A więc jednak - ktoś jednak tęskni i kocha gorąco...
22 XII, a zatem na dwa dni przed Wigilią, otrzymałem sympatyczny i tkliwy liścik z Mikołajowej Komendy Uzupełnień, w którym stęskniony okrutnie Mikołajowy Komendant Uzupełnień, widocznie troskający się o moje zdrowie i los przyszły, wyrył osobiście, ze łzami chyba w oczętach zielonych, co następuje w kolejności rzeczy: pieczęć urzędową, datę, moje dane osobowe, imię ojca mego, tekst: "W związku z wygaśnięciem prawa do odroczenia zasadniczej służby wojskowej z tytułu studiów, proszę w nieprzekraczalnym terminie do dnia 29 XII 2003 r. dostarczyć do Wojskowej Komendy Uzupełnień (miasto; ulica; numer budynku; pokój) zaświadczenie o kontynuowaniu lub ukończeniu studiów. Sprawa bardzo pilna!". Pod wszystkim widniała jeszcze jedna jadowita pieczątka i nieprzyzwoicie czytelny, własnoręczny podpis komedianta.
O grozo konskrypcji, która wzięłaś mnie w swe władanie! O horrendum i makabro święta! Natychmiast odpowiedzcie! Jakże to? No jakże? Jakże mi garnizony nawiedzać i kantyny zwiedzać? Jakże komiśniak mi spożywać na śniadania i kolacje wystawne? Jakże fali ulegać, kaprali ubóstwiać, pompki pompować, na przepustkę w śmierdzącym mundurze jechać? Jakże mi boleśnie doświadczać, że szczotka do butów jest tysiąckroć ważniejsza od duszy? Jakże mi przekonywać się krwawo, że zapięty guzik ważniejszy jest stokroć od trzech tomów Tatarkiewicza? No jakże?
Tedy chwycił Don Wiktor, bezrobotny Rycerz Smętnego Oddechu, z zawodu Polak, ten, co książki rozumne czyta, więc dla niego niebezpieczne nie są, co poetą chciał zostać, a to jest schorzeniem nieuleczalnym i zakaźnym, mąż dzielny dyplomowany w Siguenzy dyplom ukończenia tejże szkoły wyższej i podążył z nim ochoczo do miejsca swego przeznaczenia.
Wyprawa, jak się można było tego spodziewać, rozpoczęła się jednak feralnie. Z kilku powodów. Primo - ambitne plany wcześniejszego powstania z łoża po nocy pijanej, chaotycznej i bezsennej spaliły na panewce; zjadłem więc skromniejsze niż pragnąłem śniadanie, umyłem ciało swe i paszczę swoją nie tak dokładnie, jak w skrytości duszy zamierzałem. Secundo - nie sprawdziłem wcześniej rozkładu jazdy autobusów Polskich Kolein Samochodowych, a będąc przekonanym, że interesujący mnie autobus konserwowy odjeżdża w kierunku przeze mnie żądanym ze stanowiska pierwszego o godzinie 8.00, przeto niemiłą niespodzianką było dla mnie odkrycie, iż odjazd tegoż już nastąpił 7 minut wcześniej. Tertio - na następny kurs autobusu czekałem w swej samotności podróżnej, na dworcu klimatyzowanym przez strop dziurawy, dokładnie długich minut pięćdziesiąt, a że temperatura ujemna nie wpływała na mnie dodatnio, czułem się nieswojo. Ale wybiła godzina, oczekiwana minut pięćdziesiąt, kiedy to krokiem sprężystym do swego zaczarowanego pojazdu wszedł kierowca ogolony gładko, miły, usłużny i pachnący, co to zawsze powie miłe słowo, nie ochlapie błotem stojących na przystanku, nie zabije wzrokiem bazyliszka, gdy podróżny drobnych pieniędzy na bilet nie posiada, co odpowie "dzień dobry" głosem czystym, nieskalanym, jak spiker radiowy przyjazny światu, florze i faunie wszelakiej, co to papierosów nie pali w czasie jazdy z umiłowanymi pasażerami ani nie uraczy podróżnych muzyką skoczną, ludową, jarmarczną...
- Proszę b i l e c i k do (nazwa miasta). O, tu, p i e n i ą ż k i r ó w n i u t k o odliczyłem - głosem cichym wypowiadam prośbę swoją, ze zdrobnieniami niemęskimi, które zawsze jak robactwo wyłażą ze mnie, kiedy jestem bardzo zdenerwowany. B i l e c i k, p i e n i ą ż k i, r ó w n i u t k o - ta moja obłudna usłużność, ta mizantropia moja tragiczna, te hipokorystyczne fecesy moje...
Siadam w fotelu podartym i brudnym, w lewym rzędzie, na miejscu z numerem 7. Zresztą, sam się rozejrzyj - na lewo zaparowana szyba, obiekt mojej adoracji przez następne umykające minuty mojego życia, na podłodze zaschnięte błoto i papierki po słodyczach, przede mną zagłówek, a na nim... wydrapany z błędem ortograficznym dziki napis uczniaka: "Jurek to huj";. Stopover! Dla dobra ojczyzny, apeluję: więcej rozprawek, więcej charakterystyk i listów, w których to narybek narodu polskiego mógłby używać świadomie, bo zgodnie z ortograficznymi regułami, najpopularniejszego wyrazu polskiej młodości durnej i chmurnej. Przeto zanośmy błagania, aby chociaż to w tym kraju było normalne...
W czasie podróży układam szkic dialogu, jaki stoczyć mi przyjdzie z olbrzymem moim, Komendantem Upupień z Królestwa Micomiconu. Wyobrażam sobie otaczającą nas scenografię i cały przebieg rozmowy, opracowuję algorytmy zachowań, serie spontanicznych królewskich ripost, podchwytliwych pytań, żartobliwych odpowiedzi, feerię dwuznacznych propozycji korupcyjnych. Silnik pojazdu pracuje miarowo i wesoło, jakby drwiąc ze mnie nuci epitalamium niepokalane...
KOMENDANT (stanowczo)
- Czy ty, który nie dostarczyłeś, przynajmniej do tej chwili, zaświadczenia o kontynuowaniu lub ukończeniu studiów, chcesz dobrowolnie i bez żadnego przymusu odbyć stosunek ze służbą wojskową?
JA (głosem piskliwym i niedojrzałym)
- Nie, absolutnie! Nie zgadzam się! Nie chcę!
KOMENDANT (nadal stanowczo)
- Czy chcesz wytrwać w zasadniczej służbie wojskowej, w zdrowiu i w chorobie, na warcie w zimie i po przypadkowym postrzeleniu przez kolegę, który nieostrożnie obchodziłby się z bronią?
JA (z płaczem)
- Przecież już wyraziłem publicznie swą wolę - oczywiście, że nie chcę!
KOMENDANT (niewzruszony)
- Skoro zatem przybyliście do nas i zamierzacie ochotnie zawrzeć zasadniczą służbę wojskową, podajcie mi swoją lewą dłoń i powtarzajcie ze mną słowa przysięgi wojskowej...
- Wstawajcie! Wstawajcie!! Kurs skończony, musicie wysiąść - słowa kierowcy budzą mnie ze snu dzikiego, koszmarnego... Szybka ocena sytuacji: jestem w (nazwa miasta); przyjechałem z wyznaniem miłosnym do Troskliwego Komedianta Uzupełnień; trzeba więc ruszyć tyłek i pójść grzecznie do niego z tą fokidyjską rozpaczą w oczach.
Tak też uczyniłem. Najpierw jednak udałem się na poszukiwanie punktu kserograficznego; tam przyjazna niewiasta, której służyć odtąd zamierzam godnie i dzielnie, rozsławiając jej imię po całym powiecie, skopiowała dyplom mój cudny, drogi. Z kopią tą do walki ruszyłem, wiedząc, że bój mój będzie krwawy, niebezpieczny i godny opiewania w poematach przez pokolenia następne. Po długim marszu przez zatłoczone miasto, dotarłem wreszcie na właściwą ulicę, odnalazłem stosowny gmach i zanurzyłem się w jego czeluściach. Gdy na portierni powitał mnie wojskowy szeptem uroczym i refleksyjnym ("Co jest?", wyznałem, popiskując cienkim, spoconym i drżącym głosikiem, że "przywiozłem z a ś w i a d c z o n k o o ukończeniu szkoły wyższej", że "swój cenny d y p l o m i k przytargałem" i że "chciałbym go zostawić, tylko nie wiem, w którym p o k o i k u". Boże! Znowu te zdrobnienia niemęskie, które zawsze jak pasożyty wyłażą ze mnie, kiedy panikuję, znowu te infantylne spieszczenia, znowu życie moje do szpiku polskie.
Z a ś w i a d c z o n k o, d y p l o m i k, p o k o i k... Portier, spoglądając na mnie z politowaniem i odrazą, oznajmił z emfazą: "Pokój 44, pierwsze piętro!".
Poszedłem, znalazłem, oddałem. Triumf! Zwycięstwo! Sukces!
Nic to, że kopię dyplomu odebrała bez zbędnych słów, młoda, urodziwa i giętka, spokojna jak letni zefirek sekretarka Alicja, informując mnie przy tym z uśmiechem, że zostałem przeniesiony do mikołajowej rezerwy, że zostałem odstawiony do mikołajowej wieczności.
Nic to, że trwało to tylko 7 sekund, dokładnie 7 sekund! Oto mój Olbrzym, oto moja walka, oto moja wielka scena batalistyczna, oto ból dyskutowania, wykładania racji i argumentów zasadnych, oto rocznik 1978, oto spory funeralne, oto Kmicic, ojczyzna, Monte Nicea i wódka, oto Solidarność, premier, unia śledcza i komisja Dupy...
Cichaj, Don Polak, cichaj - ran sobie niegodnyś całować.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
creep · dnia 02.03.2009 10:43 · Czytań: 1061 · Średnia ocena: 3,38 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: