"Gulu. Pamiętne lato" (fragment powieści) - śmierć sprzedawcy zabawek - Julius Throne
Proza » Historie z dreszczykiem » "Gulu. Pamiętne lato" (fragment powieści) - śmierć sprzedawcy zabawek
A A A

Anthony Lafferty, mając na nosie okulary, siedział przygarbiony na krześle przy stojącym obok lady stoliku, na którym znajdowało się pięć kartonowych pudełek, i segregował niekończące się ilości puzzli. Wyjmował je z torebki i rozkładał do poszczególnych zestawów.

Mimo iż ostatniej nocy spał spokojnie, czuł się kiepsko. Miał podkrążone oczy, ponieważ poprzedniego dnia do późnych godzin nocnych segregował puzzle w domu. Na początku łudził się, że zestawy nie były pomieszane, ale szybko się zorientował, że zadanie będzie mieć znacznie utrudnione. Do piątego pudełka, w którym było najwięcej części, trafiały puzzle, których nie potrafił przyporządkować do żadnego z zestawów.

Był solidnie znudzony i rozdrażniony z powodu włamania do jego sklepu, wyrządzenia szkód i zrobienia bałaganu, bo wiedział, że porządkowanie zajmie mu bez wątpienia kilka najbliższych dni.

Chyba będę musiał ułożyć te cztery zestawy, inaczej nie uda się ich rozdzielić…

Na jego twarzy widniały krople potu, które zaczynały się pojawiać po tym, jak słońce osiągnęło swój najwyższy punkt i ogarnęło upałem całe miasteczko. Lafferty przetarł wilgotne czoło za pomocą materiałowej chusteczki z wyszytym zdaniem: TAKE IT EASY.

Przypatrywał się lalkom leżącym na podłodze. Nie posiadał więcej takich starszych modeli do ulokowania na witrynie sklepowej, a nie chciał wyjmować z pudełek nowych, bojąc się ich ponownego zniszczenia, więc na wystawie zastąpił je dwiema większymi. Były to znacznie tańsze egzemplarze, za duże względem domku dla lalek i sklepikarz stwierdził, że będzie to wyglądać w pewnym sensie tandetnie. Nie miał jednak obecnie pomysłu na to, w jaki sposób zmienić dekorację wystawy. Zabawki z podłogi nie nadawały się już do naprawy, ale właścicielowi trudno było się z tym faktem pogodzić. Lalki wpatrywały się w niego demonicznie swoimi osmolonymi oczodołami. Kwalifikowały się jedynie do wyrzucenia.

Może są w miasteczku jakieś niegrzeczne dziewczynki, którym rodzice chcieliby je kupić…?

– A niech to! – powiedział rozgniewany sprzedawca, wrzucił zabawki do torby foliowej i skierował się na tył sklepu, aby je wyrzucić. Ostrożnie otworzył drzwi i rozejrzał się. Podszedł do śmietnika, podniósł klapę i zerknął ponownie na lalki. Ciężko westchnął i rzucił je na samo dno. Kątem oka zauważył przewróconą nieopodal beczkę. Podszedł do niej i przestawił ją na wcześniejsze miejsce.

Wyleciała na niego cała ta brudna woda. Okropne uczucie. Na szczęście uniknąłem komplikacji. Kto wie, do czego byłyby zdolne te gnojki, gdybym ich przegonił i naraził im się? Gdy będę się częściej trzymać z dala od ludzi, będzie mnie omijać więcej przykrych sytuacji.

Lafferty poszedł z powrotem za ladę. Usiadł bokiem do drzwi i zabrał się za segregowanie puzzli. Po kwadransie zaczęło go opanowywać znużenie i przerwał zajęcie.

Myślałem, że szeryf coś poradzi, ale był w kropce. Nie odezwał się więcej. Nie zostawiono żadnych śladów…

Kto mógł mi to zrobić? Przecież trzymam się z dala od kłopotów.

Symetria. Czyżby ktoś się ze mnie naśmiewał?

No co? Lubię porządek.

W pewnym momencie wydało mu się, że usłyszał jakiś przytłumiony dźwięk, a po chwili odgłos cichego stukania, jakby ktoś szybko włączał i wyłączał długopis. Zatrzymał rękę, wsłuchując się w ciszę.

Pewnie to trzeszczenie budynku. Całe to drewno ma już swoje lata.

Jeśliby ktoś wszedł, to na pewno usłyszałbym dzwonek. Zresztą już przy lekkim uchyleniu drzwi zahaczają o niego.

Odwrócił głowę i wyostrzył swoje zmysły.

Nadal głucha cisza.

A te lalki?

Nie mogę sobie pozwolić na straty.

Ktoś powinien poprzekłuwać opakowania z prezerwatywami w sklepach w Belmont Bay – popyt na zabawki wkrótce by się zwiększył, hi, hi.

Boże, te puzzle się nie kończą. Osiem tysięcy zmieszanych części.

W pewnym momencie usłyszał, jak jakiś dyskretny dźwięk przemierzył przestrzeń sklepu. Kilkanaście nachodzących na siebie cichych stuknięć o drewnianą podłogę.

Po chwili kilka głośniejszych. Jakby coś się zbliżało.

Teraz już był pewien, że to usłyszał.

Skrzywił się, bo wyczuł zapach spalenizny.

Chłonął wzrokiem miejsce, gdzie były drzwi.

Wytężył słuch.

Nic.

Coś jednak nie dawało mu spokoju.

W czasie gdy patrzył w stronę, z której doszły do niego te dziwne odgłosy, nagle przestraszył się, widząc wychylające się zza drewnianej ścianki, cztery wściekłe ślepia.

Wstrzymał oddech.

Pobladł.

O, rety, skąd się tu wzięłyście?

Znał je.

Całe miasteczko je znało.

Rottweillery Samuela Gundy’ego.

Mieszkańcy Belmont Bay, idąc Union Street, doskonale wiedzieli, na którym odcinku ulicy usłyszą głośne szczekanie.

Wiedzieli, od której bramy mają się trzymać z daleka.

A Samuel Gundy wiedział, co robił, żeby utrzymać mieszkańców na dystans.

Psy miały wzrok utkwiony w Lafferty’ym, który zauważył, jak z ich pysków kapały na podłogę burzyny białej, gęstej śliny.

Złowrogi dźwięk cichego warkotu doszedł do uszu właściciela sklepu i pobudził jego zmysły, co skutkowało rosnącym niepokojem.

Mężczyzna zdjął okulary i położył je na ladzie.

Dlaczego one warczą? To nie zwiastuje niczego dobrego.

Kiedyś ktoś podrzucił mi do sklepu kurę i małego psa, ale to już nie są żarty.

Jaki czort mógł wpuścić te bydlaki?

Skoro jakoś się tutaj znalazły, to przecież powinny teraz chcieć stąd wyjść.

To normalne, nie są przecież na swoim terenie.

Badog mimo wszystko warczały i wcale nie zamierzały wychodzić ze sklepu. Zaczęły powoli zbliżać się do sprzedawcy, który, będąc jak skamieniały, próbował znaleźć w głowie najlepsze wyjście z sytuacji. Jego umysł stawał się coraz bardziej napięty. To niebezpieczeństwo zamiast wyostrzyć jego zmysły i pomóc wyszukać jakieś szybkie, skuteczne rozwiązanie, zaczęło mieszać mu emocje w ogromnym kotle, w którym oprócz plątaniny pełnych przestrachu myśli, wirowało poczucie samotności i niedowierzania, że jego dotychczas spokojne życie w ciągu jednej krótkiej chwili mogło zamienić się w obronę przed śmiercią. Po chwili strach zaczął odbierać mu jakiekolwiek szanse na logiczne myślenie.

– Pieski, spokojnie, zaraz was wypusz…

Psy postąpiły krok do przodu, patrząc na niego swoimi zastygłymi, lodowatymi ślepiami.

Rany Boskie… to są wściekłe, wściekłe, wściekłe psy, te oczy patrzą się na mnie, jakby chciały mnie… Dlaczego?

Pot wystąpił mu na czoło. Poczuł, jak serce waliło mu w piersi. Oddychał płytko.

Boże Wszechmogący! To nie może się tak skończyć!

Lafferty zaczął cofać się wzdłuż lady. Wziął w ręce wszystko, co napotkał na swojej drodze: długopis, pudełko od puzzli, plastikowego dinozaura – i zaczął się trząść. Pomyślał, że było mu zimno, ale gdy poczuł krople potu spływające mu po twarzy, domyślił się, że trząsł się ze strachu. Nigdy wcześniej nie doświadczył takiego uczucia. Jego ręce dygotały w sposób nieopanowany i był pewien, że nie były zdolne do obrony. Upuścił długopis, a potem potrącił posegregowane zestawy puzzli, których rozsypanie się na podłodze miało teraz zupełnie inny, nieistotny wymiar bałaganu. Zapragnął wrócić do tej chwili, kiedy to zobaczył puzzle ułożone w cztery kopce, i rozrzucić je po całym sklepie, po całej ulicy i po całym świecie, żeby tylko spowodować, aby te warczące i zbliżające się psy zniknęły, okazując się zaledwie snem z gatunku tych, podczas których ma się wrażenie, że to rzeczywistość, a po obudzeniu dziękuje się Bogu, że jest już po wszystkim. Tak bardzo Lafferty chciał zmienić cokolwiek, po to, żeby się nie bać, żeby nie drżały mu nogi, jak podczas nauki chodzenia; tak bardzo chciał teraz stać się kimś innym, choćby listonoszem Śmierdzionoszem, oblanym cuchnącym, kleistym potem.

Oba psy dwoma susami minęły ladę i błyskawicznie skoczyły na właściciela sklepu z prędkością niepozwalającą mu nawet na to, aby w szybkim tempie całe życie przeleciało mu przed oczami albo na jakiekolwiek wspomnienia, poprzez które mógłby pożegnać się ze światem.

To będzie bolało – pomyślał przed następnym panicznym wdechem powietrza i to była ostatnia myśl jego cichej, skrytej, tchórzliwej obecności na tym świecie, zanim dwie pary silnych, wypełnionych ostrymi zębami szczęk z morderczym rozwścieczeniem wbiły mu się najpierw w osłaniającą twarz rękę oraz w łydkę.

Zanim głodne i pochłonięte zabójczym instynktem psy przeorały całe ciało Lafferty’ego swoimi szczękami i pazurami.

Zanim zza lady wypłynęła na środek pomieszczenia ciemnoczerwona krew.

Zanim rozlane zostały jego oczy, a usta – rozerwane.

Zanim twarz sprzedawcy stała się jedynie ochłapem krwawej, nieuporządkowanej masy, w najróżniejszych fragmentach i kształtach spoczywającej na czaszce oraz podłodze.

Na puzzlach.

Na dwóch długopisach, które już nie leżały na ladzie w idealnych odległościach od siebie.

Na okularach.

Na braku symetrii.

Objawienie według G. #1

(James Albertson stał w starym, ciemnoszarym prochowcu i kapeluszu, ukryty za drzewami po drugiej stronie ulicy, naprzeciw sklepu. Miał na twarzy duże, czarne okulary. Uniósł lekko wykrzywioną dłoń i po przesunięciu jej w bok zobaczył, jak drzwi sklepu otworzyły się i dwa psy z pyskami brudnymi od krwi wybiegły na chodnik, prawie zderzając się z kobietą, która właśnie szła tamtędy ze swoim dzieckiem. Widział, jak potem przekroczyły szybkim truchtem ulicę, naznaczając ją czerwonymi śladami, i zniknęły, chowając się między budynkami. Staruszek spojrzał na sklep Lafferty’ego).

Z rozdrapanych ran cuchnie bluźnierstwem i śmiercią,

których jękot roznosi się ponad światem w ponurych psalmach.

Muszę pochwycić wzrokiem całe twoje piekło,

aby nasycić oczy, pełne tańców najmroczniejszych cieni.

Muszę sięgnąć do istoty winy,

aby zaspokoić moją morderczą lubieżność,

która rozleje się w mistycznej rozkoszy.

Twoje zatrute sny, tchórzu, nie odrodzą się już,

bo mój mrok zgwałcił płomień w twoim wnętrzu.

Droga ciernista zawiedzie cię na katusze

przez nieprzebłagane zmory palących łez.

Wzbijesz się na kopiec brzemienia swojej męki

i legniesz u moich stóp jak styrany plugawiec

na łożu ostatecznej boleści w twej krwawej pokucie.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Julius Throne · dnia 15.04.2020 08:42 · Czytań: 485 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Janusz Rosek
05/05/2024 11:30
Dziękuję za podpowiedzi. Zdaję sobie sprawę z tego, że moje… »
Dar
05/05/2024 11:27
Nie znam pani. Wiersz w moim odczuciu mocno zabarwiony… »
valeria
05/05/2024 10:34
Jestem idealną kobietą:) »
valeria
05/05/2024 10:32
Bzy szybko więdną, a mam na nie sposób:) piękne są, już tak… »
Zbigniew Szczypek
05/05/2024 10:24
Januszu Ja z rewizytą - podobało mi się ale nie wszystko.… »
Zbigniew Szczypek
05/05/2024 09:57
Janusz Ależ to ja Ci bardzo dziękuję za wizytę i… »
Janusz Rosek
05/05/2024 08:35
Ten tekst przypomina mi moje lata dziecięce. Wtedy wszystko… »
Kazjuno
05/05/2024 07:27
Gabrielu, dziękuję za wizytę, miłe słowa i super cenzurkę.… »
Dar
04/05/2024 21:07
Kórwa to najstarszy zawód świata i też lubi dla pieniędzy »
mike17
04/05/2024 19:31
Bo dotykać piersi to dla kobiety sama radość, wiele w tym… »
mike17
04/05/2024 19:13
W buszu bzów najlepiej się całować :) Bo czyż nie ma… »
tetu
04/05/2024 17:03
Przeczytałam i moim zdaniem jest tutaj trochę drobnych… »
tetu
04/05/2024 16:53
Zbyś, dzięki za ponowny wgląd. Mam zapłon, nie ma co:D Tak… »
tetu
04/05/2024 16:49
Kazjuno, bardzo pięknie dziękuję Ci za komplement, ale gdzie… »
Zdzislaw
04/05/2024 14:55
Zbigniewie - też nie jadłem węża, ale mam relację "z… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 02/05/2024 06:22
  • "Mierni, bierni ale wierni", zamieńmy na "wierni nie są wcale mierni, gdy przestali bywać bierni!" I co wy na to? ;-}
  • Dzon
  • 30/04/2024 22:29
  • Nieczęsto tu bywam, ale przyłączam się do inicjatywy.
  • Kazjuno
  • 30/04/2024 09:33
  • Tak Mike, przykre, ale masz rację.
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
Ostatnio widziani
Gości online:46
Najnowszy:dompol.2024