„Nikt nie wyjaśni rzeczy niepojętych”. Cały mijający dzień wydawał mi się dziwny i niezrozumiały. Mężczyzna na dworcu, kobieta ze snów, Mertseger.
Wracałem do domu pełen złych przeczuć. Paczuszka od nieznajomego ciążyła w kieszeni marynarki. Miałem wielką ochotę pozbyć się jej, nie sprawdzając, co zawiera; z drugiej strony – niezdrowa ciekawość, chęć poznania przeznaczenia, była silniejsza. Zbliżając się do kamienicy, odruchowo spojrzałem w okno mojego mieszkania. Jakieś małe, chybotliwe światełko, podobne do płomienia zapałki, błysnęło za szybą. Byłem gotów uznać odblask za wybryk wyobraźni pobudzonej ilością wypitego alkoholu i zmęczeniem, ale po chwili ponownie pojawił się migocący promień. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś bawił się zapalniczką. Widok w równej mierze intrygujący i niepokojący.
Automatycznie sięgnąłem po klucze. Tkwiły na swoim miejscu, breloczkiem zaczepione o pasek spodni. Zapasowego kompletu nie miałem. Jakim sposobem, kimkolwiek ten ktoś był, dostał się do środka mojego lokum? Z mało przyjemnym podnieceniem wchodziłem po schodach. Nacisnąłem klamkę. Drzwi ustąpiły bez spodziewanego oporu. Paniczny strach sparaliżował nie tylko ciało, ale i wolę. Stałem przerażony, jedynie słuch starał się wychwycić jakieś odgłosy, jednak wewnątrz panowała złowroga cisza. Po omacku odszukałem na ścianie kontakt. Żółte światło żarówki dodało mi odwagi.
Przedpokój nie zdradzał najmniejszego śladu nieproszonego gościa. W kuchni było podobnie. Pozostał pokój. Drżącym głosem wyszeptałem: „Kim jesteś?”. Żadnej odpowiedzi. Moje serce biło niczym kościelny dzwon. Nacisnąłem włącznik oświetlenia. W pokoju nikogo nie było. Szybko wróciłem do korytarza i zamknąłem kluczem drzwi. Oparty o nie plecami czekałem, aż nerwy uspokoją się na tyle, bym mógł zacząć myśleć i działać w miarę logicznie.
Wezwać policję? Czym miałbym uzasadnić ich interwencję? Blaskiem odbitym w szybie? Nic nie wskazywało na złożoną podczas mojej nieobecności wizytę. Drzwi mogłem, chociaż to mało prawdopodobne, zostawić przez nieuwagę otwarte. Wystarczyły pobieżne oględziny, by stwierdzić, że nic nie zginęło. Bo i co mogło być łupem złodzieja? Stare meble? Jedyna rzecz godna miana jakiejś wartości, laptop, stał na biurku. Sprzęt stereo, pamiętający dawno minione czasy, również był na swoim miejscu. Żadnych kosztowności nikt by nie znalazł z prostego powodu; nigdy takowych nie miałem. Pieniądze trzymałem w banku, zniknięcie portfela trudno powiązać z tak niepoważnym argumentem, jak krótkie mignięcie, trudnego do wiarygodnego wytłumaczenia, refleksu w oknie.
Sam nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na pytania, tym trudniej byłoby oczekiwać tego od osób obcych. Wezwanie patrolu policyjnego mogło mnie narazić na śmieszność.
Wypity alkohol i napięcie nerwowe wywołały silne pragnienie. Piwo schłodzone temperaturą lodówki, swoim gorzkawym smakiem przyniosło ulgę wyschniętemu gardłu. Otworzyłem następną puszkę. Sięgając po papierosy, trafiłem na podarunek od owego dziwnego osobnika ze zniszczonym parasolem. Puzderko z misternym grawerunkiem na przymocowanym zawiasem wieczku musiało być prawdopodobnie antykwarycznym, dużej wartości rarytasem. Samo w sobie stanowiło drogi prezent.
Odwlekając moment otwarcia, dokładnie badałem opuszkami palców strukturę skomplikowanych ornamentów wyrytych dłutem mistrza. Dużego talentu i cierpliwości wymagało wykonanie rzeźby przedstawiającej kobrę, węża owiniętego wokół skrzydlatej postaci, która, być może, symbolizowała drapieżnego ptaka, z powodu swoich ostrych, zakręconych szponów, gotowych do chwycenia ofiary. Rozszczepiony język węża zagłębiał się w szeroko rozwartym dziobie. Symbolika tego obrazu, zupełnie mi nieznana, wywierała wrażenie zabójczego, ostatecznego uniesienia. Ekstaza dążąca do absolutnej pełni, zatracenia się w jej najwyższej fazie - rozkoszy chwilą śmierci. Uniosłem pokrywkę pudełka.
Na dnie leżała okrągła, różowa pastylka. Kształtem przypominała cukierek do ssania. Równie dobrze mogła być pigułką zawierającą lekarstwo. Lekarstwo lub… Chwyciłem ją dwoma palcami i obejrzałem w świetle żarówki. Wytłoczony napis: „Nepenthes”, niewiele mi mówił. Sięgnąłem po słownik. W języku greckim: „penthos – troska, ból, żałoba”. Czyżby „ne” stanowiło tu zaprzeczenie? Lekarstwo na smutek? Czy też był to narkotyk? Schowałem medykament do pudełka. Nie miałem ochoty na przeprowadzanie eksperymentów na własnym organizmie.
Podszedłem do okna, trzymając w ustach papierosa. Przypaliłem go zapalniczką znalezioną na parapecie. Minęła dobra chwila, zanim dotarło do mnie, że musiała to być ta sama, której płomień widziałem, zbliżając się do domu.
(c.d. Miladora)
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
magnat · dnia 16.05.2011 18:48 · Czytań: 1100 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 24
Inne artykuły tego autora: