Idylla cz. 2 - Quentin
Proza » Obyczajowe » Idylla cz. 2
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

− Może mi pan wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi? − zapytałem Heroda, kiedy przyszedłem wręczyć mu pierwszą partię pudeł wypełnionych teczkami.
Herod zaczął swój wywód:

− Oczywistym było, że ludzie pozostawieni samym sobie zniszczą co się da, aż w końcu zostanie tylko kamień na kamieniu. Należało więc stworzyć system kontroli, aparat nadzorczy, który zapobiega, kiedy można i naprawia, gdy trzeba. Tak powstała Idylla.
− Osiedlowa służba bezpieczeństwa − rzekłem.
− Ja i twój dziadek wierzyliśmy, że wystarczy zadbać o własne podwórko.
− Inwigilowaliście sąsiadów.
− W słusznej wierze. Gdybyś tylko wiedział, ilu ludziom pomogliśmy.
− Czy wśród nich była żona Drzyzgi?
− Tą sprawą zajmowaliśmy się wspólnie. Doszliśmy do wniosku, że najrozsądniej będzie, jeśli opuszczą naszą wspólnotę. Alina i dzieciaki to nie problem, ale ta pieprzona gnida musiał wylecieć. Zawiadomiliśmy opiekę społeczną.
− I co?
− Jak już wiesz, problem rozwiązał się sam niedługo po przeprowadzce.
− Ciekawe, co się stało z Zygmuntem.
− Podejrzewam, że ześwirował, kiedy jego rodzinę umieścili w ośrodku. Bez przerwy myślał, że pedagog do spółki z psychologiem i dyrektorem pierdolą mu żoną przez całą dobę.
− To dziwne, że nie wiedzieliście o jego śmierci.
− Możliwe, że pani Drzyzga nie robiła wielkiej stypy. Zresztą, czym się tu chwalić. Co studiujesz?
− Socjologię.
− Ciekawe. Chciałbyś kontynuować dzieło swojego dziadka?
− Mówi pan poważnie?
− Jest wolny rewir, a poza tym czas najwyższy zadbać o przyszłość Idylli.
− Dzięki, ale to nie dla mnie. Wolę mniej inwazyjne rozrywki.
− Twój wybór. W każdym razie, jeśli zmieniłbyś zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać.

Nazajutrz od rana miałem urwanie głowy. Jeszcze przed siódmą zadzwoniła Frida, by poinformować mnie, że w pomieszczeniu, które wybraliśmy sobie na redakcję, ktoś zmienił zamek.
− Co robisz o tej porze na uczelni? − zapytałem.
− Wyobraź sobie, że niektóre zajęcia zaczynają się o siódmej − odparła.
− No dobra, ale co mam zrobić?
− Ruszyć dupę, przyjacielu.
− To zapewne jakieś nieporozumienie.
− Twoja pomoc jest wprost nieoceniona.
− Dobra, za pół godziny będę.
− Ciao.
Kiedy dotarłem na miejsce, Frida siedziała pod drzwiami. Po raz pierwszy nie miała na sobie długiej spódnicy ani ogrodniczek, tylko krótkie dżinsowe spodenki.
− Nie idziesz na wykład? − spytałem.
− W środku zostały moje notatki i podręczniki − rzekła.
− Cholera, i moje.
− Przejdźmy się do sekretariatu − zaproponowała dziewczyna.
Pomogłem jej wstać.
− Nie wiem dlaczego, ale zawsze sądziłem, że jesteś gruba − powiedziałem, gdy szliśmy schodami.
Frida przewróciła w milczeniu oczami.
W sekretariacie nie ustaliliśmy nic, poza tym, że kobieta siedząca za gigantycznym biurkiem nie miała ochoty z nami rozmawiać.
− Skurwysyn z tego Banacha − stwierdziłem.
− Mądrego miło posłuchać − pochwaliła Frida. − Trzeba pogadać z Magierą.
− Gdzie on jest tak w ogóle?
− Trudno powiedzieć. Nie widziałam go od kilku dni.
Coś przyszło mi do głowy.
− Poczekaj na mnie na górze − rzekłem, po czym bez słowa wyjaśnienia pognałem schodami na sam dół do drukarni.
− Znowu ty? − Zdziwił się pracujący tam facet. − Chcesz wyzwać mnie na pojedynek?
− A jeśli przyszedłem, żeby przeprosić? − rzekłem.
− No to słucham.
− Ale muszę mieć pewność, że jesteś czysty. Chciałbym wiedzieć, kto dostarczył ci nasz komiks?
− Sekretarka − odparł mężczyzna.
− I powiedziała przy okazji, żebyś wrzucił to do niszczarki?
− Nie musiała. Banach zostawia dość obszerne komentarze. Chyba obraził się za Rokossowskiego.
Nie musiałem pytać o nic więcej. Na zgodę wyciągnąłem do swojego rozmówcy rękę.
− Nie miej mi za złe tego chuja − rzekłem.
Nie zdążyłem powiedzieć Fridzie, co się stało, bo chwilę po rozmowie z drukarzem zadzwoniła do mnie matka. Okazało się, że postanowili sprzedać ogródek działkowy po dziadku.
− To jakiś Niemiec − powiedziała matka przez słuchawkę.
− Co z tego? − odparłem.
− Nic, ale płaci z góry. Musisz tylko popakować wszystkie graty, które dziadek zgromadził. Najlepiej jeszcze dziś.
− Raptus z tego Niemca. Co on zamierza zabrać tą ziemię ze sobą, do cholery.
− Postaraj się to zrobić jak najszybciej, skarbie.
Najpierw wcześniejsza pobudka, a teraz pieprzony Niemiec dybiący na ziemię mojego dziadka. Dzień zaczął się obiecująco.

Co by nie mówić porządki na działce wprawiły mnie w dobry nastrój. Były swego rodzaju podróżą do przeszłości. Wśród gratów odnalazłem swój pierwszy łuk. Słowo daję, że nie widziałem go ze dwadzieścia lat, a jednak wiedziałem, że należał do mnie. Pamiętam, że kiedy dziadek naciągnął cięciwę i wystrzelił w górę, wydawało mi się, że strzała utkwiła w którejś z wielu chmur. Widać przegapiłem moment spadania.
Podobnie rozmarzyłem się na widok sanek. Zardzewiałych, z popękanymi deseczkami siedziska. Świat stanął na chwilę w miejscu. Wcale nie chciałem oddawać ziemi dziadka. Prawda, że rzadko tu bywałem, ale przynajmniej miałem pewność, że istnieje miejsce, do którego mogę wracać.
Pracy było sporo, przez co pozostałem na działce do późnego wieczoru. W domku został tylko stary, bardzo zakurzony dywan, który dziadek przywiózł podobno z Rosji. Zwijałem go akurat, gdy moją uwagę przykuły deski podłogowe. Właściwie wyglądały całkiem zwyczajnie, choć jedna była z pewnością mocno obluzowana. Tę jedną podważyłem przy pomocy śrubokrętu.
Okazało się, że pod podłogą jest wystarczająco dużo miejsca, aby ukryć tam ciężką jak diabli skrzynkę po narzędziach. Zajęło mi trochę czasu odginanie pozostałych desek, ale wreszcie, na chwilę przed północą, ujrzałem skrzynkę w całej swej okazałości. Otwór był na tyle duży, że mogłem spokojnie wyciągnąć ją na powierzchnię. Wieko zabezpieczała całkiem nowa kłódka. W obecnej sytuacji szukanie klucza nie miało większego sensu, tak więc skobel należało wyłamać. Nie miałem pojęcia, co znajdę w środku, dlatego też uderzałem dość delikatnie. Po kilku precyzyjnych próbach zatrzask puścił.

Wracałem do domu o świcie. Byłem cholernie zmęczony i roztargniony. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero znajomy głos.
− Panie Keller − usłyszałem.
Dostrzegłem sąsiada, który odwiedził mnie jako pierwszy. To ten, który martwił się o sprawy lokatorów po śmierci dziadka. Nazywał się Dziobak, a jego teczka nadal spoczywała w szafie.
− Panie Keller − powtórzył mężczyzna. − Co się stało?
− A co? − spytałem.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że byłem brudny od stóp do głowy. Z torbą przewieszoną przez ramię musiałem wyglądać jak uciekinier albo włóczęga.
− Wyglądasz pan na zmarnowanego − kontynuował Dziobak.
− Wiem, jestem wykończony.
− Nie zajmę dużo czasu, ale muszę o coś prosić. Ja wiem, że w życiu narobiłem głupot a starszy pan Keller jak mało kto okazał mi dużo cierpliwości, ale u niego nie musiałem płacić...
− Przepraszam, ale nie rozumiem.
− Wroński najpierw powiedział, że sto pięćdziesiąt za miesiąc. Dobra, myślę sobie. Jak wpadłem w cug, to w tydzień przechlałem pięć razy tyle, a szanowny pan starszy zaopiekował się w tym czasie moją rodziną. Panie, ale dwieście pięćdziesiąt to jest ćwierć dużej bańki. To nawet Solski, kurwa mać, mniej płaci, a to stary komuch.
− Chodź pan − powiedziałem, po czym poszliśmy do mojego mieszkania.
Z jednego z dwu ostatnich kartonów, jakie pozostały w dziadkowej szafie wyciągnąłem teczkę z nazwiskiem Dziobaka.
− Ile wpłaciłeś do tej pory? − spytałem.
− Czterysta − odparł Dziobak.
Przekręciłem kurek gazówki i podpaliłem teczkę. Rozżarzony papier rzuciłem na patelnię.
− No − rzekłem na koniec. − To się wykupiłeś.

Spotkałem Barbarę Zelman, gdy ta wracała z zakupów. Właściwie czekałem na nią pod blokiem. Była zaskoczona, gdy zaproponowałem pomoc przy dźwiganiu zakupów.
− Nie trzeba, dziękuję − odmówiła.
− Nalegam − powtarzałem tak długo, aż stanęło na moim.
Powoli i w milczeniu doczłapaliśmy na drugie piętro.
W mieszkaniu było jeszcze ciszej. Wreszcie zdobyłem się na odwagę i powiedziałem:
− Wroński zabiegał o pani względy, mam rację?
Kobieta spojrzała na mnie zaniepokojona.
− Proszę? − odparła.
− Ale pani wolała mojego dziadka − kontynuowałem wątek. − Ostatecznie nie wybrała Pani żadnego z nich. I dobrze, bo kto wie. Teraz byłaby pani niewolnicą Wrońskiego albo wdową po dziadku.
Staruszka rozpakowywała zakupy. Nie zwracała na mnie uwagi, ale wiedziałem, że słyszy wszystko, o czym mówię.
Usiadłem przy stole.
− Może nie powinienem pytać o pewne sprawy, ale proszę zrozumieć, że to silniejsze ode mnie. − rzekłem. − W jaki sposób Herod dowiedział się o swojej teczce? Pani musi wiedzieć takie rzeczy.
− Olgierd nie jest głupi − odparła Zelman. − Domyślił się, że Edward zamierza coś zrobić.
− Co zrobić?
− Pozbyć się go.
Nie sądziłem, by miała na myśli coś konkretnego, ale taka wiadomość robiła wrażenie.
− Wszystko się popsuło, kiedy Olgierd przyprowadził tę dziewczynę − kontynuowała Zelman. − Podobno zabrał ją z dworca. Wyglądała na zmarnowaną i chorą, ale szybko doszła do siebie. Biedne dziecko. Na samą myśl czuję ucisk w sercu. Przepraszam.
Nie chciałem jej więcej męczyć. Pożegnałem się i wyszedłem.  
"Biedne dziecko" −  Zelman miała na myśli Lenę, którą dziadek opisał jako bardzo ładną i bardzo młodą dziewczynę ze wschodu. Nie była z pewnością Polką, ale znała język. Sprawiała wrażenie lekko upośledzonej, a z czasem w pełni zależnej od Heroda. Wszystkiego dowiedziałem się z teczki.
Dziadkowi od razu rzuciło się w oczy to, że jego dobry kompan od spraw związanych z Idyllą dziwnie traktował nastolatkę. Pozornie okazywał wiele czułości i zrozumienia, ale dało się wyczuć pewne napięcie.
Herod uznawał Lenę za zwierzę. Takie samo jak kota czy też papugę, którą można uwięzić w klatce. Zwierzył się, że nocami lubi obserwować, jak śpi. Czasem przynosił śniadanie do łóżka i karmił ją jak ptaszka.
− To tylko jedna z niewielu atrakcji życia − mawiał.
Pewnego razu dziadek nie wytrzymał i powiedział, co myśli.
− Przede wszystkim to człowiek!.
Herod popatrzył na niego najpierw srogo, z powagą właściwą człowiekowi, który nie znosi kompromisów, a potem uśmiechnięty odrzekł:
− Człowiekiem może być u siebie na tym jebanym, ukraińskim stepie. Teraz należy do mnie i basta. Będzie, kim zechcę. A ty się tak, Edziu, nie spinaj, bo papieżem już nie zostaniesz.
Dziadkowi bardzo się to wszystko nie podobało. Wyczuwał nadchodzące kłopoty. Z czasem, po każdym spotkaniu z Herodem, spisywał stenogram rozmowy. Nie wiem dlaczego, ale widać uważał, że tak należy.
− Dziewczyna nie ma dowodu tożsamości, pochodzi Bóg wie, skąd. Nie ma zameldowania. Trzymasz ją nielegalnie. − W ten sposób dziadek próbował przemówić do rozsądku Wrońskiemu.
− Ważne, że ma mnie.
− I rodzinę, od której uciekła. Co, jeśli zaczną jej szukać? Powiesz, że przyszła na herbatę i tak już zostało? W końcu ktoś pójdzie na Policję. Na jakim ty świecie żyjesz, Olo? Ludzie mają oczy.
− Mów mi Herod, proszę.
− Zaczną plotkować. Zniszczysz reputację sobie i jej. Dziewczyna jest nieletnia, nie rozumiesz?
− Co komu do tego, Profesorze? Niech sobie gadają. Poza tym nie tknąłem jej palcem.
− Tak cię to kręci?
− Nie zrozumiesz. Zajmij się lepiej własnymi problemami.
− Co masz na myśli?
− Słyszałem, że Drzyzga lubi dogadzać własnej żonie lokówką. Chyba czas najwyższy, żeby coś już zrobić, nie? Powiedz, jeśli potrzebujesz pomocy.
− Poradzę sobie.
− Mam nadzieję, bo za chwilę kobitka może mieć problem z chodzeniem.
Jak się później okazało był to początek rozłamu, do jakiego doszło w szeregach Idylli. Herod, wbrew woli dziadka, zebrał pozostałych członków zgromadzenia. Wszyscy jednomyślnie podjęli decyzję o usunięciu Drzyzgów ze wspólnoty.
Wniosek był jednoznaczny. Jeżeli Idylla ma powstać, należy zmienić jej kształt. Sześciu ludzi pełniących rolę koordynatorów projektu winno odznaczać się nieskazitelną reputacją. Dziadek o tym wiedział i dlatego założył potajemnie wszystkim towarzyszom teczki.

Wieczorem odwiedziła mnie Barbara Zelman.
− To pani? − Byłem zaskoczony.
Kobieta uśmiechnęła się dyskretnie, jakby chciała ukryć zażenowanie. Poprosiłem, by weszła. Usiedliśmy przy kawie.
− Mój dziadek parzył pewnie lepszą − powiedziałem.
− Rzeczywiście − odparła Zelman.
Tym razem oboje się uśmiechnęliśmy.
− Edward nie wierzył, że to może się udać, dlatego wszystkich inwigilował − kontynuowała kobieta. − Nie wierzył przede wszystkim w Olgierda, którego to bardzo zabolało.  Odnoszę czasem wrażenie, że obaj rywalizowali. Jeden chciał być lepszy od drugiego. Ambitni mężczyźni. Mam nadzieję, że ty jesteś inny.
− Myślę, że jestem spokojniejszy niż dziadek − oświadczyłem. − On nie potrafił stać w miejscu. Może to go zabiło. Czy pani wie, co stało się z Leną?
− Wiem, że pewnego dnia zniknęła. To wszystko.
− Puścił ją tak po prostu?
− Myślę, że uciekła. Olgierd nie mówił wiele na ten temat.
− Fakt. W papierach też nic nie ma. Zastanawia mnie jeszcze jedno. Młody Drzyzga twierdzi, że ojciec popił i utonął nad rzeką, ale przecież Zygmunt nie miał problemu z alkoholem.
− Mógł się załamać. Stracił w końcu rodzinę.
− Prędzej zabiłby żonę i dzieci.
Zelman spojrzała na mnie pełna obaw. Podejrzewała, co chcę powiedzieć.
− Lepiej uważaj − przestrzegała. − Olgierd ma gwałtowny charakter.
− Spokojnie − rzekłem. − O nic go nie podejrzewam. Tylko głośno myślę.
Skłamałem, aby nie denerwować rozmówczyni jeszcze bardziej. Miałem pretekst, by spotkać się z Herodem i zamierzałem z niego skorzystać.

− Dzień dobry. To już ostatnia partia − powiedziałem stojąc z pudłem przed drzwiami Heroda.
− Wejdź − rzekł mężczyzna. − Rozgość się, a ja zaraz dołączę.
Przeszedłem do salonu, gdzie siedzieli dwaj młodzi mężczyźni. Znałem ich z widzenia. To ci, którzy przesiadywali pod "Stokrotką".
− Siema − przywitał się jeden z nich, krótko ostrzyżony blondyn.
Skinąłem głową najpierw na blondasa, a potem na jego kolegę, nieco chudszego i chyba młodszego gościa, który siedział w fotelu wpatrzony w wyświetlacz telefonu komórkowego.
Wrócił Herod.
− Znacie się? − zapytał, po czym wskazał na blondasa. − Ten młody człowiek to Lukas, a jego kolega ma na imię Marcel. Marcel, chłopie, schowajże ten pierdolony telefon. Wiesz przecież, że nie znoszę brzęczenia.
Chłopak niechętnie wykonał polecenie.
− Napijesz się czegoś? − zapytał mnie Herod.
− Dziękuję − odmówiłem. − Chciałem pogadać w cztery oczy.
− Sami swoi − odrzekł uśmiechnięty Wroński. − Chłopcy są prawie jak rodzina. Co chcesz wiedzieć?
− Co tak naprawdę stało się z Drzyzgą?
Herod zastanowił się chwilę, po czym nakazał swoim znajomym wyjść.
Gdy zostaliśmy sami, przeszedłem do meritum.
− Dziadek wolał mieć Drzyzgę blisko, żeby chronić jego żonę i dzieciaki. Dlatego nie mógł pozbyć się całej rodziny. Ale panu to nie przeszkadzało...
Herod popatrzył na mnie srogo. Wciąż był spokojny, ale pewnie dlatego, że musiał grać do końca.
− O coś mnie oskarżasz? − zapytał.
− Upiłeś Drzyzgę i pomogłeś mu skoczyć do wody − rzekłem. − W pewnym sensie nawet cię podziwiam. Bierzesz sprawy w swoje ręce i nie lubisz półśrodków. Ręce masz urobione po łokcie, Herodzie. Szkoda tylko, że nie zdążyłeś zmyć z nich krwi. Jesteś zły, mam rację?
Wroński pokiwał z uznaniem głową, po czym odrzekł:
− Masz, ale wyobraźnię.
− Wiesz co, chrzanię Drzyzgę. Oddałeś światu wielką przysługę, ale mój dziadek? Coś ty, kurwa, człowieku myślał? Że stworzysz państwo w państwie, gdzie będziesz i królem, i królową? Nie wierzę, że jesteś aż tak próżny. Wiem już, jakich teczek szukałeś. Akurat miałeś rację. Mój dziadek wyprzedzał cię o kilka ruchów. Jak reszta byłeś na cenzurowanym i wpadłeś tak samo. Zabiłeś swojego przyjaciela, bo nic ci już nie pozostało. Nic, rozumiesz...?
− Nie pierdol, młody. Gówno wiesz i to ty nic nie rozumiesz. Zmięknie ci rura, jak zawołam chłopaków. Zgwałcili cię kiedyś szczotką do kibla? Wszystko przed tobą.
− Śmiało, ale zapomnij o teczce. Wiem, co z ciebie za gnida, dlatego się zabezpieczyłem. Spadnie mi włos z głowy, a dokumenty wylądują na Policji.
− Grozisz mi, obszczymurze? Z pisaniną możesz pójść do polonistki. Nic na mnie nie masz.
− A świadkowie? Całe grono ludzi, którzy potwierdzą, że widzieli cię w towarzystwie młodej Ukrainki. Powiedzą też o haraczu, jaki musieli płacić w zamian za dyskrecję. Słuchaj no, stary pierdoło, wiem, że masz na sumieniu co najmniej dwie osoby. Pytanie mam jedno, co z Leną?
− Dziewczyny nie tknąłem palcem.
− I twoje, kurwa, szczęście. Gdzie ona jest?
− Zapytaj swojego dziadka. No co tak patrzysz? Któż inny miałby tyle dobrego serca, żeby uratować biedne dziewczę? Tak, tak. Zabrał ją, chociaż dobrze wiedział, do kogo należała, ale nie powiedziałem ostatniego słowa. Poszukam jej i znajdę. Jeszcze trochę pożyję.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Herod na skutek wieku, nerwów lub czegoś innego postradał trochę zmysły, przez co mógł bredzić. Nie sądzę jednak, by całkowicie pogardził logiką, w końcu na co dzień zachowywał się całkiem normalnie. Nie był stetryczałym wariatem z wbitym do głowy obłędem. Z pewnością wiedział, co mówi, a ja nie miałem powodów, by w to wątpić.
Nagle Wrońskiemu coś się stało. Przycisnął dłonie do klatki piersiowej i z grymasem cierpienia padł na fotel. Zachował przytomność, ale nie mógł kontynuować rozmowy. Zresztą, już wszystko obaj powiedzieliśmy.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon komórkowy.
− Co robisz? − zapytał Wroński.
− Dzwonię po pogotowie − powiedziałem.
− Daruj sobie.
− Za nic mam twoje życie. Nie chcę tylko, żebyś skonał na moich oczach.
− Zostaw to, do cholery! Za godzinę przejdzie. Dożyjesz tylu lat, to zrozumiesz.
Kiedy wychodziłem z mieszkania Wrońskiego, pod drzwiami czekali Lukas i Marcel.
− Uważajcie, żeby dziadunio nie jebnął wam na zawał − rzekłem na koniec.

Nie spałem całą noc. Rozmyślałem. Nie miałem pewności, co do faktycznej winy Wrońskiego. Nawet jeśli naprawdę zabił dziadka, brakowało dowodów. Kilkadziesiąt kartek maszynopisu to zbyt mało, aby kogoś skazać. Z Drzyzgą jeszcze gorzej, bo minęło sporo czasu. Trzeba przyznać, że Herod potrafił się urządzić. Pozostało jedynie zebrać ludzi podobnych do Dziobaka i zachęcić ich, by złożyli zeznanie. Tylko tyle.
Z samego rana, nim udałem się na uczelnię, poszedłem do Wrońskiego, by ostatecznie dać mu do zrozumienia, co zamierzam. Nie wierzę, by nie wiedział nic o Lenie. Zaszantażuję go i jeśli faktycznie mówił prawdę, będę miał pewność.
Zamiast Wrońskiego otworzył mi jednak blondas, którego zwali Lukas.
Chłopak, przecierając opuchnięte od snu oczy, zapytał:
− Co jest?
− Gdzie Wroński? − rzekłem.
− Tu go nie ma − odparł blondas.
− Widzę, ale gdzieś przecież jest, nie?
− Wyjechał.
− Gdzie?
− W pizdu.
Gnojek zatrzasnął przede mną drzwi.

− Słyszałeś nowiny? − spytała mnie Frida, gdy spotkaliśmy się podczas przerwy obiadowej. − Zlikwidowali całą gazetkę.
− Serio? Przez nasz komiks?
− Nie wiem, ale teraz mamy o jedną salę informatyczną więcej. Zgadnij, kto został administratorem?
Poszedłem, by to sprawdzić i rzeczywiście wnętrze zmieniło się nie do poznania. Stare, przybrudzone graty zastąpił zestaw ładnych mebli. W powietrzu aż pachniało nowością. Na każdym z biurek stał nowoczesny komputer. Cholera, nawet rolety w oknach wymienili.
− Cześć! − przywitał nas od progu Magiera.
Wraz z innym gościem, którego nie znałem, zajmował się podłączaniem sprzętu. Gdy zobaczył mnie i Fridę, natychmiast porzucił obowiązki.
− Jak się macie? − zapytał.
− Nieźle ci się powodzi − stwierdziłem.
− Nie narzekam − odparł Magiera. − Maksymalnie jutro powinniśmy ruszyć z tym bajzlem. Będzie takie centrum informatyczne, że oko każdemu zbieleje. Szkoda tylko, że z naszym komiksem nic nie wyszło. Ale spoko, mam świetny program do obróbki graficznej...
Magiera chciał mówić dalej, ale nie pozwoliłem, by dokończył. Nie biorąc wielkiego zamachu rąbnąłem go pięścią w splot słoneczny. Wystarczyło, by stracił dech w piersiach i zamilkł. Padł nawet na kolana, czego nie przewidziałem. Nachyliłem się więc, by słyszał każde ze słów, które wypowiadałem.
− A ja najbardziej żałuję, że mój przyjaciel okazał się jebanym szpiclem. Sprzedałeś nas Banachowi za kilka komputerów? Grunt, że masz świetny program do obróbki graficznej. Jesteście nikim, towarzyszu Magiera.
Kiedy wyszliśmy, na korytarzu Frida powiedziała bardzo przejęta:
− Zachowałeś się jak cholerny prymityw. Skąd w tobie tyle agresji? Zszedłeś dopiero z drzewa czy co?
Spojrzałem na nią.
− Frida, o co ci chodzi?
Wzruszyła ramionami.
− Nie wiem. Po prostu zastanawia mnie czy to normalne, że po takim incydencie zrobiłam się mokra. Myślisz, że wszystkie tak mają?
− Skąd mogę wiedzieć. Ty jesteś kobietą.
− W takim razie natura dała znać o sobie. Chcesz iść dzisiaj do kina?

Leżeliśmy z Fridą w łóżku, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Okazało się, że to Lukas.
− Siema − powiedział osiłek. − Wroński coś ci zostawił. Sory, rano zapomniałem.
Przyjąłem dużą kopertę, na której napisano "Keller".
Do koperty zajrzałem natychmiast po tym, jak zamknąłem drzwi. Była w niej teczka zatytułowana "Łysy Lachociąg" oraz fotografia przedstawiająca młodą dziewczynę ubraną w bardzo krótką sukienkę. Dziewczyna siedziała na łóżku. Nie wyglądała na wesołą ani smutną. Sprawiała wrażenie raczej beznamiętnej, jakby nosiła maskę.
Zdjęcie wykonano przeszło pięć lat temu, o czym świadczyła data na odwrocie. Tuż nad datą napisano "Znajdę ją...".
− Coś się stało? − zawołała Frida z sąsiedniego pokoju.
− Wszystko w porządku − odparłem, po czym schowałem teczkę i fotografię z powrotem do koperty.
Miałem tylko nadzieję, że dziadek dobrze ukrył Lenę. Świat jest wystarczający duży, ale nigdy nie można mieć pewności.

Śledziłem go w parku. Udało mi się ustalić, że wyprowadzał tam swojego psa na spacer. Każdego dnia o osiemnastej wraz z kudłatym pupilem robił rundkę po alejkach zarzuconych liśćmi. Pewnego dnia postanowiłem wyjść mu naprzeciw.
− Dzień dobry. − Ukłoniłem się. − Miło pana widzieć.
Skinął grzecznie głową, siląc się jednocześnie na delikatny uśmiech.
− Pan wie, kim jestem, prawda? − spytałem. − Zresztą zna pan Kellerów od pokoleń. Odkąd zamieszkał pan przy Ofiar Kapitalizmu.
Mężczyzna przystanął. Spojrzał na mnie i rzekł:
− Proszę wybaczyć, ale nie mieszkam tam już.
− Jasne, że nie. Nawet wiem, dlaczego. Czy pana piesek gryzie? Pytam, bo chciałbym coś panu wręczyć i nie denerwować szanownego czworonoga. To jak, można?
Bez potwierdzenia sięgnąłem do torby, skąd wyjąłem teczkę otrzymaną od Heroda.
− Proszę − powiedziałem, wręczając dokument Banachowi. − Swoją drogą nie wiedziałem, że nosi pan perukę. Naprawdę niezła robota.
Banach zajrzał do środka, by przewertować kilka kartek.
− To jakaś fatalna pomyłka − rzekł.
− Spokojnie, panie rektorze. Autor tych rewelacji już panu nie zagraża. Poza tym dziś homoseksualizm nie wzbudza tak skrajnych emocji. Nawet w Teksasie nie jest już przestępstwem. Przebieranki w damskie ciuszki też nie.
− To ohydny wybieg, panie Keller.
− Bzdura. Może gdybym pana szantażował. Ale ja nic nie chcę. No, może za wyjątkiem jednej rzeczy.
Rektor nie odpowiedział, ale słuchał.
− Odpierdol się pan ode mnie raz na zawsze − powiedziałem.
Szkoda, że nie ma Fridy, pomyślałem. To by jej na pewno się spodobało.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Quentin · dnia 11.05.2016 17:27 · Czytań: 705 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Komentarze
esere dnia 11.05.2016 18:05 Ocena: Bardzo dobre
Quentinie,

i to już koniec? Czuję pewien niedosyt informacji. Kto w końcu zabił starszego Kellera? I Drzyzgę?
Jak zakończyła się ta historia? Bo dla mnie końca w niej nie ma.

Ale muszę Ci przyznać, że jak na obyczajówkę bardzo mnie zaintrygowała. Nie lubię z reguły takiej tematyki, ale co tam - dobrze napisane, to i dobrze się czyta.
Ciekawie malujesz postaci, fabułę, dialogi.
Jest akcja, którą uwielbiam, coś się dzieje, nie ma nudy.
Ciekawy koncept z tym zakładaniem teczek w tak małej, hermetycznej grupie.

Pozdrawiam i zapraszam do siebie!
;)
Quentin dnia 11.05.2016 21:50
esere, bardzo miło cię widzieć. Pozwolisz, że ograniczę się do odpowiedzi pod tym komentarzem, uwzględniając poprzednią wypowiedź także ;)

Opowiadanie podzielone, gdyż jest dość długie, jak na standard tekstu internetowego. Zdaję sobie, że obszerniejsza całość może "męczyć" i stąd ta, myślę, przystępniejsza forma.

Dla ciebie końca w niej nie ma? Nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę :) Historia jest otwarta, to prawda. Myślę, że ma przez to dość spory potencjał, jeśli idzie o kontynuację. Nie powiem, żebym myślał o "dopisaniu" reszty, ale może kiedyś... a może ktoś... W każdym razie zmierzam do tego, że nie lubię całkiem skończonych historii. Są zbyt smutne ;)

Co do pytań, kto, kogo i w co, nie wiem czy powinienem na to pytanie odpowiadać. Póki co wolałbym nie spojlerować, choć wydawało mi się, że jest to dość oczywiste. Skoro ktoś ucieka, to raczej nie bez powodu ;) Najbardziej niejasny jest wątek dziewczyny ze wschodu. Wiem, że żyje, ale nie wiem gdzie i w tym tkwi zagadka i to też kwestia kontynuacji. ewentualnie.

Cieszę się, że cię zaintrygowała moja "Idylla". Obyczajówka albo nie, kategorie nie zawsze będą precyzyjne, ale intrygować powinno ;) A co do mniejszych grup, w tym także tkwi sens i prawda wielkich społeczeństw. Dbajmy o swoje podwórka, a nie będziemy nadużywać okropnie wyświechtanego słowa "społeczeństwo".

Wielkie dzięki za wizytę i zaproszenie. Na pewno skorzystam :)
Do zobaczenia
Quen
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
08/05/2024 21:35
Dobre Jacku! Legendarna Wanda wprawdzie nie chciała… »
Jacek Londyn
08/05/2024 20:49
Dziękuję za komentarz. To drabble napisane z potrzeby… »
Zbigniew Szczypek
08/05/2024 20:00
Januszu Tak, jak przypuszczałem, gryziesz się… »
Janusz Rosek
08/05/2024 17:58
Dziękuję za komentarz. To, co napisałeś Zbigniewie jest… »
Wiktor Orzel
08/05/2024 15:23
Fajnie się czytało, taka sobie zgrabna i całkiem zabawna… »
Zbigniew Szczypek
08/05/2024 09:56
Zdzisławie Podobało mi się Twoje opowiadanie/wspomnienie.… »
Wiktor Orzel
08/05/2024 09:45
Wstęp ma skoczy i fajny rytm, ale od tego momentu coś się… »
Jacek Londyn
07/05/2024 22:15
Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że udało mi się oddać… »
OWSIANKO
07/05/2024 21:41
JL tekst średniofajny; Izunia jako Brazylijska krasawica i… »
Zbigniew Szczypek
07/05/2024 21:15
Florianie Trudno mi się z Tobą nie zgodzić - tak, są takie… »
Zbigniew Szczypek
07/05/2024 20:21
Januszu Wielu powie - "lepiej najgorsza prawda ale… »
Kazjuno
07/05/2024 12:19
Dzięki Zbysiu za próbę wsparcia. Z krytyką, Jacku,… »
Kazjuno
07/05/2024 11:11
Witaj Marianie, miło Cię widzieć. Wprowadzając… »
Marian
07/05/2024 07:42
"Wysiadł z samochodów" -> "Wysiadł z… »
Jacek Londyn
07/05/2024 06:40
Zbyszku, niech Ci takie myśli nie przychodzą do głowy. Nie… »
ShoutBox
  • Wiktor Orzel
  • 08/05/2024 15:19
  • To tylko przechowalnia dawno nieużywanych piór, nie jest tak źle ;)
  • Zbigniew Szczypek
  • 08/05/2024 10:00
  • Ufff! Kamień z serca... Myślałem, że znów w kostnicy leżę
  • Zbigniew Szczypek
  • 07/05/2024 20:47
  • Hallo! Czy są tu jeszcze jacyś żywi piszący? Czy tylko spadkobiercy umieszczają tu teksty, znalezione w szufladach (bo szkoda wyrzucić)? Niczym nadbagaż, zalega teraz w "przechowalni"!
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/05/2024 18:38
  • Dla przykładu, że tylko krowa nie zmienia poglądów, chciałbym polecić do przeczytania "Stołówkę", autorstwa Owsianki. A kiedyś go krytykowałem
  • Zbigniew Szczypek
  • 02/05/2024 06:22
  • "Mierni, bierni ale wierni", zamieńmy na "wierni nie są wcale mierni, gdy przestali bywać bierni!" I co wy na to? ;-}
  • Dzon
  • 30/04/2024 22:29
  • Nieczęsto tu bywam, ale przyłączam się do inicjatywy.
  • Kazjuno
  • 30/04/2024 09:33
  • Tak Mike, przykre, ale masz rację.
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
Ostatnio widziani
Gości online:96
Najnowszy:dompol.2024