Zapewne wielu ludzi chciałoby umieć robić coś, czego nie potrafią. Nie są to umiejętności życiowo ważne, ale drobnostki, o których mówi się: „Fajnie byłoby umieć... ”. Mówi się tak, wzdycha i na tym koniec. Na przykład może to być jazda na nartach, gra w szachy, robienie na drutach lub rysowanie.
Marzeniem Łukasza była gra na jakimś instrumencie. W najbliższej rodzinie nikt tego nie umiał. Jego rodzice i rodzeństwo mieli wręcz przydeptane uszy, ale za to wujek śpiewał i gwizdał po całych dniach; grał też na akordeonie. W chwilach wolnych od pracy, a szczególnie w niedzielne popołudnia, siadywał na ławce przed domem i wycinał różne melodie. Czasem przychodzili jego znajomi, przynosili wódkę i wtedy muzykę słychać było do późnej nocy. W takie dni mały Łukasz siadał w pobliżu, patrzył i słuchał. Wujek miał spracowane ręce o tak grubych palcach, że naciskanie nimi pojedynczych klawiszy wydawało się niemożliwe. A jednak jego paluchy biegały po klawiaturze i wydobywały z niej, co chciał. Grając, patrzył w niebo i mocno kołysał się w takt rozciągania miecha. Wyglądał jakby grał dla całego świata, lub tylko dla siebie – na pewno nie dla słuchających. Łukaszowi najbardziej imponowało to, że wujek wcale nie spoglądał na instrument, a melodia leciała sama. Zazdrościł mu tego i w cichości ducha też chciał tak grać.
Nie wiadomo jak, ale rodzice poznali marzenia chłopca i któregoś dnia ojciec przyniósł mu mały dziecięcy akordeonik.
– Masz. Próbuj – powiedział poważnie. – Gdy zobaczę, że się bierzesz do grania, to ci go kupię i poślę cię na lekcje. Tylko nie popsuj, bo to pożyczony.
Instrument był perłowego koloru z czarnym miechem i w czerwonym futerale. Cudeńko! Łukasz założył na ramiona pasy, rozciągnął miech i przycisnął jakiś klawisz. Akordeon zagrał! Było dobrze. Teraz tylko musiał – tak jak wujek – zagrać jakąś melodię. Z tym było gorzej, bo naciskał klawisze, ale melodii z tego nie było. Zmagania z instrumentem potrwały jeszcze przez kilka dni i w końcu chłopiec doszedł do wniosku, że granie to nie jest prosta sprawa. Musiałby chodzić na lekcje, ćwiczyć godzinami, a to mu się nie uśmiechało. On chciałby od razu grać.
Pamiętał przecież, jak uczył się jazdy na rowerze. Któregoś dnia pod nieobecność matki wziął jej damkę i ruszył nią w świat. Ów świat skończył się po przejechaniu metra wywrotką i potłuczonym kolanem, ale pod wieczór Łukasz umiał już przejechać spory kawałek. Co prawda, za samowolne wzięcie roweru, zgięcie błotnika i pobrudzenie spodni smarem dostał lanie, ale jeździć już trochę umiał.
Akordeon nie dał się obłaskawić w ciągu jednego dnia, więc zapał niedoszłego muzykanta wygasł i instrument poszedł w odstawkę.
Gdy Łukasz był w liceum, do Polski zaczęły docierać wieści o Beatlesach, a wraz z nimi moda na gitary. Oczywiście wszyscy młodzi chcieli na nich grać, ale nikt ich nie miał. Pierwszą gitarę zdobył kolega Łukasza z klasy Bogdan i zaraz zaczął chodzić na lekcje gry. Trzy razy w tygodniu paradował przez pół miasta, niosąc instrument w pięknym czarnym futerale. Nie wiadomo, jak szła mu nauka, ale już samym chodzeniem z gitarą wzbudzał zainteresowanie dziewczyn i zazdrość chłopaków. Bogdan słuchał regularnie Radia Luxembourg i znał aktualne listy zagranicznych przebojów, a także był oblatany w różnych zachodnich modach i ruchach młodzieżowych.
– Kto jest lepszy: modsi czy rockersi? – zapytał kiedyś Łukasza na przerwie.
– Modsi – odpowiedział zdecydowanie zagadnięty, chociaż nie miał pojęcia, o co chodzi.
– Masz rację. Widzę, że się znasz – powiedział klasowy specjalista od bigbitu i poklepał kolegę po ramieniu.
Po tak światłej wypowiedzi Bogdan uznał Łukasza za bratnią duszę. Zaowocowało to tym, że któregoś dnia dał mu nawet do rąk swoją gitarę.
– Tym palcem naciśnij tu, tym tu, a tym tutaj – mówił, ustawiając jego palce na gryfie. – A teraz uderz w struny.
Łukasz uderzył, ale wyszło fałszywie.
– Za słabo naciskasz – powiedział Bogdan i docisnął mu palce do strun.
Teraz dźwięk był już czystszy. Powtórzono jeszcze kilka razy ten chwyt, potem dwa inne i po tej minilekcji Łukasz już wiedział, że na gitarze też nie będzie grał. Tu trzeba było jakoś dziwnie rozcapierzać palce i do tego mocno naciskać struny, aż opuszki bolały. To już lepszy byłby tamten odrzucony przed laty akordeon.
O ile umiejętność grania na harmonii byłaby dla Łukasza tylko sposobem dopieszczenia się, o tyle gra na gitarze mogłaby przynieść mu też inne, nie mniej przyjemne korzyści. Okazała się ona bowiem doskonałym środkiem głuszącym kobiety – może nawet lepszym od wina. Łukasz doświadczał tego nie raz na studenckich rajdach w górach. Ilekroć po całodziennym marszu towarzystwo zasiadło w schronisku lub przy ognisku, zaczynał się czas gitarzystów. Mimo że przeważnie grali nie najlepiej, to jednak dziewczyny robiły do nich maślane oczy i to, im później w noc, tym bardziej. W takie wieczory Łukasz żałował swojego lenistwa sprzed lat, ale było już za późno i w stosunkach damsko-męskich musiał sobie jakoś radzić bez gitary.
W akademiku, gdzie mieszkał, był klubik, w którym miał próby miejscowy zespół rockowy. Wtedy Łukasz siadywał w kącie i słuchał. Obserwował jak gitarzyści wycinają różne riffy i zazdrościł im. Na zazdrości się kończyło, bo pamiętał swoje nieudane próby gry na gitarze kolegi z liceum i wiedział, że gitarzystą nie będzie. Natomiast gra perkusisty, czyli tzw. „fizycznego”, była dla niego czymś nowym i fascynującym. Podziwiał to, że muzyk potrafił inaczej pracować lewą, a inaczej prawą nogą i do tego jeszcze obiema rękami szalał po werblach i talerzach. Bardzo mu się to podobało i chciałby też tak grać. Po doświadczeniach z akordeonem i gitarą wiedział już, że raczej nic z tego nie będzie, ale musiał spróbować.
Po zakończeniu prób gitarzyści zabierali swoje instrumenty, fizyczny zabierał pałeczki, ale perkusja zostawała. Łukasz zrobił sobie pałeczki z patyków i któregoś popołudnia odczekawszy, aż klub opustoszał, zasiadł za perkusją. Najpierw popróbował nogami bębna basowego i brake-maszyny: „bum, bum, bum” lewą nogą i „czup” prawą. Szło nieźle, ale gdy włączył do tego ręce wszystko się posypało. Dalsze próby przerwał kierownik akademika, którego zdziwiło walenie w perkusję w czasie, gdy rockowcy nie mieli próby. Przybiegł, opierniczył niedoszłego perkusistę i wygonił z klubu. Tak to kolejna Łukaszowa przymiarka do grania spaliła na panewce, ale tym razem mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że na drodze do sukcesu stanęła mu siła wyższa.
Na ostatnią w życiu próbę nauki grania zdecydował się Łukasz wiele lat później, gdy podczas festiwalu dziecięcych zespołów ludowych, zachwycił się grą małej dziewczynki na fujarce. „Toż to taki prosty instrument z kilkoma dziurkami. Dziecko gra, to chyba i ja mógłbym” – pomyślał wtedy i za kilka dni kupił najmniejszy flet prosty. Nabył też samouczek gry na flecie, w którym były nuty kilkunastu melodyjek i obrazki pokazujące, które dziurki należy zatykać. Żeby nie zbłaźnić się przed rodziną, postanowił ćwiczyć w ukryciu. Przy pierwszej sprzyjającej okazji zamknął się w garażu i spróbował zagrać prościutką piosenkę:
„Panie Janie! Panie Janie!
Rano wstań! Rano wstań!” itd.
Wytrwale układał palce zgodnie z rysunkami i pomalutku udało mu się wydukać całą melodię. Powtórzył ją jeszcze kilka razy i na tym zakończył pierwszy dzień muzycznej edukacji. Nazajutrz ze smutkiem stwierdził, że nic z wczorajszej nauki nie pamięta. Znowu musiał korzystać z książki i robić wszystko od nowa. Poćwiczył dłużej i nawet udało mu się zagrać całą melodię z pamięci. Potem była kilkudniowa przerwa w nauce, po której – pełen zapału – zamknął się znowu do garażu. Wziął do ręki flet, usiadł na stołku i wtedy przyszła refleksja: „Po cholerę ja to robię? Przecież nawet gdybym się nauczył, to gdzie bym grał? W domu? Toż rodzinka by się posikała ze śmiechu, widząc jak ich stary tiurlita na fujarce.” Posiedział jeszcze chwilę, poobracał instrument w palcach, a potem razem z samouczkiem zawinął w reklamówkę i położył w kącie, gdzie leżały rzeczy z gatunku „trzeba to kiedyś przejrzeć i połowę wyrzucić”.
Zrobił to w porę, bo w tym momencie weszła do garażu żona i od drzwi zapytała:
– Co ty tu robisz? Czemu się zamykasz?
– Chciałem tu posprzątać, ale nie wiem od czego zacząć – skłamał. – A zamknąłem się, bo wieje.
– Gdybyś czasem sprzątał w domu, to wiedziałbyś – zygnęła żona i wyszła.
Łukasz włączył radio i wziął się do pracy. Po chwili z głośnika popłynęły rumuńskie melodie grane przez Gheorghe Zamfira. Łukasz przerwał pracę i – jak w wujkowym ogrodzie za czasów dzieciństwa – usiadł i zasłuchał się. Słuchał, ale nie marzył już o tym, żeby grać na fletni Pana.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt