„Domowe porządki” – fragment pamiętnika
Znalazłam w Internecie na „Nonsensopedii” (Polska Encyklopedia Humoru) definicję bałaganu:
Bałagan (burdel, pierdolnik, burdello, syf itp.) – stan pokoju, torebki, plecaka, pudełka, szuflady, kieszeni, szafki, twardego dysku na komputerze, biurka, umysłu, prawie wszystkiego, polegający na swoiście widocznym nieporządku.
Nienawidzę sprzątać. I tu pojawia się sprzeczność, bo nienawidzę też syfu. Gdybym była bogata z pewnością miałabym gosposię .
Czasem lubię coś ugotować, ale przeraża mnie myśl, że są potem gary do mycia (mam zmywarkę).
Zawsze kiedy muszę zrobić porządek dostaję ciężkiej choroby na ciele i umyśle. Nagle boli mnie głowa, czuję się wyczerpana, ziewam, strasznie chce mi się spać, bolą mnie nogi, boli mnie kręgosłup, dopada mnie przygnębienie a na koniec dopada mnie furia wściekłości. Wszyscy w domu uciekają przede mną po kątach.
„Oho, Zuza wzięła się za porządki”- mówi mąż do córki – „idę z psem na spacer”.
Czasem myślę, że to jakieś przekleństwo, tak się męczę. Przymys sprzątania (bo nienawidzę syfu!) rujnuje mi życie.
Bywa, że nienawidzę siebie za to, zwłaszcza kiedy mamusia mówi:
„No jak ci nie wstyd, czy widziałaś kiedykolwiek taki burdel u swojej siostry?!”
I te wszystkie gospodynie domowe, co to jeść u nich można wprost z podłogi, doprowadzają mnie do rozpaczy.
Dlaczego jestem inna?! Nie mam siły. Ciągle to samo, dzień w dzień.
Od czasu do czasu, przy okazji sprzątania wypijam piwo jedno czy dwa.
Wtedy prace domowe wykonuję z prawdziwą ikrą, mam wrażenie, że robota pali mi się w rękach. Ze śpiewem na ustach odgruzowuję kąty mieszkania. Włączam mój ukochany Depeche Mode na ful i tańczę z miotłą. Potem dzwonię do koleżanek, zapominając, że moim celem jest sprzątanie. No więc wydzwaniam w cały świat. W bani mam już niezły helikopter. Język mam na pełnych obrotach, a fantazja unosi mnie w przestworza. Opowiadam z entuzjazmem byle co, pierdoły niestworzone: a to mamusi, a to siostrze, a to Kaśce przyjaciółce. Dobrze, że męża nie ma w domu. Istny szał, latawce, dmuchawce... Mija stan entuzjazmu i euforii, przychodzi kac i wyrzuty sumienia, bo oto w domu pobojowisko większe niż było, a tu mąż za chwilę wraca. Wpadam w panikę.
I znów z mozołem zabieram się do sprzątania. Ogarniam wzrokiem tajfun jaki przeszedł przez kuchnię, bo przecież ugotowałam obiad. Stwierdzam, że to ponad moje siły. Widok przerażający. Na blacie kuchennym piętrzą się kolorowe różności: niewypakowane zakupy, resztki ze śniadania, coś się wychlizdało i rozmazało. Dalej: kubki, talerzyki, łyżeczki... W zlewozmywaku piramida garów aż po sufit (a jest zmywarka, według mnie za małą), tak misternie ułożona, że wystarczy wyciągnąć z niej jedną małą łyżeczkę, żeby wszystko runęło z hukiem. Na piecu szczelnie poutykane gary plus spalony czajnik. A wszystko to obkizdane, klei się do rąk. Zakładam rękawiczki, bo brzydzę się dotykać to paskudztwo gołymi rękami. Jeszcze raz zatrzymuję się i ogarniam przestwór syfu. Ręce mi opadają. Ostatecznie zwisa mi to kalafiorem i sprzątam tylko kuchenny stół, na więcej nie mam siły. Siadam przy stole w stronę okna, tyłem do syfu, żeby nie drażnić nerwów i … Czytam. Pogrążam się w fikcji, odpływam w inny świat, zapominam o syfie, uf!
Dobra, dobra, wstanę o piątej i posprzątam.
Nie uwierzycie kto robi mi awantury o porządki – moja siostra Basia. Tak, to ona robi mi wykłady w stylu: „przecież jesteś kobietą, jak możesz…” , albo : ”posprzątałaś już melinę?”. Czasem napada na moje szafy: „ co to jest!!!!!!!!!!” i dalej: „jakieś nowe kultury bakterii hodujesz w lodówce. O! Coś patrzy na mnie, przypomina lodówkowego potwora, galaretowatego i obślizłego, a fe!”, i dalej: "ja pierdzielę tu jest prawdziwy las, a w tym lesie muchomory". Zatykam uszy.
Obejrzałam wszystkie odcinki „Perfekcyjnej pani domu” z Małgorzatą Rozynek. Z Altheyom Terner też. Nic to nie dało, zapał był chwilowy, za to czasem się wymądrzam, że wiem jak umyć okna.
Dostaję lęków i mam koszmary w nocy. Z szafy wyłazi upostaciowiony Syf i mnie zabija, ale przedtem poddaje wymyślnym torturom.
Jednak nie zawsze tak jest. Bywa, że udaje mi się posprzątać, zwłaszcza wtedy, kiedy spodziewam się gości, albo wizyty rodziny. Natychmiast po wyjściu gości wszystko wraca do stanu poprzedniego. To jak z łataniem dziur w kadłubie statku: zatykam jedną dziurę, z drugiej się leje, trzecią zatykam to wyskakuje czwarta.
Ja tonę! Pomocy! Niech przybędzie do mnie super-gosposia i mi pomoże. Ratunku, pomocy!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Adelina · dnia 03.11.2012 07:49 · Czytań: 829 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: