- Fiodor, musimy już jechać, to nasz pociąg.
Wtedy zauważyłem ją po raz pierwszy, jej poruszające się rytmicznie stopy, kostki jakby wyrzeźbione przez jakiegoś mistrza. Świetne czarne buty, pewnie włoskie. Nie ośmieliłem się odezwać, gdy mi ją przedstawiono, nie mogłem rozmawiać. To coś co nie pozwalało mi oddychać w jej obecności, a ona siedziała na przeciwko mnie i paliła, popiół narastał na papierosie a w każdej źrenicy odbijała się migocąca zapałka. Wzruszenie, podczas nocnej jazdy pociągiem do Lukki. Właśnie teraz gdy wracam swoją zwodniczą pamięcią do tamtej nocy, do tej sceny i kobiety to przypominam sobie głównie cztery kolory: biały - jak jej skóra, czerwony jak szminka, niebieski jak oczy, i jeszcze inny biały - jak sznur pereł na jej szyi.
*
- Pani Zofia jest doktorem muzyki, gra na fortepianie. Jej mąż jest profesorem w tej samej dziedzinie. Jeżeli będziesz chciał, może cię czegoś nauczyć. Wiem, wiem, zawsze się opierasz, ale ja uważam, że masz talent, masz dopiero dziewiętnaście lat. Nie mówię, że masz zostać Aleksandrowem, tak od razu, ale... Fiodor, ja naprawdę myślę, że masz to coś.
*
Chociaż wtedy nie miałem jeszcze nigdy sherry w ustach, to pamiętam, że tamto słońce miało taki właśnie kolor. Blade i apatyczne, idealna pogoda na spacery i na zobaczenie po raz dziesiąty krzywej wieży. Wykręciłem się jakąś wymówką, ona wtedy też została w domu. Po raz pierwszy usłyszałem ją jak gra na fortepianie piętro wyżej, w pustym pokoju. Musiałem wejść na górę, ten dźwięk mnie hipnotyzował, znałem to doskonale, jedno z preludiów Chopina, którego nigdy do końca nie mogłem opanować. Szedłem cicho, coraz ciszej, nie mogłem jej spłoszyć, tęskniłem, by tutaj też pełno było włochatych dywanów jak w Warszawskim domu. Te cholerne niedyskretne stopy, zawsze człowieka wydadzą. Muzyka szemrała, prześlizgiwała się łagodnie, niemrawo a potem pochłaniała mnie gwałtownie, wplątując mnie w gorączkę. Miała na sobie szlafrok do kostek, które cały czas robiły na mnie to oszałamiające wrażenie, z czegoś lnianego, marszczony w talii, chociaż to odkryłem dopiero gdy wstała. Zwiewny, jej figurę było widać bardzo wyraźnie, albo teraz wydaje mi się, że tak ją widziałem. Naga jak posąg, grecki posąg wyłowiony z Adriatyku. Ładnie pachniała, wyczułem to, chociaż stałem przy drzwiach a fortepian ustawiony był w głębi pokoju. Wyglądała wyraźnie, nie chorowicie, jej wymówka żeby nie iść na spacer też musiała być jednym wielkim blefem.
- Podoba ci się?
- Tak, gra pani przepięknie.
- Spróbuj, usiądź. Dobrze, ale lżej naciskaj na pedał. Unieść nogę to za mało. Trwanie nuty nie zawsze zgadza się z zapisem, powinieneś to wiedzieć, ani zapis z jej trwaniem. Wyczuwasz obojętność czy jest to ci całkiem obojętne? Musisz zwrócić więcej uwagi na palce, na ich ustawienie. To pomaga przy interpretacji. Chopin był twardzielem, nie śmiej się, naprawdę. Dumny, sarkastyczny, gwałtowny i udręczony, bardzo męski. Nie był sentymentalny, nie był czułostkowy. Między uczuciem - tym prawdziwym, a sentymentalizmem jest prawdziwa przepaść. Musisz być surowy, jasny, spokojny, tak, musisz cały czas być spokojny. Teraz dobrze, cierpi ale tego nie okazuje. Potem ulga, krótka. Nie wiesz czy strzał czy może ratunek. Ważne, że przerwa w cierpieniu. Ale potem już wiesz, że męka jest taka sama, jeżeli nie większa. Cały czas musisz być opanowany, musisz być chropawy, bez bycia dzieckiem. Jak miłość, jak żmudne pokonywanie oporu. Ten Polak, mój rodak, nigdy jeszcze nie spotkałam Rosjanina, który potrafiłby dobrze grać Chopina, technicznie - często. Ale nie mają tego czegoś, zawsze to musi być Polak albo Japończyk. Nawet mój mąż nie radzi sobie z nim, zawsze go kaleczy chociaż technicznie niewielu jest lepszych.
*
- Po śmierci mistrzów gra ich muzyka, ludzie teraz słuchają tylko jazzu i rocku. Nie to co Shubert, on zawsze mi towarzyszy - ośmieliłem się powiedzieć.
- Grasz Shuberta? On wie, że traci głowę, cierpi, ma kiłę, kilaki na całym ciele, wie, że niedługo będzie jego koniec, katastrofa, zatracenie a mimo to komponuje dalej. Uwierz mi, że mogę mówić o zmierzchu duszy. Wygląda na to, że twoi rodzice i mój mąż przyszli, dobranoc Fiodor.
- Dobranoc, dziękuję pani za lekcję.
Tamtej nocy siedziałem na łóżku bez ruchu, tak jak się siedzi gdy się na coś czeka, to przeklęte wrażenie, na granicy sekund. To nagłe seksualne pożądanie, eksplodowało wtedy we śnie, mimowolnie, nieznośnie, tak bardzo trudno się od niego uwolnić. Tak trudno, że przebudziło mnie w nocy, miałem mokre bokserki i cały czas byłem twardy. Wyszedłem do łazienki i zobaczyłem jej cień, potem księżyc we włosach, coś musiało ją wybudzić, mignęła mi jak kocica, wyobrażam sobie, że była poetycznie zdziwiona. Chociaż wtedy nie dojrzałem jej twarzy.
*
- Psy szczekają, targają łańcuchami lecz ludzie już śpią, cisza wszędzie. Słyszysz to? U Beethovena lepiej zmylić nutę niż interpretację. Graj dokładnie frazy, struktura jest najważniejsza. Zacznij od początku strony, postaraj się nie zniszczyć tej sonaty. Nie wynurzaj nut drugoplanowych, bezbarwnie, to jest bezbarwne jak tłusta szyba.
- Przepraszam, że pani to widziała.
- Za co przepraszasz?
- Za to co w nocy, przy łazience.
- Dlaczego? Przepraszasz, ale nie wiesz za co? Czemu taka cisza? Wybacz, ale koniec lekcji na dzisiaj. Muszę odpocząć.
*
Następnego dnia mąż Zofii miał dać koncert u pewnego znanego rosyjskiego dyplomaty. Wiedziałem, że jej tam nie będzie, znalazła kolejną wymówkę, miała ćwiczyć Mendelsona na koncert w Warszawie.
Uciekłem w połowie koncertu, mówiąc, że idę do Alberta. Musiałem ją zobaczyć, choćby posłuchać z ukrycia jak gra. I oto miałem ją przed sobą, w nocy, na sofie, pijącą herbatę, jedzącą oliwki i prosciutto, pijącą wino. Wypicie wina, wypalenie papierosa, nowy akapit.
- Mówiła pani o zmierzchu duszy, czemu tak pani czuje? Czemu jest pani tak podobna do Shuberta?
- Nie zrozumiesz tego, jesteś za młody, po za tym jesteś Rosjaninem, musisz wierzyć w to wszystko.
- W co wszystko?
- W to, że wy jesteście ratunkiem dla nas Polaków.
- Pani nie wierzy?
- Teraz już nie, nie wiem, chyba nigdy nie wierzyłam - i wtedy pokazała mi bliznę, której wcześniej nie widziałem, na karku, w kształcie okręgu, może bardziej elipsy - wszystko tak szybko odchodzi w przeszłość. Nikt nie ocalał, Niemcy wymazali moje miejsca z mapy, kupa gruzów. Spalone ciała, ścięte głowy, połamane kości, zawsze worki mięsa. Pięć lat po wojnie, byłeś jeszcze dzieckiem, nic nie wiesz. Moi rodzice byli muzykami, przed śmiercią nucili a potem głośno śpiewali, poprosili żebym im zagrała gdy mieli zostać rozstrzelani. Do tej pory nie wiem jak zdołałam to zrobić pewnie chcieli się znieczulić choć trochę, zamroczyć na chwilę ciało. A czasem wystarczy żeby ucho było czymś zajęte, choćby muzyką. To już minęło, wojna minęła, już dobrze. A potem przyszliście wy, tak, wiem, to niesprawiedliwe w stosunku do ciebie, ale jestem już trochę pijana i smutna, muszę to powiedzieć. Wskazali bronią na mnie, kazali nam wyjść, mnie i mojej siostrze na zewnątrz, z pociągu. Zostałyśmy zgwałcone przez sześciu żołnierzy. Lęk wzmaga pociąg seksualny, a oni się bali. Jeśli jedna jednostka nie zdążyła, tyłowe nadrabiały zaległości. Nie uchowała się żadna, ani moja dziesięcioletnia siostrzenica, ani moja babcia. Najważniejsze, że kobiety są kobiety - podsłuchałam kiedyś jednego z żołnierzy. Od ośmiu do osiemdziesięciu lat. Równocześnie babka, matka, wnuczka. Prosiłyśmy o przerwanie tej gehenny, to wszystko działo się gdy wracałyśmy z Niemiec. Zapadła noc, polowali na nas wszędzie, odgryzali kawałki mięsa. Jeden z nich - tu znów wskazała swój kark - zrobił mi to. Wiesz, skóra nie stawia oporu, rany potem blizny, wszystko ją może zranić, nawet milimetrowa drzazga a co dopiero ząb, paznokieć. W jakimś sensie jestem w stanie ich - was zrozumieć, spuszczeni ze smyczy, pewnie myśleli, że jadą na śmierć a tu nagle wolność, zegarki, domy, kobiety, kobiety i kobiety - i mówiła dalej, jakby półsłówkami, a jednak rozumiałem to wszystko aż za dobrze. Jej język musiał nie znać słów w całości, musiały wtedy nie istnieć - jedynie moja siostra czasem do mnie jeszcze mówi, rozpoznaję jej śmiech w nocy, bez wahania, to on mnie wczoraj obudził gdy widziałam cię w przedpokoju - dostrzegłem, że niebieski kolor jej oczu stawał się coraz bardziej intensywny - Wiem, dla was, dla nowego porządku, komunizm jest wybawieniem. Bo skoro już nie bombardują, to tak jakby nie bombardowali wcale. Fakt, wiele jest zniszczenia, ale to przeszłość, my was wybawiliśmy, daliśmy wam wolność, a teraz milcz i się uratuj, gęba na kłódkę. Nie teraz, nie zawracajcie nam głowy, musimy postawić ten kraj od nowa, od nowa musimy nauczyć się oddychać, być, żyć, ustawiać nowe olbrzymie place budowy, największe w Europie, całe ręce roboty. Mamy tyle rzeczy do zrobienia, a wy nam ciągle przeszkadzacie tymi swoimi pretensjami.
- Co się stało z pani siostrą?
- Nie ma jej i już nie wróci. Cały czas upiera się żeby być zmarłą i tylko czasem wraca jakimś ukłuciem w przeponie. Mój szwagier zginął dzień wcześniej, pamiętam ten ryk żony która traci męża. A potem widzi jego ciało w trumnie, chodziła wokół niej i krzyczała. Na drugi dzień niewielkie podwórze, placyk, piekące wrześniowe słońce, jakieś okrzyki, moja siostra półnago przytrzymywana na środku, pamięć wyciera te obrazy, chociaż wnikają we mnie jak nowotwór, mężczyźni którzy prowadzą osła, który ma pokryć... na to jest przygotowane, ale nie klacz. Rozrywka, taka była ich rozrywka. - To była trucizna, została we mnie w środku, nie mogłem uwierzyć, że moi rodacy zrobili coś takiego siostrze Zofii. Ale nie można się pozbyć czegoś co wniknie raz. Wiedziałem, że to musi wybuchnąć. Coś zewnętrznego, powoli jak przez dziurkę w uchu wniknęło we mnie, coś czego nigdy wcześniej nie znałem. - Każdy wtedy był gotów do rozrywki, do gwałtów, a potem do ciszy, nikt nie zwracał uwagi, nie słyszał krzyku mojej siostry. A pierścionki musiałam sama ściągać, jej pięć pierścionków, one nigdy same nie spadają.
- A pani mąż? Jak go pani poznała?
- To on nas uratował, to znaczy mnie. Mojej siostry nie dało się uratować, popełniła samobójstwo kilka dni później. Wybacz, nie chcę dokładnie opowiadać. Uratował mnie, wielki pianista. Ja się nigdy sobie nie podobałam. Mówiłam sobie, że mam za szerokie biodra i ramiona. Za mocne ręce, za długie palce. Że mam za długą szyję jak u ptaka. No i prawie nie miałam biustu. Dzięki niemu stałam się idealna, to jemu wszystko zawdzięczam.
Trzy albo cztery razy mogło mi pęknąć serce a nie pękło, gdy opowiadała. Głucha cisza zaczęła zaciskać mi wargi. A ona siedziała zamyślona, jakby sparaliżowana swoją własną opowieścią.
- Poćwiczymy? - Zwilżyła sobie usta samymi wargami, jedna o drugą i upiła większy łyk z kieliszka.
Chciałem tego, chciałem znów z nią grać, wypełnić swoje ucho muzyką, nie tymi truciznami.
- Mendelson, tak, więc od początku. Zapominasz o dynamice. Co tu jest napisane? Piano, pianissimo, a potem forte, forte. Od szeptu do krzyku. On był brzydki, a pan jest ładny. Tak, zdecydowanie, Mendelson był tak bardzo brzydki.
Reszta działa się szybko, niemal niezauważalnie i natychmiast stała się przeszłością. Gdy grałem nagle położyła się na kanapie, a ja musiałem do niej dołączyć. Skóra do skóry, piekący każdy centymetr kwadratowy, nogi - moje owłosione, jej bardzo gładkie. Znów nie mogłem nie myśleć o greckich rzeźbach. Czułem, że zasypia, była w spódniczce, odwróciła się do mnie tyłem tak, że widziałem jej pośladki, miała skromne majtki. Mój penis sterczał, pokusa zbyt mocna, krew pulsuje, jej oddech nie taki śpiący, mój zatrzymany jak u wisielca, tak niewiele centymetrów, minimalne przemieszczenie, ześlizgnięcie, dotknięcie. Oparłem się o jej pośladki, jędrność ciała, teraz już nie pośladki a trochę niżej, do innej jędrności, do wilgoci, do odgłosu rozdzieranego jedwabiu, do skóry która nie stawia oporu, która pozwala sobie na języki, wzgórki i przesmyki. Ten przesmyk, byłem w nim teraz. Nie poruszyła się, nie uczestniczyła, tylko jej kark w ciemności z blizną od zębów jakiegoś potwora, mojego rodaka, mój głębszy oddech, wspólny napór, mocny uścisk, inny oddech, centymetry do tyłu, zakończenie. Powiedziałem dobranoc, pożegnaliśmy się, ale nie w myślach.
Kolejnego dnia zobaczyłem ją dopiero wieczorem, wróciła do domu, nie zdejmując płaszcza. Gdy byliśmy sami zauważyłem, że ma fioletowe oko, żałobne, mieszane kolory - pewnie skutek dokładnego makijażu.
- Co się stało? Powiedz mi.
- To nic, upadłam gdy biegałam, wczoraj padało i poślizgnęłam się, nic poważnego.
Pokusa, chęć wymierzenia kary, obrzydzenie po tym co wczoraj powiedziała i co dzisiaj zobaczyłem. Tyle niespodziewanych słów. Między wydarzeniem a eksplozją, jest oczekiwanie, zawsze, choćby minimalne. Ja też musiałem poczekać na swój moment. Zofia wyjechała do Polski żegnając się chłodno, a może to tylko wrażenie, bo nie byliśmy wtedy sami. Ojciec, matka i profesor byli na jednej z codziennych włoskich zabaw. Wiedziałem gdzie w domu jest broń. Nie mogłem znieść tego co opowiedziała mi Zofia, tej trucizny która wlewała się w moje uszy jakby to był parzący wosk. Oczekiwanie, a potem ręka i palec, ześlizgiwanie się, tylko przesunąć dłoń po zamku, ruch jednym palcem, nie mogłem znieść swojej rosyjskości, i spust, kulka w łeb, raz - dwa. Wtedy liczyła się tylko Zofia. Zrobiłem tak: matka i ojciec podjechali pod dom, odbezpieczyłem i gdy weszli, byłem pewien, że strzelę, jedna, druga sekunda i w głowę, w miejsce poniżej ucha, pewnie krew i kawałki kości, i rozkawałkowany mózg. Zawahałem się krótką chwilę i schowałem pistolet do kieszeni. Nie, nie będę zabijał własnych rodziców, co mi strzeliło do głowy, a byłem tak blisko. Odpuściłem to, ale stwierdziłem, że muszę zrobić coś z profesorem, byłem pewien, że uderzył Zofię. Wiedziałem gdzie jest impreza, podszedłem pod Hotel La Spezia. Wziąłem ze sobą młotek i scyzoryk, nie wyjmowałem pistoletu, zawsze się może przydać.
Miałem kominiarkę, mówiłem do jego karku, czułem zapach potu i jakichś drogich perfum, mówiłem, że mam pistolet, żeby nie zbaczał z drogi którą mu wyznaczyłem, musiał czuć dotyk kolby na kręgosłupie. Uderzyłem go nią w głowę. Widział przed sobą krew, czuł pewnie jej smak w ustach, coś rzężącego wydarło mu się z piersi, potem coś w krtani. Upadł w krzaki, a potem zacząłem uderzać z całych sił w jego dłonie, palce jak klawisze fortepianu, trzask kości, okaleczałem je coraz bardziej, cięcia scyzorykiem, to cud, że się nie wybudził, chociaż wiem, że stracił przytomność a nie życie. Tak, to prawda, Zofia miała rację, skóra zawsze się rozrywa, bez oporu, rozdzierany jedwab. To dobrze - pomyślałem, o jednego kaleczącego Chopina pianistę mniej.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt