kredensik
Brunatne ostrza cieni wydłużają się na ścianie, kryształowe szybki ściennej szafki skrzą się tęczowo. Im dalej słońce wędruje nad podwórkiem, tym bardziej cienie są ostre i groźne. Odbezpieczam swoją jedyną i niegroźną broń, aparat fotograficzny i podnoszę do oka, by zmierzyć się z cieniem zegara. Nieoczekiwanie coś zmieniło się dzisiejszego poranka, po dniach wypełnionych trudnymi do wytrzymania sinusoidami napięcia i senności nastał pokój. Bogu wiecznemu niech będą dzięki. Wiem, że to tylko przerwa. Marzy mi się jej prolongata na cały następny tydzień, miesiąc, rok, a potem stan permanentny i akt zbawienia. Spokój za wszelką cenę.
Gdy obcowanie ze świętością nie jest niczym odświętnym, jak to bywa w dzieciństwie, trudno przewidzieć, że dni świąteczne staną się kiedyś tylko zwykłymi przerwami w pracy, zaś zwyczajny, nic nie znaczący dzień zostanie nagle wyróżniony różowo jakby poza wykazem obowiązujących świąt. Biorę go ostrożnie jak piękny kamień, lub egzotyczny liść , by upewnić darczyńcę, że cenię dar i wiem, co dla mnie znaczy.
Z nikim tego darowanego dnia nie dzielę - ani myślę, skoro ludzie, skoro nie kto inny, tylko sami wyznawcy się go wyrzekli.
Aaaaa?! Jak to? Wyrzeeekli się!? Wyrzeeeeeekli !?
Słyszę, jak protestują obrażeni.
Uderz w stół i tak dalej.
Żyjemy w czasach, gdy dzień świąteczny stał się po prostu dniem wolnym, czyli „puszczonym wolno” - jak balonik. Procesja, ci, co nieśli chorągwie i baldachim, organista, chór i parafianie kołują nad rynkiem jak stado bocianów, lecą drzewce chorągwi, kapy i welony rozwijają się i spadają na kamienną twarz nieruchomego posągu po środku placu.
Trochę przesady z tą procesją. Czasem się odbywa, wprawdzie nie w takim składzie jak powinna, ale zawsze. Co innego śpiewanie. Od czasu do czasu otwieram mój śpiewnik z dzieciństwa z rozklejonymi okładkami, by odnaleźć ulubione pieśni i nucić je sobie a muzom. Ale co zrobić z trzykrotnym dzwonieniem na Anioł Pański – czyli nie dzwonieniem - rano, w południe i o zachodzie słońca, w niedzielę przed sumą, na Boże Narodzenie, na Wielkanoc? Wielka bryła barokowego kościoła w kolorze złocistym z białymi pilastrami i gzymsami – czyli „aplikacjami”- jak mówią tutejsze krawcowe, wyznaczała czas życia miasteczka dzwonieniem i biciem zegara na wieży i uruchamiała każdy zwykły dzień. Dlatego dziś, gdy tego zabrakło, błękitny dzionek pewnego małego miasteczka wygląda niczym tapeta po zrabowanych obrazach.
Pięknie rozkwitnięta odświętność nierozerwalnie związana jest z życiem religijnym małej społeczności. 72 lata temu do kalendarza świat miasteczka dochodziły jeszcze święta celbrowane w synagodze, a przed 150 laty ten wspaniały wykaz wzbogacali wierni obrządku wschodniego i garstka protestantów. Kiedy jedni kończyli, zaczynali drudzy, podnosząc duchowe życie mieszkańców na wspaniałe wyżyny. Wspaniała polifonia, wielogłos.
Moja prywatna zapamiętana odświętność zaczynała się, gdy trawę zabarwiły mniszki i niezapominajki. Pamiętam poranek, jak siedzę w białej sukience na babcinej otomanie w wianku z mirtu i stokrotek i nie mogę się doczekać, aż nadejdzie najważniejszy moment. Otomana jest nieporuszona, wszystkowiedząca i wciąż na swoim miejscu i nawet jeśli zapomnę, to da mi znak, kiedy mam mi biec do zakrystii, gdy wynoszą już chorągwie i feretrony, po prostu kolnie mnie w siedzenie.
Potem kościół pomalowali na jeden kolor i wszystkie aplikacje i nie było już chętnych do dzwonienia dzwonem. Życie bez świąt stało się nie do zniesienia, aż do dzisiejszego dnia.
Pilne sprawy mogą poczekać. Poranek spędzam w domu. Fotografuję cienie na ścianie podobne do groźnych ostrzy, rzucanych przez poczciwy zegar i starą przytaszczoną spod śmietnika półokrągłą kredensową szafkę z kryształowymi szybkami, a potem karminowe pąki rośliny doniczkowej zwanej kwiatem „świętej Barbary” na tle widocznego przez dwie dwustronnie zakurzone tafle szyb, przeciwległego szarego i smutnego domu. Dziwnie, że już zupełnie nie denerwują mnie te brudne okna i nie wzdragam przed domem, który ma być rozebrany, nie myślę niechętnie o pewnej osobie, ani o rychłym wyjściu na zimno, chodzeniu, i szukaniu i kupowaniu w kilku sklepach jakiegoś ciasta, jakichś kartofli i kapusty na obiad. Potem, gdy słońce poszło sobie i pozostawiło meble, okno i podwórko, przez dwie godziny siedzę w fotelu przebiegając palcami po klawiszach, niekiedy przysypiając i w dziwnym rytmie powracając do pisania, nie żywiąc do nikogo urazy i lekko sobie ważąc nadciągające konieczności. Karminowe kwiaty przywodzą na myśl jakiś strzęp, jakąś barwę minionego procesyjnego koloru, odcień aksamitu, a dzwonienie i blaski kryształowych żyrandoli, pod którymi przechodziliśmy z procesją – to mój poczciwy oszklony kredensik .
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt