmy” – nagle całkiem spokojnie powiedziała i wzrokiem poprosiła o powrót, a ja miałem tylko nadzieję, że nie do normalności. Już nie chciałem być tą osobą, co parę godzin wcześniej, chciałem znów czuć, że mogę kochać … swoje życie także. Zeszliśmy na dół, tam obraz nie uległ zmianie, równie gwarno i hucznie jak sprzed godziny. Brunetka lekko zirytowana długą nieobecnością podeszła do nas i zakomunikowała, że czas już wracać. Blondynka złożyła mi czuły pocałunek na usta i odeszła. Nie mogłem w to uwierzyć, przecież tak tego nie zostawię, zapytałem o numer telefonu. Ona tylko rzuciła w oddali : „Jeśli chcesz teraz zacząć szukać, nie poddawaj się, a my się pewnie jeszcze spotkamy”. Wiedziałem, że nie miała na myśli poszukiwania jej osoby, chociaż na jej obecności teraz najbardziej mi zależało. Kiedy już zniknęły, zacząłem szukać, ale kontaktu do niej. Nikt nie miał jej numeru, mówili, że jest jak duch, trudno ją namierzyć, a wpada tutaj rzadko lub na chwilę. Sadzę, że wielu z nich po prostu zbyt szanowało jej prywatność i nigdy w życiu nie sprzedaliby tak ważnej dla niej informacji takiemu typowi jak ja. Byłem zawiedziony, zły, rozczarowany i piekielnie głodny. Wyszedłem z tej kamienicy, nie wiedziałem nawet, gdzie jestem. Jakiś gość na zewnątrz odburknął mi jaka to ulica. Dzięki temu zlokalizowałem swoje miejsce i wyznaczyłem łatwą drogę na kebab. Kiedy jadłem ten niesamowity turecki kulinarny wyrób, brudny od sosu czosnkowego i zaśmiecony niejasnymi myślami - zniesmaczony swoim obrazem, który dostrzegłem na jednej z witryn sklepu - niesamowicie szybko chciałem wrócić już do domu. Pomyślałem, że najlepiej będzie, jeśli zapomnę o tym wszystkim i wrócę do normalnego życia.
Minęło parę tygodni, a ja znów oddawałem się swoim hedonistycznym skłonnościom. Wciąż byłem otoczony kobietami, ale już nie winem, a mocniejszymi trunkami, a książki leżały tylko zakurzone na regałach, też zresztą brudnych. Niby nic się nie stało, ale coś wpłynęło na moje dalsze egzystowanie, myślałem, że będzie to miało bardziej pozytywny wpływ. Myliłem się, popadałem w rutynę z coraz większym oddaniem i z każdym dniem wierniejszy monotonii. Zaczynało się robić coraz cieplej, słońce na tyle dawało w kość, że w ciągu dnia upał był nie do zniesienia. Tylko wieczory koiły wiatrem i niższą temperatura, były takie orzeźwiające. Postanowiłem skąpać się w tym oderwaniu od smrodu potu w tramwajach, skweru słońca i nieklimatyzowanego biurowca w pracy. Nastał piątek, a ja gotowy byłem do zapewnienia sobie kolejnej atrakcji. Ruszyłem na miasto, nie miałem ochoty dzwonić po znajomych, jakoś chciałem oderwać się od streszczania tygodnia w pracy, słuchania o planach sprzedażowych, nagonkach pracodawców, przemowach motywacyjnych coach–ów, plotkach o współpracownikach, problemach ze swoimi partnerami, dzieciach, żonach i mężach. Chciałem dzisiaj rzeczywiście odpocząć i być po prostu sobą. Tym razem nawet nie chciałem widzieć innych istot żywych, ale nie byłem w stanie zostać w mieszkaniu i wpatrywać się w ekran telewizora. Kanapa wyganiała mnie na zewnątrz, okno przekonywało mnie, żeby się zza nie wychylić, drzwi same się uchylały. Nic tu po mnie. Założyłem tylko buty i wyszedłem rozeznać się, jak wygląda dzisiaj świat na trzeźwo. Wieczór wyjątkowo ciepły, czułem się jakbym był w innej strefie klimatycznej, prawdziwie letnia noc się szykuje. Mało jest takich momentów w ciągu roku w Polsce, dlatego wiedziałem, że głupio byłoby zostawić tak ten dzień z dala od mojej świadomości. Musiałem pojawić się gdzieś indziej. Trafiło na spacer nad Wisłą. Mijali mnie różni ludzie, od pijanych studentów po duety emerytów, szukających swoich wspomnień w murach starówki. Nie będę uciekał przed nadzieją na spotkanie swojej blondynki, chciałem ją dostrzec pośród tych manekinów, rozchichotanych nastolatek i starców. Minęło sporo czasu od tamtego spotkania, na co dzień w ogóle o niej nie myślałem. Jednak myśli zagrzebane gdzieś w podświadomości podpowiadały mi coś zupełnie innego.
Dzisiaj nie miałem dobrej karty, łudzenie się na konfrontację z nią było bezowocne. Wytrąciłem z siebie te natręctwa i poszedłem wzdłuż rzeki, czekając zupełnie na nic. Rzeczywiście spotkałem się z poczuciem niczego. Miałem dość, a zarazem znów pragnąłem napełnić czymś tę pustkę -spontanicznością, nieobliczalnością, ryzykiem, emocjami, motywacją, pozytywnymi wrażeniami…życiem. Czy ona była tymi wszystkimi odczuciami, na które czekam? Kwintesencją moich najśmielszych pragnień, czy tylko chęcią przeżycia przygody? Chciałem się jeszcze o tym przekonać. Długo siedziałem na pomoście, wstawał ranek, kiedy czyjaś ręka spoczęła na moim ramieniu. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, byłem pewien, tak delikatne muśnięcie mogło znaczyć tylko jedno, odwróciłem się rozpromieniony… brudny, przepity pijak prosił o dorzucenie złotówki na wódkę. Nagle poczułem się jak pięciolatek, któremu obiecano wypad do Mc Donald’s, po czym w ostatniej chwili powiedziono mu: „dzisiaj jednak zjemy w domu”. Odburknąłem coś pod nosem, ale on nie dawał za wygraną. Przekląłem, rzuciłem wrogie spojrzenie, pokazałem pięść i wtedy dopiero się odczepił, a ja pełen rezygnacji postanowiłem wrócić do mieszkania. Nie było już nadziei. Zszedłem z szlaku potencjalnego szczęścia i wbiłem się na chodnik rzeczywistości. Tym razem nikt nie rzucił przede mną czerwonego dywanu. Szedłem pełen rezygnacji, nic się nie zdarzyło, do niczego nie doszedłem w przemyśleniach, jestem bardziej zrezygnowany, niż kiedy wychodziłem z domu. Upadek. Już nic się nie liczy i nie ma znaczenia, w wolnej chwili strzeliłbym sobie w głowę. Wyciągam piersiówkę, sięgam po łyka poprawienia humoru i wtedy przed moją twarzą pojawiła się ona. Byłem zachwycony, uśmiechnąłem się do niej i poszedłem w jej stronę. Dzisiaj była ubrana zupełnie zwyczajnie, miała na sobie niebieskie rurki i zwykłą białą bokserkę, związane włosy zaczesane do góry, buty sportowe, bez makijażu, czerwona pomadka na ustach była jedynym „wspomagaczem” urody. Pomimo tego wyglądała seksownie i zjawiskowo, taki typ urody nawet w szmacianym worku na pastwisku prezentowałby się jak miss Wenezueli. Stała przy postoju taksówek, wypatrywała kogoś. Szkoda, że to nie ja mogłem być jej ofiarą rzuconego uroku. Ona skinęła tylko głową, czekała, aż dojdę do niej, a najlepiej klęknę przed nią i łaskawie poproszę o zgodę na rozmowę, przynajmniej taki miała wyraz twarzy. Lekko uniesiona głowa, pewne spojrzenie, niewinny uśmiech, twarz skropiona postrzępionymi blond włosami, oblana mocnymi, ale nieduszącymi perfumami. Bosko! Podszedłem do niej, ale nie byłem w stanie powiedzieć ani słowa, ona znów rozpoczęła za mnie. „Długo nie trzeba było na ciebie czekać”. Uśmiechnąłem się tylko, nie śmiałem nawet powiedzieć jak bardzo się cieszę, że ją widzę. „Jedźmy”. Nie miałem pojęcia dokąd mnie ciągnie, wsiedliśmy do bentleya, prowadziła brunetka. Nie zwróciła na mnie żadnej uwagi, spojrzała tylko w lusterko. Nic poza tym. Nie oczekiwałem ekstatycznych uścisków, płatków róż czy okrzyków zachwytu, ale chociaż zwykłego „cześć”. Taka bzdura, a tak mnie zajęła, że odepchnąłem myśli od blondynki. Sytuacji, na którą czekałem, która pozwoliła na uśmiech, ba nawet można byłoby dość mistycznie rzec, na szczęście. Uświadomiłem sobie jak często popadam w skupianie się nad obyczajowością, powinnością społeczną, gdzie zasady jasno ustaliło społeczeństwo, czyli wszyscy, ci głupi i mądrzy, podli i szlachetni, wyzwoleni i związani uległością, po prostu wszyscy. Daję się złapać nad swym niewolnictwem wobec przyzwoitości, tracąc przy tym swoją wolność, autonomię, własną tożsamość. Ta służalcza postawa wobec tego, co wypada, a co nie, i dziwne przyzwyczajenie do stania na straży przestrzegania reguł konformizmu. Stałem się świetnie wytresowanym żołnierzem - bzdury, banały maja odwieźć mnie od rzeczy istotnych i ważnych dla mnie i mojego życia, jednocześnie spełniając rolę deontycznego kata dla społeczeństwa. Jak mogłem być tak ślepy. Blondynka spojrzała się na mnie jakby czytała mi w myślach i tylko rzekła: „ Często błądzimy po jasno oświetlonym torze, myśląc, że idziemy w ciemności, a w rzeczywistości mamy tylko zamknięte oczy”. Skąd ona bierze te teksty, co prawda trafne i niegłupie, ale jakby była jakimś mentorem dla świata, jakimś cholernym klechą, brakuje tylko przypowieści o Jezusie i apostołach, albo Sokratesie i jego uczniach! W rzeczywistości chlała na umiar, paliła hasz i dymiła jedną cygaretkę za drugą. Całość dawało dość żenujący obraz. Może ten świat jest już tak skonstruowany? Coraz więcej w nim skrajności, nie ma już jednego sposobu bycia. Byle nikt nie był niczyją kopia. Jeśli mieści się to w ramach prawdziwego indywidualizmu i szczerości, to mogę wskoczyć nawet za nią w ogień.
No i coraz częściej obserwuję u siebie krytykę na ogólnie przyjęte normy i refleksję, a to już duży plus. Brawo! Wjeżdżaliśmy gdzieś na przedmieścia, zaparkowały samochód na jednej z ulic, wyglądających na najbardziej porządną spośród mijających wcześniej. Ze schowka samochodu blondynka wyciągnęła gaz paraliżujący i schowała go do kieszeni spodni. Brunetka wzięła tylko nerkę i włożyła do niej kluczyki od samochodu i cygaretki w tabakierce. Szliśmy dość daleko, mijaliśmy wiele typów „spod ciemnej gwiazdy”. Niektórym mówiła cześć, z innymi się nawet witała, wszyscy reagowali na nią uśmiechem. No nie! Na pewno jest dziwką i tutaj się wychowywała, samochód i inne atuty majętności, okrzesanie i obycie zdobyła poprzez swoją gościnność w kroczu. Byłem roztrzęsiony i rozczarowany, dlaczego akurat ona? Weszliśmy do jakiejś meliny, brudna podłoga, wejścia pilnował jakiś gołąb, kawa podawana w szklance. Pijak żłopiący tanie wino uśmiechnął się do niej. Obsługa zachowała ramy prl - owskiej przyzwoitości i przywitała nas tylko chłodnym spojrzeniem i dobrze znanym chwytem marketingowym „czego!?”. Blondynka odpowiedziała równie dosadnie : ”trzy setki”. Podała mi kieliszek i wszyscy wypiliśmy alkohol jednym łykiem. Podszedł do nas jakiś chłopak, miał jakieś 23, może 24 lata, szatyn bez perspektyw, ze skłonnościami do używek, pomyślałem. Oby to nie była jej początkowa klientela. Zaczął mówić z entuzjazmem o pracy w pobliskiej fabryce, o dziecku, które mu się urodziło i ogólnej radości czerpanej z własnego życia. Pomyślałem o jego prostactwie, było mi go żal. Jednak w oczach blondynki nie widziałem tego zażenowania i zszokowania. Błysk w spojrzeniu świadczył o zrozumieniu, rozmawiała z nim z taką zadziwiającą swobodą, jego problemy, radości były dla niej takie oczywiste. Może i nie był głupi, ale na pewno prosty. Po dłużej rozmowie, rozbawiał mnie swoją obecnością, byłem zdumiony jego otwartością i bezpretensjonalnością, a zarazem dużym dystansem do siebie i świata, nie miał w sobie postawy roszczeniowej, po prostu z cierpliwością czekał na każdy kolejny dzień, nie oczekując z żadnym kolejnym jakiejś wielkiej nadziei czy nagrody za wytrwałość i siłę psychiczną. Po prostu skupiał się na tym, co dla niego ważne i istotne dla rodziny.
Po chwili przysiadł się do nas jakiś starszy mężczyzna, chyba jego ojciec, zrobiło się jak na prawdziwiej biesiadzie, ten folklor zupełnie mnie rozluźnił, poczułem się tak swobodnie, nie musiałem zakładać żadnej maski. Śmiałem się bez obawy przed powagą, mówiłem tak wolno i nieskładnie jak chciałem. Patrzyłem wnikliwie i dokładnie, oczekując tylko obrazów rzeczywistości, tych małych pourywanych skrawków otaczającego świata, które najbardziej przekonująco trafiają do świadomości. Byłem jak autor powieści, który czyta rzeczywistość, odczytuje z ruchów i bezruchów całą esencjonalność istnienia. Przez to czułem się wolny, nie miałem na sobie kajdan obyczajowości, konieczności, zuchwalstwa współtowarzyszy życia, nie było we mnie obawy przed kompromitacją, brakiem uznania czy sympatii, nie chciałem nawet ich oklasków. Byłem wolny od tego wszystkiego. Blondynka spojrzała się na mnie, poprowadziła mnie na zewnątrz. Weszliśmy do starej kamienicy, nie sądziłem, że ktoś może tutaj mieszkać. Otworzył mężczyzna, ubrany w garnitur, widać było, że kiedyś kosztował majątek, teraz był już lekko znoszony i brudny. Weszliśmy do środka. Całe mieszkanie było bardzo skromne, szafki, kanapy miały ponad 40 lat, inne były nieco młodsze, ale bardzo zniszczone i trwale ubrudzone przez przeszłość. Na ścianach były zacieki i wielki grzyb w kącie pokoju gościnnego, stary piec kaflowy był jedynym elementem ożywiający wystrój ze względu na swój pomarańczowy kolor. W mieszkaniu panował półmrok i chłód, wpatrywałem się z zawieszoną żarówkę na suficie, kiedy do pokoju weszła piękna kobieta. Miała w sobie tyle elegancji, stylu, snuła w kremowej sukience po starym i zniszczonym dywanie jak diwa. Nie mogłem wyjść z podziwu. Idealne proporcje twarzy, sylwetka modelki –cudowna. Swoim wyglądem nie zdradzała swojego wieku. Cóż za smutny obrazek, patrzeć na wycinek czyjegoś życia z perspektywy 15 lat i zauważać wszystko…wielkie sukcesy, szacunek, podziw, uznanie, bogactwo, smutek, rozczarowanie, żal, tęsknotę, porażkę, zatracanie, zniechęcenie, ale wciąż bijącą klasę, człowieczeństwo i pogodę ducha. Przekraczając próg mieszkania, zacząłem z nimi sympatyzować, pierwsze wrażenie kazało mi ich polubić i darzyć ich szacunkiem. Widziałem, że blondynkę łączyła z nimi duża więź emocjonalna, mam tylko nadzieję, że wspólna sympatia nie opierała się na łóżkowych igraszkach. Nie chciało mi się w to wierzyć, ale życie nie raz podpowiadało mi, że warto mieć na uwadze różne scenariusze i starać się być zachowawczym. Kobieta w kremowej sukience przyniosła kryształowe kieliszki, nalała czerwonego wina i uśmiechnęła się zalotnie. To była chyba zachęta do rozmowy i dobrego samopoczucia, a dla mnie do życia w ogóle. W powietrzu zawiesił się Leonard Coehen, wino rozluźniło spięte mięśnie i zaciśnięte usta. Znów ta błogość. Wyszliśmy na balkon, spojrzałem na gwiazdy, zaciągnąłem się rześkim powietrzem skropionym ciepłym deszczem, popijałem wino i czułem się naprawdę dobrze, tak zadziwiająco dobrze i spokojnie. Śmialiśmy się, było swobodnie, jakbyśmy znali się od dziecka. Spojrzałem na blondynkę, uśmiechnąłem się do niej, mrugnąłem i złapałem za rękę. „Co teraz widzisz?” zapytała, odparłem tylko: „Wszystko, co jest warte uwagi, istotne i ma znaczenie dla mojego „tu i teraz”.” Musnęła dłonią po moim ramieniu, spoglądając mi prosto w oczy, uwodziła mnie z każdą sekundą. Byłem jej. Myślałem, że jestem odporny na takie gierki, ale myliłem się, dałem złapać się w jej sidła. Bałem się tego uczucia, uwielbiałem mieć życie pod kontrolą. Teraz jestem bezbronny wobec swoich reakcji, działań, a nawet myśli. Musiałem szybko zracjonalizować swoją psychikę, aby nie popaść w nieobliczalność. Postanowiłem opuścić ten spektakl, znalazłem szybką wymówkę, późna pora działała na moja korzyść. Pożegnałem się z nimi pospiesznie i wyszedłem. Widziałem zdziwienie na twarzach moich towarzyszy, pierwszy raz zauważyłem zaskoczenie u blondynki, nie widziałem u niej zgody na moją decyzję, ale musiałem się jej przeciwstawić. Wybiegła za mną, pocałowałem ją w czoło i odszedłem. Nie chciałem komplikować sobie życia, jedni cierpią na nadwrażliwość na nudę, nerwowo szukając jakichkolwiek wrażeń, które przypominałyby o ich atrakcyjnym życiu, a inni wolą przewidywalność i harmonię swojego bytu. Ja należałem do tej drugiej grupy. Za bardzo ceniłem sobie swój ład i porządek, aby pozwolić sobie na taki chaos emocjonalny. Z drugiej jednak strony nie cierpię być niekonsekwentny, a przecież właśnie jestem. Wtedy w pubie wyraziłem zgodę na jej przewodnictwo, chciałem dać się poprowadzić w emocje, nowe doznania, doświadczyć zmiany. Brak konsekwencji wobec siebie jest dla mnie tożsame z brakiem honoru, a przecież to jest jeszcze gorsze. Na to pozwolić sobie nie mogłem, albo po prostu naprawdę nie mogłem jej odmówić. Mimo wszystko wolałem wierzyć w pierwszą wersję swojego rozumowania. Spojrzałem jej w oczy, uśmiechnąłem się, po czym oparłem się czołem o jej czoło, nie chowając przy tym radości i powiedziałem : „Idźmy stąd.” Zadzwoniła po brunetkę i pojechaliśmy dalej. Tym razem wylądowaliśmy w ogrodzie, znów mnóstwo ludzi, na drzewach porozwieszane lampiony, całość tworzyło uroczy widok. Zaczęli oglądać film na rzutniku, który był zawieszony na krzewie, było to Powiększenie Michelangelo Antonioniego, miałem już okazję oglądać ten film, ale towarzyszący klimat nie pozwolił mi na odmowę. Blondynka przyniosła mi drinka, usiedliśmy na kocu, czułem zapach trawy i jej wzrok, myśli miałem pozahaczane gdzieś w przestrzeni ogrodu. Zacząłem zastanawiać się nad ostatnimi zdarzeniami i moim nowym stosunku do życia, który dość mnie przerażał. Nie przywykłem do zmian, z drugiej jednak strony obawiałem się swojego słomianego zapału, że po pewnym czasie będę żył tak jak wcześniej. Czyli jak? Z przerażającą obojętnością. Wcześniej niczego nie oczekiwałem od życia, chciałem tylko nie przynosić strat światu, nie wyrządzać „większych” krzywd ludziom, nie szkodzić innym i cierpliwie czekać na koniec tych mdłości. Tak wyraźnie bez znaczenia przeżyć swoją jedyną szansę tutaj na ziemi. W takim nieustającym poczuciu absurdu żyłem 30 lat, bez nadziei na lepsze jutro, bez złudzeń, po prostu omijając samobójcze myśli. Teraz coś przerwało ten nurt zamiłowania do zniechęcenia, była nim moja dostosowana do zdarzeń i sytuacji w życiu ostrość widzianych obrazów. Dlaczego na to wcześniej nie wpadłem, pewnie film strzelił we mnie tą myślą. Jak fotografie chwytają skrawki rzeczywistości, tak moja ostrość „rozumowa” i ostrość percepcji dostosowuje postrzeganie obrazów, a co za tym idzie doświadczanie zdarzeń. Sam reguluję odbiór, to trochę jak wrzucanie „niewygodnych” doświadczeń do podświadomości, jak dostrzeganie rzeczy istotnych dla mnie, a nie dla innych. Skupianie się na sobie, ale bez skrajnego egocentryzmu, po prostu skupienie się na własnych przyjemnościach, ale nie tych skrajnie hedonistycznych, które często spotykają się z wulgaryzmem, brakiem szacunku wobec siebie i zdeptywanej dumie, chodzi raczej o przyjemnościach, które są bardziej długoterminowe. Może powinienem obrać jakiś plan, taktykę, teraz wszystko wydaje mi się takie klarowne. Niepotrzebnie paliłem ten haszysz, tracę czas na banialuki.
Miałem już dość swoich myśli, siebie, ile razy można zaczynać wszystko od początku, zbawiać świat, tańczyć na linie nad przepaścią - oczywiście tylko w wyobraźni. Położyłem się na trawie, byłem zbyt pijany i odurzony obrazami tego dnia. Kiedy się obudziłem był ranek, leżałem przykryty kocem, znalazłem nawet obok siebie poduszkę. Wokół mnie było więcej takich niedobitków, szukałem blondynki, wciąż nie znałem jej imienia, ale jej anonimowość stała się dla mnie regułą. Nie zobaczyłem jej, nie chciałem już tutaj zostać, czułem się obco, zapragnąłem położyć się w swojej pościeli na wygodnym łóżku. Zadzwoniłem po taksówkę. Byłem zmarznięty i zdrętwiały od twardej ziemi, chyba nawet nie czekałem już na jej oblicze. Po prostu wyszedłem. Czasami pragniemy zostawić za sobą nadzieję na zmianę, na życie napełniające się jedynie barwami. Wolimy zostać przy czarnym i białym, pewnymi kolorami nasycającymi każdy dzień, może dość mdłymi, ale nie oczekujemy wtedy zupełnie nic. Byłem już w mieszkaniu, zdjąłem buty, ubranie i położyłem się do łóżka. Czułem pustkę, dlaczego musiało mi być dane zaznać przez chwilę tej inności. Byłem zupełnie obojętny na życie, a przez moment czułem się tak jak kiedyś, z marzeniami, nadzieją, taki radosny. Ta pustka mnie dobijała, poszedłem wypalić papierosa, nie mogłem znieść tej mdłości, myślałem, że dym tytoniowy zadusi we mnie ten żar. Niestety pozostał tylko gorzki smak i ten palący niedosyt wrażeń. Nie mogłem tak tego zostawić, zadzwoniłem do jednej z wielu moich zawodniczek wzniecających we mnie erekcje. Przyszła, nie trudno było ją przekonać, na nią akurat mogłem liczyć o każdej porze dnia i nocy, kochała mnie. Rżnąłem ją cały ranek i jeszcze trochę popołudnia, później poprosiłem by już wyszła, podparłem się pilnymi obowiązkami i wcisnąłem parę tanich tekstów, tych z serii o tęsknocie i podziwie do jej urody, osobowości i inteligencji, byłem tak zmęczony, że już sam nie wiedziałem, co bredzę. Jej bliskość trochę mnie uspokoiła, przynajmniej pozwoliła na płytki sen. Byłem spokojniejszy. Spałem, aż do następnego ranka, spojrzałem do kalendarza, była już niedziela, napisałem wiadomość do szefa o niespodziewanym pilnym rodzinnym wyjeździe, nie miałbym siły pójść do pracy kolejnego dnia. Musiałem jakoś się otrząsnąć, nie było mi łatwo. Znów wyszedłem, chciałem cos poczytać, ale nic nie skupiało mojej uwagi. Podświadomie znów jej szukałem, to było takie bez sensu, byłem rozbity. A może chodziło tylko o efekt niedostępności, bałem się, że w tym wszystkim mogłoby chodzić tylko o słabość mojego umysłu i podświadome pragnienia, które tak łatwo można wytłumaczyć z tego cholernego, psychologicznego punktu widzenia. Może i jestem taki słaby, a może dostrzegłem w tym wszystkim jakiś sens. Łaziłem gdzieś bez celu po ulicach tego brudnego miasta, smród spalonych opon i styrane twarze przechodniów dobijały mnie jeszcze bardziej, chciałem się upić. Wszedłem do podrzędnego baru, osiedlowa speluna w sam raz na mój mętny nastrój. Zamówiłem dwie setki pod rząd, wypiłem duszkiem, jakby moje pragnienie mogła zagasić jedynie wódka, chociaż dzisiaj rzeczywiście ona mogła mi pomóc zdusić to rozczarowanie. Dzisiaj to ona będzie dostarczać mi wrażeń, postanowione. Nie liczyłem na nic więcej, co mogło rzucić dziś życie, czułem się jak dzika zwierzyna, która zaspokaja się ochłapami padliny, którą czasem udaje się wyrwać od innego towarzysza tej bójki o nasycenie głodu. Pomyślałem, jak długo mogę jeszcze być obojętny na swoje szczęście, na innych, kontynuację moich narodzin, to życie, tak pięknie nazywane przez poetów - patetyczna i podniosła egzystencja ludzka, która zmierza do wiecznej szczęśliwości. Wyszedłem zapalić, dostrzegłem bentleya, nie chciałem znów zachłysnąć się radością, nie miałem siły na nadzieję, wszedłem do środka. Czasem pewne wybory, kreślące naszą decyzyjność są więcej warte, niż to pakowanie się w nieznane, nie chciałem już resztek, wolałem się wycofać. Jednak o wszystkim nie da się zadecydować, blondynka mnie dostrzegła, uśmiechnęła się do mnie, to był tak uroczy i przekonujący uśmiech, że nie mogłem tego tak zostawić. Co się ze mną dzieje. Ja? Taki pragmatyczny gość, twardo stąpający po ziemi, łeb na karku, a łamię się przed babą. Nie potrafię jej odmówić, to ja teraz czuję się jakbym był w jej szponach, ale bardzo pięknych szponach, takich szponach mógłbym być chwytany codziennie. Znów uległem, po co, po co znowu się uginam, przecież to do niczego nie prowadzi, staczam się emocjonalnie. Nie chcę tak! Chce się postawić, ale nie mogę, nie potrafię, uległem, znów wsiadłem do tego cholernego bentleya, znów czekam na coś niezwykłego. Wiem, że na pewno się w niej nie zakochałem, nie jestem nawet zdolny do wyższych uczuć, ja po prostu czekam na inność, na coś nowego. Tym razem zabrała mnie do miłej starszej pani, byliśmy u niej w kamienicy, jak ona różniła się od tych polskich narzekających staruszek. Piła martini, była ubrana w elegancką sukienkę, usta miała pomalowane czerwona szminką. Jakieś sześćdziesiąt lat temu pewnie śliniłbym się na jej widok, miała niesamowitą urodę, wiek nie zdołał odebrać jej klasy i uroku. Słuchaliśmy Louisa Amstronga i popijaliśmy martini, śmialiśmy się, rozbawiała nas swoimi opowieściami ze swojej młodości. Nawet ciężkie chwile nigdy nie odebrały jej pogody ducha, wojna zagarnęła jej wszystkich swoich bliskich, ale mimo tego zawsze otaczała się życzliwymi postaciami, miała nosa do ludzi, jak mawiała. Zaczęła tańczyć charlestona, wspomniała, że taniec był jej pasją, tańczyła wszędzie, gdzie tylko dało słyszeć się dźwięk i był wolny kwadrat do tańca. Teraz robiła to ostrożnie, ale z dawnym zacięciem i błyskiem w oku, niesamowite. Wyszliśmy trochę po północy, teraz zabrała mnie na jakąś polanę, strumyk i ten jaskrawy księżyc. Spojrzała się na mnie i zaczęła: „Ostatnio byliśmy w dzielnicy, w której się wychowywałam. Nie mieliśmy lekko, najczęstsze zdanie, które słyszałam w dzieciństwie to oprócz urokliwego „jesteś nikim”, to „nie mam pieniędzy”. Nigdy nie chciałam się załamywać, szłam do przodu, często podejmowałam ryzyko, jeszcze częściej nie miałam przy sobie ani grosza, ale zawsze w dobrym towarzystwie i wolna. Pewnego razu po prostu wyjechałam. Znalazłam się w dobrym miejscu i o dobrej porze, miałam swoje pięć minut, wykorzystałam to najlepiej jak umiałam, a teraz jeszcze jestem zwyczajnie szczęśliwa. To na wypadek wątpliwości co do tych szmat i różnorodności ludzi, których szanuję. Wiem, że to nie ma znaczenia, nie czuję potrzeby tłumaczenia, ale lubię cię i chciałam, żebyś wiedział. Ale nie oczekuję od ciebie żadnych uczuć, poukładanych emocji i deklaracji, w zwyczaju dla gości w moim życiu mam o wiele trudniejszy sprawdzian na lojalność niż śmiech i dobrą zabawę. Kiedy po raz pierwszy raz cię zobaczyłam przyciągnęła mnie twoja pustka w spojrzeniu, chciałam się przekonać, czy uda mi się przywrócić nadzieję, wzniecić błysk, a przynajmniej wyzbyć się tej obojętności.” Odwróciłem wzrok od nieba i spojrzałem się na nią najbardziej wyraźnie i żywotnie jak teraz umiałem i odparłem: „I co, myślisz, że ci się udało?” „Jak najbardziej, widzę to”. Nie myliła się przecież, wskoczyłem w tę nierealność, jeśli była to nawet tylko jej głupia gierka to i tak było warto, zacząłem widzieć inaczej.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
florencja · dnia 19.10.2012 18:51 · Czytań: 659 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
shinobi dnia 19.10.2012 19:29
Początkowo myślałem, że pójdzie to w kierunku rozważań frustrata tuż przed zawieszeniam sobie pętli na szyi, poszło w inną stronę, czego może trochę żałuję. Rzetelny, obszerny debiut.
florencja dnia 21.10.2012 23:48
Chciałam trochę "rozweselić" opowiadania, chociaż myślałam o utrzymaniu tekstu w charakterze cudownego nihilizmu i dekadentyzmu ;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
28/04/2024 16:30
Mnie też miło Pięknooka, że zauważyłaś. »
ajw
28/04/2024 10:25
Kajzunio- bardzo mi miło. Dziękuję za Twój komentarz :) »
ajw
28/04/2024 10:23
mede_o - jak miło, że wciąż jesteś. Wzruszyłaś mnie :)»
Kazjuno
28/04/2024 08:51
Duży szacun OWSIANKO! Opowiadanie przesycone humanitaryzmem… »
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
ShoutBox
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty