Krystyna Habrat
XXXIII CZYMŻE JEST WIĘC MIŁOŚĆ?
Od rozmowy z matką, namawiającą ją do powrotu na łono rodziny, Maria przestała być pewna swych poczynań. Bała się długotrwałych spraw rozwodowych. Co gorsza, Szymon, przyparty do muru, przyznał, że nie ma właściwie powodu do porzucania żony. Spotykać się z Marią, porozmawiać, od czasu do czasu, może, ale nic więcej.
Znów więc tęskniła, sama nie wiedząc za czym. Dawniej sądziła, że za niespełnioną miłością. Obecnie czuła nieustanny brak czegoś, nawet gdy Szymon był obok. Nalewała herbatę, smarowała chleb masłem dla niego i siebie, ale coś ją niecierpliwiło i uciekała myślami ku czemuś nieokreślonemu.
Najgorsze było, że Szymon zarzucił malowanie. Nawet, jeśli czasem brał pędzel do ręki, nie było to dla niego najważniejsze. Dlatego Maria przez poprzednie lata nie widywała jego obrazów w galeriach, które niekiedy w tajemnicy przed rodziną odwiedzała. O nim wówczas nie myślała. Tylko o malarstwie. Sama to przed sobą skrywała, ale gdzieś w odległym planie jej myśli Szymon pojawiał się wyłącznie jako malarz. Teraz okazał się prozaicznym projektantem form przemysłowych. Lubił mówić o luksusowych samochodach, ile to wyciągną, ile palą, i o pieniądzach. Słuchała tego z przymusem. Wolałaby rozmawiać o czymś, co jej dotyczyło. Dlatego w chwile spędzane razem wsączał się smutek. Coraz częściej zapadało milczenie.
Któregoś dnia postanowiła przeciąć niepewność. Jeszcze nie wiedziała jak, a jednak koniecznie należało coś postanowić. Tymczasem Szymon nie przychodził. Czekała jeden dzień, drugi, trzeci, z coraz większym niepokojem. Nie mogła nic przedsięwziąć. Upłynął cały tydzień i więcej. Liczyła w lustrze zmarszczki. Orzekła, że na wszystko za późno.
A więc już nigdy??
Chwyciła się w rozpaczy za włosy a potem pięści bezwolnie uderzyły o ścianę. Biła w nią bez pamięci. Aż opadła z sił. Była późna noc.
Nad ranem postanowiła nieodwołalnie wrócić do Heńka skoro gotów jej wybaczyć. Usnęła uspokojona. Omal nie zaspała do biura.
Po pracy długo łaziła ulicami bez żadnego zamiaru. Wstępowała do sklepów, ale nic nie widziała. Dotykała leżącego na ladzie kuponu materiału, marszczyła go palcami i, zatopiona w bezładzie swych myśli, nie wiedziała w ogóle co to jest, co ona robi, nie słyszała sprzedawczyni, powtarzającej natrętnie: „słucham panią”. Uciekała dalej. Potrącała przechodniów. Bała się spotkać gdzieś Szymona. Dojrzewało w niej coś nowego, w czym on zawadzał. Mógłby to spłoszyć.
Weszła do spotkanego po drodze zakładu fryzjerskiego. Mogła tu posiedzieć nieruchomo podczas czesania i zastanowić się nad wszystkim. Musiała przyjrzeć się czemuś, co jej zaświtało.
Zmęczona fryzjerka o rudych włosach, w średnim wieku i dość tęga, zakręcała pasma jej włosów na wałki, a ona ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale już nie wie, czym właściwie jest miłość. Granica pomiędzy miłością a niemiłością wydawała się nikła. To co czuła do obu mężczyzn, Szymona i Heńka, było podobne. Tylko do Heńka nigdy nie miała żalu, że kocha ją za mało. Za to Szymon stanowi nieustanne źródło takiego żalu. Za mało dba o sprawianie jej przyjemności. Spóźnia się! Kłamie! Rani! Nic z nim nie jest pewne. Nawet to, kiedy przyjdzie i czy przyjdzie jeszcze kiedykolwiek. Przysparza zazdrości...
Tak, jedynie ten żal stanowi różnicę pomiędzy nimi, Henrykiem a tym - jednak - świszczypałą Szymonem.
Kiedy fryzjerka, nazywana panią Bronią, sadzała ją pod kloszem suszarki, Maria doszła do ostatecznego wniosku, że miłość jest jedynie żalem. „Więc jeśli tak - ucieszyła się smutnie - mam tego szczęścia całe ogromy! Tylko co mnie wciąż do tego ciągnie?”
Wyszła z zakładu fryzjerskiego z nową fryzurą i myślami, które ją samą zadziwiały.
Szymon wciąż nie przychodził. Ciągle tylko jeżyki, przemykające ze świstem świergotu koło jej okna na najwyższym piętrze, stanowiły jedyne jej towarzystwo. Ale teraz zimą - już nikt.
Od wizyty u fryzjera pozornie spokojna, chodziła każdego dnia do biura, uśmiechała się do ludzi a wieczorem łykała pośpiesznie pastylkę na sen i od razu zasypiała. Zeby tylko nie myśleć! Ale żal dopadał ją w tramwaju lub na ulicy - jak skurcz w piersiach. A kiedy żalu nie dało się inaczej nazwać niż cierpienie, zapragnęła spokoju.
Właściwie go miała. Miała spokój. Bała się tylko wnikać w jego istotę, by radość tego spokoju nie musieć nazwać: rezygnacją. Przed słowem „przegrana” broniła się tym bardziej. Jednak niekiedy coś, niczym przeraźliwe światło przy uchylaniu zaciśniętych powiek, chciało wedrzeć się w jej świadomość. Broniła się przed tym. Jeszcze bała się tego dotykać. Mogło zaboleć! Wolała nie wiedzieć, nie pamiętać.
Powtarzała sobie, że prawdziwa miłość wyróżnia się jedynie żalem, że ten najbardziej upragniony człowiek daje z siebie za mało. Poczucie niedostatku uczuć jest na tyle dotkliwe, iż zaczyna nęcić wyzwolenie z tego, jako ratunek, cicha przystań po burzy.
Tymczasem na lada dzwonek do drzwi wszystko w niej zaczynało śpiewać nadzieją.
A to jedynie sąsiadka o coś tam pyta, o jakieś stukanie nocą w ścianę Nieważne! Wreszcie sobie poszła. Natrętna! Tak bez pardonu wdzierać się w czyjeś tajemnice?!
Maria usiadła przy stole i oparła ciężką głowę na splecionych ramionach. Przecież przestała już w przypływie bezsilności tłuc nocą pięścią w ścianę. Ale ta ściana gadała czasem sama. Ktoś inny gdzieś tam łomotał? Jej odpowiadał? Czy sam wyładowywał swą rozpacz? Rozpacz? Ona czegoś takiego nie zna. Jest tylko znieczulona. Wszystko co czuje, jest jakby za ścianą.
I siedząc tak, odkryła, że właściwie to szczęścia tak naprawdę nie ma! Jest tylko coś, za czym się wiecznie musi tęsknić! Jak ona przedtem całymi latami. A teraz jeszcze bardziej!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Krystyna Habrat · dnia 14.03.2011 20:20 · Czytań: 1162 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: