Tam, gdzie ulice nie mają nazw - Kazio Piwosz
Proza » Inne » Tam, gdzie ulice nie mają nazw
A A A
Niezmierzone pustkowie. Wielka równina, porośnięta trawą i karłowatymi krzakami. Prosta jak strzała droga. Autobus jedzie już którąś godzinę, nie wiem którą, straciłem rachubę czasu. Nie obchodzi mnie to jednak, czas nikogo tutaj nie goni; został gdzieś z tyłu, w mieście, z którego wyjeżdżaliśmy. Za nami. Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek będzie mi dane poczuć wolność. Właściwie nie wiedziałem, co to słowo tak naprawdę oznacza. Wolność... Tyle się o niej mówiło, tyle razy zastanawiałem się, jak to jest być wolnym. Zostawić całe swoje życie za sobą, zabrać tylko bagaż zbieranych przez długie lata doświadczeń i wyruszyć w końcu w podróż w jedną stronę. Do celu, którego nie widać. Który jest gdzieś przede mną, jednak na tyle daleko, że nie mogę dojrzeć, czym on naprawdę jest. Skrywa się gdzieś za horyzontem, regularnie nadając jednak w moim kierunku jakiś sygnał, który nie pozwala mi zboczyć z właściwego kursu. Jaki będzie tego efekt? Gdzie skończy się ta podróż - bo przecież kiedyś musi się skończyć. Jaki będzie ostateczny finał? Czas pokaże.

Śpisz. Uwielbiam patrzeć, jak śpisz. Wtulona we mnie, śnisz o sobie tylko znanych sprawach. Służąc ci za poduszkę, będąc zwrócony twarzą do okna autobusu, patrzę na ciebie, a potem na przestrzeń za oknem. Na ciebie, na przestrzeń... Tak w kółko, delektując się za każdym razem widokiem ciebie i widokiem wolności. Przypominając sobie początek tej podróży. Nic nie zapowiadało tego, co nastąpi. Wracając któregoś dnia z pracy, jak zwykle zmęczony, jak zwykle psychicznie wykończony, jak zwykle zachowując się tak, jakbyś kompletnie nie miała dla mnie znaczenia; przekroczyłem po raz kolejny próg naszego mieszkania, a potem po raz kolejny próg twojej wytrzymałości. Pamiętam. Nie wiem tylko do dzisiaj, o co tak naprawdę poszło. Czy to ważne? W każdym razie trudno będzie nam zapomnieć to, co się wtedy stało. Z pasją zadawaliśmy sobie na przemian ból. Z pasją raniliśmy siebie nawzajem. Dwie osoby żyjące jako jedność, dwoje ludzi kochających siebie na wzajem ponad wszystko, stojąc tym razem po przeciwnych stronach barykady odgrywało scenę, której nie powstydziłby się żaden scenarzysta piszący scenariusze krwawych filmów wojennych. Jak długo to trwało, nie wiem. Wiem tylko, że zrobiłem potem chyba najlepszą rzecz z możliwych. Pamiętam, jak próbowałem cię objąć, a ty się wyrywałaś z tych objęć z całą swoją siłą i determinacją. Nigdy nie myślałem, że jesteś taka silna, że potrafisz być tak zdeterminowana. Ale w końcu wygrałem, używając swojej fizycznej przewagi, przytuliłem cię najmocniej jak tylko potrafiłem. Twój opór ustał. Wtedy to, wypowiedziałem słowa, które miały zaważyć na naszej przyszłości. Słowa, dzięki którym jesteśmy teraz właśnie w tym miejscu.
- Wyjedźmy stąd.
Patrzyłaś na mnie przez chwilę tym swoim dziwnym wzrokiem, którym patrzysz na mnie zawsze, gdy nie rozumiesz, o co mi tak naprawdę chodzi.
- Wyjedźmy stąd - powtórzyłem - Mam już dosyć tego miasta.
Patrzyłem ci prosto w twoje zmęczone oczy. Milczałaś, chociaż wiedziałem, że chciałabyś mi odpowiedzieć. Bałaś się.
- Wyjedźmy - powtórzyłem po raz trzeci, mając nadzieję, że moja namiastka perswazji odniesie skutek.
- Dobrze - odpowiedziałaś mi, chowając głowę w moich ramionach.
Staliśmy tak jeszcze długo, nie wypowiadając do siebie żadnego słowa. Oboje chyba przerażeni tak pochopną decyzją, która miała rzucić nas w podróż. Dokąd? Tego nie wiedzieliśmy. Nie wiemy zresztą dalej...

Zawsze chciałem uciec. Zabrać cię ze sobą. Pokazać ci, jaki jestem naprawdę, odkryć przed tobą swoje wnętrze. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłem zrobić tego żyjąc rytmem codziennej rutyny, przeżywając każdy dzień po tysiąc razy, bez przerwy, odrywając się od tej smutnej rzeczywistości tylko od święta. Widziałem, że też miałaś tego dosyć, tyle, że nikt wcześniej nie nauczył nas innego życia. Życia wolnego, niczym nieskrępowanego, nieograniczonego liczbą wyświetlającą się na ekranie bankomatu. Tak, kochanie, chcę uciec z tobą od tego wszystkiego i ukryć nas w miejscu, o którym nikt inny nie będzie wiedział. Pierwszy krok już zrobiłem. Zburzyłem te niewidzialne mury, które nas otaczały, które trzymały nas wewnątrz tego wszystkiego, nie pozwalając wydostać się na zewnątrz. Niewidzialne, a jednak przesłaniające nam widok wolnych przestrzeni, znajdujących się tuż za nim. Wiem, kochanie, że razem możemy przeżyć coś, o czym nigdy nie śniliśmy, co wydawałoby się nam niemożliwe, gdybyśmy tylko o tym wiedzieli. Wyjdziemy temu razem na spotkanie. Podejdziemy najbliżej, jak się da, czując na twarzach żar płomieni. Będziemy mogli prawie dotknąć tej rzeczy. Dotknąć wolności. Dotknąć dzikiej, niczym nie skrępowanej miłości.

Patrzyłem więc za szybę autobusu, przytulając cię do siebie najmocniej, jak tylko umiałem. Od czasu do czasu spoglądałem na ciebie. Słońce gładziło twoją twarz i zdałem sobie sprawę z tego, że chyba nigdy nie mówiłem ci, jak pięknie wyglądasz w takich chwilach. Uśmiechałaś się przez sen, a ja czując ten sam żar na swojej twarzy wiedziałem, że w końcu udało nam się wydostać, schronić się przed gęstymi chmurami. Przed toksycznym deszczem, który bezlitośnie smagał nasze twarze w miejscu naszego zamieszkania. Przed burzową pogodą, która krążyła nad miastem od niepamiętnych już czasów. Nagle, przerywając ten mój stan zadumy, otworzyłaś oczy. Skierowałaś swój wzrok na mnie, a było w twoim wzroku coś takiego, czego nigdy dotąd nie widziałem. Co chyba nazywało się szczęściem.
- Witam... - powiedziałaś do mnie cicho, a ja pocałowałem cię w usta - Gdzie jesteśmy?
Nie odpowiedziałem, tylko kiwnięciem głowy wskazałem szybę. Popatrzyłaś w tamtą stronę.
- Więc tak to wszystko wygląda? - powiedziałaś po krótkiej chwili - Pięknie tutaj...
Wtuliłaś się jeszcze mocniej w moje ramiona. Chwilę milczeliśmy.
- Powiedz mi jedno - zaczęłaś, mając wzrok wtopiony w jakiś punkt gdzieś daleko za szybą autobusu - Nie żałujesz, że tutaj jesteśmy?
- Jak mógłbym... - odpowiedziałem - A powinienem?
- Nie, nie w tym rzecz... Nie żal ci tego wszystkiego, co zostawiliśmy za sobą?
- A tobie? - odpowiedziałem, tym razem już w swoim stylu.
- Kocham cię za to - uśmiechnęłaś się do siebie - Czasami trudno się z tobą dogadać, ale kocham cię za to.
Uśmiechnąłem się. Chwilę milczeliśmy.
- Zostawiliśmy kawał życia za sobą. Pracę, mieszkanie, przyjaciół...
- Jeśli takowych mieliśmy - przerwałem prezentując swój styl rozmowy w całej okazałości.
- Przestań! No dobrze, znajomych. Rodzinę. To znaczy, że cholera, byliśmy całkiem normalnymi ludźmi. Całkiem udanym związkiem. Przecież wielu ludzi chciałoby mieć takie życie, jakie mieliśmy my. Spokojne. Uporządkowane. Cholernie nudne...
- Mi się już ta normalność znudziła - odpowiedziałem - Tobie chyba też, nie mam racji?
- Tak, masz, jak zwykle. Ale co będzie dalej? - zapytałaś, kierując wzrok na mnie.
"Tu mnie masz" - pomyślałem. W jednej chwili cała ta euforia zamieniła się w usilne poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie.
- Kochanie... Nie wiem.
Moja szczerość bynajmniej cię nie rozbroiła. Dalej miałaś spokojny wyraz twarzy. Dalej patrzyłaś na mnie wzrokiem, którego pozazdrościłby mi każdy inny mężczyzna.
- Takiej odpowiedzi oczekiwałam - powiedziałaś ze stoickim spokojem.
Takiej, to ja cię jeszcze nigdy przedtem nie widziałem. Ile straciłem przez te wszystkie lata?

Autobus jechał dalej. W jednej chwili, po tej naszej krótkiej rozmowie, poczułem po raz pierwszy w życiu, co znaczy miłość. Co znaczy zrozumienie osoby, którą się kocha. Nie mogłem dojść do tego przez całe nasze siedem lat i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że miłości i zrozumienia nie nauczy mnie nikt. Że nie zobaczę ich w kolorowych gazetach, błądząc od reklamy podpasek do reklamy cudownych niebieskich tabletek. Że nie ujrzę ich w żadnym, nawet najlepiej zagranym filmie będącym tak naprawdę obrazem fałszywym - udawanym. Że nie zobaczę miłości ani zrozumienia w żadnym talk-show, przerywanym reklamami cudownych proszków do prania i tandetnych dżinsów z domieszką zapowiedzi filmów o "prawdziwym życiu" na następny tydzień. Że miłości i zrozumienia muszę nauczyć się sam. Całkiem sam, nie korzystając z podpowiedzi czających się za każdym rogiem fałszywych znawców tego uczucia. Zdałem sobie sprawę z tego, że dopiero teraz zacząłem to wszystko rozumieć. Nikt nie zrozumie tego za mnie i nie wyręczy mnie w tym. Tak, jak chcieliby tego wszyscy oświeceni amatorzy tandetnych filmów i seriali, pierwszostronicowych sensacji i wyzwolonej poligamii.

To jest m o i m obowiązkiem.

- Kochanie - powiedziałem cicho do ciebie - mówiłem już ci kiedyś, jak bardzo cię kocham?
Popatrzyłaś na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Tak, mówiłeś...
- Nie, wtedy to nie było to, co chciałem ci powiedzieć.
- Nie rozumiem?
- Kocham Cię - odpowiedziałem.
Dopiero wtedy zrozumiałaś.

Za szybą autobusu cały czas przewijał się ten sam widok. Bezkresne pustkowie. Pustkowie ciągnące się aż po sam horyzont. Słońce cały czas ogrzewało nasze twarze. Myślałem teraz o mieście. Patrząc na to wszystko z dystansu, oczami mojej wyobraźni błądzącej wśród wspomnień, zaczynałem dostrzegać wiele rzeczy, których dostrzec nie mogłem, będąc uczestnikiem uporządkowanego życia tej całej społeczności. Zaczynałem zdawać sobie sprawę, że nasz związek, który przez tyle lat nazywaliśmy "miłością" nie przetrwałby żadnej poważniejszej zawieruchy. Mieliśmy ogromne szczęście, że dotrwaliśmy do tego momentu, że byliśmy tutaj razem. Na co mogliśmy tam liczyć? Na płynięcie razem z prądem historii wraz z innymi uczestnikami tego zbiegowiska, na nieprzerwane zanurzanie się w wodzie miejskiego życia. I zanurzalibyśmy się tak bez końca, a nasza "miłość" by rdzewiała, korodowała, aż w końcu więzy, które nas ze sobą łączą puściłyby, a my popłynęlibyśmy dalej - obok siebie albo i nie. A nawet, gdybyśmy jakimś cudem wydostali się z tego zabójczego nurtu lodowato zimnej wody, wylądowalibyśmy na grząskim, mokrym piasku, gdzie reszta tego całego towarzystwa stratowałaby nas swoimi nogami. Nawet nie zwracając na nas uwagi. Taka przyszłość czekała tam każdego, kto uważał siebie za "normalnego". Nie wyłączając nas.
- Kochanie - szepnąłem ci do ucha
- Tak?
- Mamy wielkie szczęście, wiesz o tym?
- Wiem...
- Pokażę ci miejsce, którego nigdy nie widziałaś - powiedziałem do ciebie.
Popatrzyłaś znowu na mnie. W twoim wzroku nie zauważyłem zdziwienia. Wziąłem twoją dłoń i przyłożyłem ją do miejsca, gdzie biło moje serce.
- To miejsce...
- Już mi je pokazujesz- odpowiedziałaś cichym, ledwie słyszalnym głosem.
Pocałowałaś mnie w usta, nie zdejmując ręki z mojej piersi. Przez długą chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Czułem, że mogę przekazać ci bez słów to wszystko, co chciałem ci teraz powiedzieć. Chciałem uświadomić tobie stan mojej psychiki, lecz nie mogłem znaleźć odpowiednich słów, które mógłbym wypowiedzieć. Nie wiem nawet, czy takie istnieją i czy kiedykolwiek istniały. Mówiłem więc do ciebie w myślach, a ty zdawałaś się to wszystko rozumieć; odpowiadałaś mi spojrzeniem mówiącym do mnie "tak, wiem o tym". Mówiłem ci, jak bardzo cię kocham. Jak bardzo mi na tobie zależy. Ale nie mówiłem ci tego wprost. Ubierałem to w obrazy, które namalowała moja wyobraźnia. Widziałem nas razem, na tym pustkowiu, w miejscu gdzie w końcu możemy odetchnąć. Nabrać w nasze płuca tyle powietrza, ile chcemy, bez obawy, że będzie ono niosło ze sobą trujące składniki. Widziałem nas, jak budujemy nasze uczucie, jak budujemy nasz nowy dom, korzystając z całkiem nowych wizji i projektów, ale stawiając ów dom na twardych fundamentach. Na fundamentach, które wyrosły przez te wszystkie lata naszego wspólnego życia, a my nawet o nich nie wiedzieliśmy. Widziałem również, jak nasz dom się pali, jak ogień próbuje obrócić go w zgliszcza, a my próbujemy ten ogień wspólnie ugasić. Gasimy go z powodzeniem. Wiedziałem, że nie ma na świecie takiej rzeczy, która mogłaby nas poróżnić, spowodować, że jedno z nas nie będzie chciało pomóc drugiemu w ratowaniu tego wszystkiego, jeśli zajdzie taka potrzeba. Widziałem w końcu miasto, z którego uciekliśmy, widziałem nas, jak jesteśmy wdeptywani w ten grząski piasek przez tłumy, które biegną w kierunku jakiegoś nieznanego celu, zdającego się być złudnym szczęściem, hipnotyzującym każdego, kto chociaż raz spojrzał w tamtym kierunku.
Pocałowałaś mnie znowu, patrząc cały czas w moje oczy.
- Nie wiedziałam o tym wszystkim, aż do dzisiaj - powiedziałaś.
- Ani ja, kochanie. - odparłem - Oboje nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
- Powiedz mi, jak mogliśmy przez tyle lat żyć ze sobą i nie wiedzieć, że jesteśmy sobie przeznaczeni?
- Nie wiem.
Zwróciłem swój wzrok w stronę szyby autobusu.
- To miasto jest jak narkotyk - powiedziałem po chwili - Czasami zastanawiam się, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Człowiek wymyślił różne środki, mające za zadanie uśmierzyć jego ból. Używki. Alkohol, narkotyki, sławę, pieniądze. Jednak ten człowiek nie wiedział, że jedynym prawdziwym narkotykiem, który wpływa na jego psychikę przez cały czas, nie powodując żadnego kaca, nie objawiając się w postaci skutków ubocznych, jest życie. Życie pośród ludzi. Ludzi zażywających regularnie ten narkotyk.
Patrzyłaś i słuchałaś mnie.
- Tak, kochanie, jedyny narkotyk, który zaraża.
Nie jest to już teraz takie ważne.

Autobus dalej mknął w kierunku otwartych terenów. W kierunku ziemi, gdzie słońce świeci cały czas, ogrzewając swoimi promieniami twarze ludzi, nie natrafiając po drodze na żadne przeszkody z betonu, szkła czy stali. Gdzie wieje delikatny wiatr, który nie mając na swojej drodze sztucznych przeszkód, uderza w twarz każdego mieszkańca tych terenów delikatnym powiewem świeżości. Tam, gdzie nie musimy chronić się przed toksycznym deszczem, zmywającym z nas resztki ludzkich uczuć. Tam, gdzie nie doradza nikomu żaden fałszywy prorok. Gdzie nie ma nad horyzontem sztucznego, złudnego szczęścia, nadającego regularnie sygnał w kierunku odbiorników w głowie każdego człowieka. Tam, gdzie w powietrzu nie ma niczego, prócz szczerych uczuć. Prócz szczerych uśmiechów. Szczerych spojrzeń. Szczerych słów. Dotyków dłoni.

Tam, gdzie ulice nie mają żadnych nazw.

Kazio Piwosz (T.F.) 2007
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kazio Piwosz · dnia 08.03.2007 19:36 · Czytań: 590 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
28/04/2024 16:30
Mnie też miło Pięknooka, że zauważyłaś. »
ajw
28/04/2024 10:25
Kajzunio- bardzo mi miło. Dziękuję za Twój komentarz :) »
ajw
28/04/2024 10:23
mede_o - jak miło, że wciąż jesteś. Wzruszyłaś mnie :)»
Kazjuno
28/04/2024 08:51
Duży szacun OWSIANKO! Opowiadanie przesycone humanitaryzmem… »
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 30/04/2024 09:33
  • Tak Mike, przykre, ale masz rację.
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty