Haj lajf
Pójść. Do sklepu pójść na piwo czy wódkę. Najlepiej podjechać samochodem i wrócić samochodem, bo po co fatygować nogi. Lepiej pozwolić im wrosnąć w ziemię. Korzenie zapuścić, by drzewo wyrosło. Będzie się już jedną trzecią faceta. O dziecko i dom pomartwisz się później.
Schlać się. Byle zakończyć dzień czymś, co ma sens samo w sobie. Szczyt marzeń, to mieć na taksówkę, by odwiozła twą zaprutą dupę do domu z miasta, które tak daleko. Do którego tak kurewsko cię ciągnie, sam nie wiesz dlaczego. Chyba do tych ludzi przebrzydłych, do tych krzywych ryjów wlewających w siebie wszystko i więcej, jakby ich mało było na miejscu. Skala jednak pijaństwa inna jest w mieście i nie czujesz się z tym tak podle. Idziesz na rynek nad ranem, a tam ślady balangi pozostawione i niedobici się wykańczają. Dosiadasz się do nich. Razem jakoś raźniej wkraczać w nowy dzień.
Idziesz do pracy tego samego dnia czy do szkoły, czy może ugniatasz zad. Nieważne. Czujesz się spełniony. Skacowany nieziemsko, ale spełniony. Zupełnie inaczej się czujesz niż po pijaństwie pod sklepem, na placu zabaw albo u kumpla w altanie. Dowartościowany jesteś i wielkomiejski bardziej. Z chłopa pan się zrobił przez jedną suto nakrapianą noc. Nie masz nic przeciwko, bo zawsze wiedziałeś, że jesteś ponad cały ten motłoch. Doskonale zdawałeś sobie sprawę ze swojej wyższości, mimo że chlałeś równo z nimi, bo inaczej po prostu nie wypadało. Mimo że gnój przewracałeś i wymiona krowie nie były ci obce. Czułeś to w grzbiecie. Mrowienie przeszywało cię na wylot, a korona wielkimi susami pędziła ku twej łysej bani. Żeby jej dosiąść i ujeżdżać po kres czasu. Żeby ją opanować i zawładnąć nią.
Nie podajesz ręki wieśniakom, bo śmierdzą, jak ty śmierdziałeś przez te wszystkie lata. Unikasz ich spojrzeń, by nie sprowadzili cię z powrotem na ziemię., by nie wrzucili znów do chlewu razem z całą twą świńską ferajną. By nie zrobili z ciebie kiełbasy, którą potem przegryzaliby tę ohydną ruską gorzałę, która w końcu ich wykończy, wszystkich, jak tak dalej pójdzie.
Trzymasz ręce w kieszeniach i stoisz na uboczu. W sklepie kupujesz whisky, i z lodem, na werandzie, spijasz ją wolno, choć nie trawisz kurwy bardziej niż czystej. Delektujesz się każdym łyczkiem luksusu, coraz bardziej czując, że ci on niepisany. Tęskniąc za zdrowiem i zdrofiem i strofiem.
Sam. Jak tępy chuj. Popijasz. Łiskacza. Ciepłego. Lód się skończył niestety. Z butelki siorbiesz prosto. Nie możesz już dopić, mdli cię. Przypierdalasz tą butelką z resztkami płynu w cynamonową ścianę living roomu w twej chałupie i biegniesz do sklepu po wódkę, na wódkę, w wódce się skąpać i wódce się oddać, mając nadzieję, że wciąż coś do ciebie czuje.
Na widok whisky, to już tylko rzygać ci się chce. Przysiadasz się pod parasol, kładziesz flaszkę na stół i ściskasz te zasyfiałe od niekończącej się harówy ręce. Tu jest twoje miejsce. Tu się urodziłeś i tu umrzesz. Od wódki czy ze starości, jeden chuj. Ważne, że jeszcze nie dzisiaj. Ważne, że nie od whisky, bo byś wolał się powiesić za jaja, co miłym nie byłoby zarówno dla ciebie, jak i dla widzów tego przykrego spektaklu.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt