„Nielot na trzęsawisku”
- Porozmawia pan ze mną?
- Hmm…
- Niech pan chociaż posłucha. Będzie niemym towarzyszem wieczoru.
- Hmm… - mężczyzna na chwilę odwrócił wzrok od szklanki z Monkey Shoulder.
- Nie lubię whisky. Zdecydowanie wolę piwo.
- Zdrowie! – powiedział, nie patrząc na nią. Lód zagrzechotał o ścianki szklanki.
- Zdrowie! – odpowiedziała, sącząc powoli trunek.
- O czym chciała pani porozmawiać? – spytał, zatrzymując dłużej wzrok na twarzy kobiety.
- O tej chwili. Sprawia pan wrażenie dobrego słuchacza. Nieznajomi są najlepsi.
- Zatem słucham.
- Jest pan sam? Przepraszam… głupie pytanie.
- W tej chwili tak. Znaczy, jestem z panią. A pani?
Roześmiała się i upiła kilka łyków piwa, zanim odpowiedziała.
- W tej chwili nie, bo jestem z panem.
- Co pani tutaj robi? Znaczy nie w tym pubie, tylko w Edynburgu?
- Uciekam, jak zawsze uciekam.
- Przed kim?
- Przed samą sobą. Przed swoimi myślami…
- Każdy czasem przed czymś lub przed kimś ucieka – odpowiedział raczej sobie, niż do niej.
- Ja zawsze uciekam. Nie mogę na chwilę odsapnąć, wyciszyć się, zaznać spokoju.
- Co się wyda… - nie zdążył zadać pytania. Przerwała mu.
- Spytałam ją któregoś dnia, czy ma mnie w dupie.
- Kogo?
- Moją matkę – odrzekła apatycznym tonem. – I wie pan co odpowiedziała?
- Nie mam pojęcia.
- Że nie wie, czy ma mnie w dupie. Moja rodzona matka – dodała z żalem kobieta - Potem spytałam: „Jak możesz tak do mnie mówić”. „Spytałaś”, odpowiedziała tylko. Ja na to: „Myślałam, że zaprzeczysz”. Pamiętam tamten dżdżysty dzień. Szłam do pociągu, ukryta pod parasolką i milczałam, milczałyśmy obie.
- Pewnie nie zdążyła pani na pociąg?
- Nie, nie o to chodzi – odparła w zadumie. – Milczenie się przedłużało. Z niedowierzaniem powtórzyłam pytanie, czy naprawdę ma mnie w dupie. A ona odpowiedziała tylko, że musi sprawdzić. Sprawdzić, czy ma mnie w dupie. Obojętnie, lodowatym głosem. Rozumie pan, moja matka. Do własnego dziecka.
- Ech… - mężczyzna westchnął, prawie niedosłyszalnie.
- Powiedziałam krótkie i chłodne „cześć”. Ona podobnie. Nie rozmawiamy ze sobą od tej pory. Od roku.
- Bycie matką to nie tylko wypchnięcie dziecka z pochwy. Więzy krwi nie gwarantują bliskości. Jeśli się jej nie czuje, nie można się do niej zmusić. Smutne to, ale prawdziwe.
- Jak cholera…
- Może jednak przekona się pani do whisky? Proszę chociaż spróbować.
- No… dobrze – przyznała z wahaniem.
- Dwie Monkey Shoulder, poproszę – rzucił do barmana.
Po chwili pojawiły się przed nimi szklaneczki wypełnione bursztynowym, przeźroczystym płynem.
- Za lepsze jutro! – mężczyzna wzniósł toast. – Proszę wypić do dna.
- Za lepsze jutro! – aż wzdrygnęła się od wysokoprocentowego napoju.
*****
- Skąd pani jest?
- Jestem Rita z Nikąd – odrzekła przygnębiona.
- Michael z Wellington – rozbawiła go jej odpowiedź.
- Nowa Zelandia! – jej oczy zaiskrzyły, pierwszy raz tego wieczora.
- Tak, mieszkam tam na stałe.
- A co pan tutaj robi?
- Michael – poprawił ją.
- Co robisz tutaj?
- Odwiedzam brata. Nieczęsto, ale czasem się zdarza.
- Opowiedz mi o Nowej Zelandii. Nigdy tam nie byłam – ożywiła się. – Nigdy nie byłam na południe od równika.
- Jeśli dobrze pamiętam, to ty chciałaś opowiadać – próbował żartować.
- Już powiedziałam to, co leżało mi na sercu…
- Nie wracajmy już do tego – szybko zmienił temat. – W Nowej Zelandii czas jakby zatrzymał się w miejscu. Jest bardzo spokojnie.
- Tego mi właśnie brakuje…
- Czasem w wiadomościach przez kilka dni powtarzają informacje, że krowy przechodzące przez rzekę zanieczyściły ją. Jakby nie istniały inne tematy. Wybuchy, tragedie, tornada, przestępstwa, zamachy, wojny.
- Tam musi być cudownie.
- Jest inaczej. Zupełnie inaczej niż w Europie. Wszędzie pasą się owce. Jest zielono.
- Mogłabym rzucić wszystko z dnia na dzień i spróbować tam. Nic mnie nie trzyma w moim Nikąd – mówiła w zamyśleniu.
- A wiesz, że na południe od równika niebo wygląda inaczej. Tam nie zobaczysz Wielkiego Wozu.
Rita, rozluźniona alkoholem słuchała z otwartymi ustami. Bajarz opowiadał baśniowe historie ze swojej krainy. Też nie był tym, kim zazwyczaj stawał się w ciągu dnia. Zimnym, zamkniętym w sobie gościem, z rezerwą podchodzącym do ludzi i chroniącym swoją prywatność.
- A wiesz, że Orion wygląda tam odwrotnie. Jakbyś widziała go do góry nogami.
- Nie znam się na gwiazdach. Pokażesz mi? Jeszcze nikt nigdy nie tłumaczył mi gwiazd.
- Chodźmy! – zerwał się nagle.
- Dokąd? – spytała.
- Chciałaś zobaczyć nocne niebo. Pokażę ci.
- Późno już…
- A dokądś śpieszysz się?
- Chyba nie.
- Wejdziemy na Wzgórze Artura, to całkiem niedaleko. Tam objaśnię ci niebo. Dziś noc jest bezchmurna.
- Nie wiem, gdzie to jest. Dziś dopiero przyleciałam z Nikąd.
- Nie myśl już o swoim Nikąd. Jesteś teraz tutaj, ze mną. Zaufaj mi.
Wziął ją za rękę i prowadził ulicami górnego miasta, w kierunku parku, którego szczytem było właśnie Wzgórze Artura. Znała go krótko, a mogłaby zamknąć oczy i pozwolić się prowadzić w nieznaną przyszłość. W zadymkę, upał, kurzawę, w po pożarowe zgliszcza i po powodziowe mokradła. Dawno nie czuła się tak bezpieczna.
Po półgodzinie dotarli na szczyt. W dole rozpościerało się miasto, nad nimi wisiało rozgwieżdżone niebo.
- U mnie w Wellington wygląda znacznie lepiej, przejrzyściej. Ale tu też damy radę.
- Jak pięknie – zachwyciła się.
- Zobacz! To Wielki Wóz. A to Mały Wóz. A to Gwiazda Polarna.
- Ją akurat znam. „Nie prowadziła ich gwiazda polarna”. To tytuł książki napisanej przez małżeństwo Centkiewiczów. Pewnie nie czytałeś.
- Nie… Popatrz! Spadająca gwiazda. Widziałaś kiedyś deszcz meteorytów?
- Nie widziałam.
- Musimy to nadrobić… kiedyś. U mnie. Cała się trzęsiesz.
- Zimno mi.
- Załóż moją kurtkę.
- A ty nie zmarzniesz?
- Jestem facetem. Dam sobie radę.
Michael wskazywał kolejne gwiazdy, Rita słuchała nie odzywając się. Otoczył ją ramieniem. Jej głowa oparła się o jego ramię i po chwili mógł usłyszeć równy rytm oddechu. Zasnęła. Bał się poruszyć, nie chcąc jej obudzić. Nie chcąc przerywać tego, co się dopiero zaczynało. Było strasznie zimno, wiatr jeszcze wzmagał odczucie chłodu. Siedział w bezruchu, jak strażnik na służbie. Czuwał nad jej snem.
Nocne niebo stopniowo zaczęło się rozjaśniać od strony morza. Gwiazdy bladły, nikły, zasypiały swoim dziennym snem.
- Rito – delikatnie nią potrząsnął. – Obudź się. Za niedługo będzie wschód słońca.
Kobieta przetarła zaspane oczy.
- Chyba trochę się zdrzemnęłam. Przepraszam.
- Nie szkodzi. Byłaś zmęczona podróżą i w ogóle.
- O! Już widać główkę słońca – krzyknęła w zachwycie. – Wynurza się z morza.
- Nic nie mów. Tylko patrz – wciąż trzymał ją w swoich ramionach.
- Ostatnio widziałam wschód słońca… - zamyśliła się – chyba dwadzieścia lat temu. Gdy byłam młoda, na Ukrainie. Na Howerli, to taki dwutysięcznik. Nocowaliśmy na szczycie góry, w namiotach. Specjalnie wstaliśmy wcześniej, by zobaczyć jak słońce wynurza się z morza mgieł i wspina na bezchmurne niebo. Tak niebieskie jak teraz. Było cudownie…
- A teraz? – spytał nieśmiało.
- Teraz też jest.
Siedzieli w milczeniu, aż słońce na dobre wzeszło. Czas zatrzymał się w miejscu. Miasto oddaliło o tysiące kilometrów. Żaden dźwięk nie zaburzał ich ciszy, której tak bardzo potrzebowała.
- Chyba czas trochę się zdrzemnąć – zaczął Michael.
- Tak, zasypiam.
- A jutro… a dziś pokażę ci Edynburg. Co chcesz najpierw zobaczyć? Zamek, czy pałac.
- Chcę to, i to – odrzekła z sennym uśmiechem.
- Dobrze, tak zrobimy.
Rozmawiali, schodząc ze wzgórza. Na dole, w mieście wszczął się poranny ruch. Wygłodniali po całej nocy wstąpili do piekarni. Kupili świeże bułki i powoli maszerowali w kierunku jej hostelu.
- Mam nadzieję, że mnie wpuszczą. Że ktoś tam będzie o tak wczesnej godzinie.
- Na pewno. A jeśli nie, to pójdziemy do mojego brata. Zapewne jeszcze śpi, ale jemu wszystko da się wytłumaczyć. Nie zadaje zbędnych pytań. Za to go cenię.
Dotarli pod wskazany przez nią adres. Zaspany recepcjonista otworzył drzwi. Stali w wejściu, nie śpiesząc się. Chłopak szybko wrócił drzemać w wygodnym fotelu.
- Michael, dziękuję za pokazanie mi nocnego nieba.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Uśmiechnęła się sennie i ziewnęła, zakrywając usta dłonią.
- Przyjdę po ciebie o dwunastej. A teraz śpij.
- A ty masz daleko do brata?
- Nie martw się o mnie. Jestem facetem.
- Zostało nam kilka godzin snu. Dobradzień.
- Dobradzień – uśmiechnął się, odwrócił i szybko zniknął w bocznej uliczce.
Rita padła na łóżko. Nastawiła tylko budzik na godzinę wpół do dwunastej i zasnęła kamiennym snem.
*****
Budzik zabrzęczał głośno. Rita natychmiast go wyłączyła, uderzając dłonią w wystający przycisk. Nastała upragniona cisza. Spojrzała na zegarek. Było po jedenastej. Z przerażeniem przetarła zaspane oczy. Nie zdążyła! Zaspała na samolot! Nici z jej wylotu do Edynburga.
„Wszystko przez to cholerne wino!” – pomyślała ze złością. Poprzedniego wieczora wypiła całą butelkę australijskiego Chardonnay. Jej ulubionego, z czerwonym wężem na etykiecie. Lubiła czasem sobie wypić przed snem, ale teraz okazało się to być zgubne w skutkach. Nie poleci. Jak nielot. Nie poleci.
Leżąc w łóżku przypomniała sobie obraz widziany dawno temu w lubelskim muzeum. Obraz, który ją poruszył do głębi i zapadł w pamięć. „Łoś na trzęsawisku” nieznanego jej malarza. Zwierzę samotnie brnęło przez mokradła. Przez wielką, podmokłą łąkę otoczoną lasem. Pomiędzy kępkami traw wszędzie była woda. Kilka stogów siana dziwnie nie pasowało do tego miejsca. Kto miałby je tam ustawić? Kto zebrać? Żaden człowiek przecież nie dotarłby w to miejsce. Tylko łoś, samotny wędrownik przystosowany do życia i poruszania się w grząskim terenie. Skazany na taką egzystencję. Nieustanną samotną wędrówkę w poszukiwaniu pożywienia i tymczasowych schronień.
Rita poczuła się jak ten samotny łoś. Nielot na trzęsawisku.
(26-27 maja 2017)
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt