Niemiec
Opowiadanie
Mieszkaliśmy wtedy w sporym mieście na Ziemiach Odzyskanych. Do tego właśnie miasta sięga moja pamięć, chcąc przywołać najwcześniejsze obrazy z mojego dzieciństwa. Jednym z pierwszych, zamglonych już obrazów, jest rząd furmanek wypełnionych dobytkiem przyjeżdżających obok naszego domu. Utkwiły mi w pamięci komody, szafy i pierzyny piętrzące się na wozach. Jechały powoli długim, niekończącym się szeregiem. Była to albo deportacja ostatnich już Niemców na tych terenach, albo przyjazd osiedleńców ze wschodnich terenów wcielonych po wojnie do Sowietów. Tego nie wiem i chyba nie mógłbym sprawdzić, bo nie jestem w stanie określić roku, kiedy się to działo.
Później, gdy ojciec stracił swój interes na rzecz uspołecznianej gospodarki, mieszkaliśmy w starzejącej się kamienicy. Wojna prawie ominęła ten budynek. Jedną tylko dziurę na strychu, prawdopodobnie po pocisku artyleryjskim, mieszkańcy załatali własnym przemysłem. W naszej części ulicy bloki ciągnęły się równym szeregiem, przerywanym wjazdami na tyły kamienic, jednopiętrowym sklepem i pustymi placami po zburzonych domach. Mieszkaliśmy na początku tego szeregu i od pozostałych bloków oddzielał nas niższy budynek sklepu i dalej pusty plac.
Położenie takie było powodem naszej niezależności. Dzieci z innych bloków traktowały nas trochę jak obce plemię, a my zmienialiśmy przymierza w zależności od naszej dziecięcej polityki. Czasami były to układy z innymi kamienicami naszej ulicy, innym razem z sąsiednią ulicą Długą. Nie było to ściśle przestrzegane i moim najbliższym przyjacielem był Rysiek, z parteru kamienicy, w której mieszkał Niemiec.
Nazwiska ani imienia Niemca nigdy nie znałem. Był dla nas Niemcem i to wystarczało. Nie pamiętam też, żeby ktoś nazywał go po imieniu. Prawdopodobnie był on jednym z tych, już bardzo nielicznych wcześniejszych mieszkańców tego miasta, którzy z jakichś tam powodów pozostali w mieście i nie uciekli, czy też nie zostali wysiedleni z innymi. Niemiec był przy tym kulawy. Gdy zobaczył nas, bawiących się przed kamienicą, przechodził na drugą stronę ulicy powłócząc bezwładną stopą. Zastanawialiśmy się, dlaczego kuleje. Ktoś powiedział, że to Rosjanie postrzelili go w czasie zdobywania miasta. To wyjaśnienie wystarczyło nam do czasu, aż Wacek z drugiego piętra oświadczył zdecydowanie, że wie na pewno: – „To szczur przegryzł mu ścięgno Achillesa.” Wtedy też wzbogaciłem swoją wiedzę anatomiczną o tę część ciała. Od tamtej pory patrzyliśmy na Niemca z jeszcze mniejszą sympatią, bo co innego być rannym, a co innego być pogryzionym przez szczury.
Nie wiem skąd się wzięła ta historia ze szczurem. Wyobrażałem sobie Niemca śpiącego gdzieś w piwnicy i szczury chodzące po nim. Nie mogłem tylko zrozumieć, dlaczego nie bronił się i nie uciekał. Szczury przecież widywałem w opuszczonym domu naprzeciwko i wcale się ich nie bałem. Czasami nawet polowaliśmy na nie z kijami, kamieniami i wielkim krzykiem. Wacek jednak powiedział, że szczury mogą urosnąć wielkie jak koty i on sam takie widział. To zakończyło na zawsze dyskusję na temat szczurów i kalectwa Niemca.
Niemiec nie przyjaźnił się z nikim. Nie widziałem go nigdy rozmawiającego z kimkolwiek. Nigdy nie wychodził z domu i nigdy nie bawił się przed domem, czy na podwórzu. Był starszy od nas o jakieś trzy, cztery lata, ale bardzo rzadko wychodził z domu sam. Najczęściej widzieliśmy go z matką trzymającą go za rękę. Matka jego też wyglądała inaczej, niż nasze mamy. Nosiła na głowie niemodny już kapelusz przypominający zwinięty misternie szalik, kiedy nasze mamy widzieliśmy najczęściej w papilotach przykrytych chusteczką, albo z gołymi głowami.
Było to chyba ostatnie moje lato przed pójściem do szkoły. Zebraliśmy się w kilku roztrząsając problem nowej hulajnogi Wieśka. Pękło mu sprzęgło i debatowaliśmy nad tym, czy można je zreperować bez pomocy kowala na Długiej, który bardzo niechętnie robił coś dla nas. Wymawiał się zwykle brakiem czasu i przepędzał nas z kuźni. Niekiedy jednak, w przypływie dobrego humoru, czy braku innego zajęcia, robił nam drobne rzeczy. Szczególnie potrzebowaliśmy jego pomocy przy hulajnogach. Budowaliśmy je sami, a kowal wyginał nam tylko metal na sprzęgło i wiercił w nim dziury.
Gdy tak rozważaliśmy problem Wieśka z daleka zauważyłem Niemca. On nas prawdopodobnie też spostrzegł, bo przyszedł na drugą stronę ulicy.
– Niemiec idzie – powiedziałem bez żadnej intencji, ot tak, żeby oznajmić coś nowego.
Wiesiek podniósł się z klęczek, popatrzył w stronę Niemca i powiedział: – „Przydałoby się spuścić mu manto. Przecież to Szwab, no nie?”
Popatrzyliśmy po sobie niepewnie. Przecież Niemiec był starszy i większy od nas i moglibyśmy z łatwością oberwać od niego.
– Co się boicie – powiedział Wiesiek.
Porzucił na ziemię hulajnogę i z pochyloną głową zaczął rozglądać się dookoła. Znalazł wreszcie i podniósł niewielki kamień. Zrozumieliśmy od razu jego zamiar. To było bezpieczne. Obrzucić Niemca kamieniami, a w razie ataku można było zniknąć w przylotowej klatce schodowej naszej kamienicy. Zaczęliśmy szukać odpowiednich kamieni. Nie było to łatwe na pasie ubitej ziemi miedzy chodnikiem, a naszym domem. Po chwili jednak staliśmy gotowi z rękoma założonymi do tyłu i ukrytymi w dłoniach kamieniami. Patrzyliśmy na zbliżającego się Niemca, który chyba coś przeczuwał, bo szedł ze wzrokiem skierowanym w naszą stronę. Rzuciłem pierwszy. Nie trafiłem, bo nie było łatwo takiemu malcowi trafić w ruchomy cel po drugiej stronie ulicy. Kamienie ledwo przelatywały przez jezdnię. Za moim przykładem poszli inni, z podobnym skutkiem. Tylko Wieśkowi udało się trafić Niemca w ramię, którym zasłaniał sobie głowę. Niemiec uskoczył za drzewo. Było ono za cienkie, żeby dawać pełną osłonę, wystarczało jednak do ochrony przed cięższymi urazami. Po kilku rzutach zbrakło nam pocisków i zaczęliśmy rozglądać się w poszukiwaniu nowych kamieni. Niemiec skorzystał z tej przerwy, wychylił się z za drzewa i krzyknął w naszą stronę: – „Dlaciego mie bijecie, ćo ja wam zrobił?” Rozśmieszyła mnie ta jego wymowa i kaleczenie języka.
– Szwab jesteś Kulasie i musisz oberwać – krzyknął Wiesiek.
– Ale ja was nić nie zrobić. Ja was nie ciepiać – odpowiedział Niemiec.
– Lepiej spieprzaj stąd, bo jeszcze oberwiesz – odpowiedział Wiesiek i stanął w postawie gotowej do rzutu. Niemiec zaczął uciekać. Patrzyliśmy za nim jak śmiesznie wyrzucał do przodu jedną nogę, a drugą podciągał za sobą. Wymachiwał przy tym zgiętymi w łokciach rękoma jak ptak, który nie może poderwać się do lotu. Patrzyliśmy z uśmiechem triumfu przylepionym do naszych dziecięcych twarzyczek.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt