Obudziłam się z głową pełną snów, których nawet chłodny prysznic nie zdołał rozproszyć. A właściwie nie obudziłam się. Coś niesprecyzowanego kazało mi otworzyć oczy i chociaż ciało broniło się wszystkimi zmysłami, postanowiłam wstać z łóżka. Za oknem świeciło poranne słońce, od którego natychmiast odwróciłam głowę, szybko zamykając za sobą drzwi łazienki. Przyćmione światło małej lampki nad lustrem przyjemnie ukoiło wzrok, dopiero co usiłujący przyzwyczaić się do dziennej jasności. Po powrocie do pokoju stwierdziłam z ulgą, że słońce skryło się za blade, mgliste chmurki, przydające mlecznej poświaty całemu otoczeniu. Odgarnęłam firankę i popatrzyłam na mały skwerek przed hotelem, gdzie, jak pamiętałam z przeszłości, zazwyczaj gromadzili się okoliczni mieszkańcy wraz z dziećmi, psami i nieustanną ochotą do plotkowania. Ale była niedziela, w nagłym przebłysku wróciło przypomnienie, i skwerek świecił pustką.
Nie, nie całkiem pustką, gdyż na jednej z ławek, pod drzewem na uboczu, siedział jakiś człowiek. Przez chwilę wpatrywałam się bezmyślnie w ten widok, zanim do mojej świadomości dotarł fakt, że skądś go znam. Potem napłynęły obrazy. To był ów mężczyzna z dworca, którego spotkałam później w pubie. Osobnik z monetą. „Ciekawy zbieg okoliczności” – pomyślałam, narzucając kurtkę na ramiona. W kieszeni nadal tkwił pieniążek i gdy bezwiednie sięgnęłam po chusteczkę, wpadł mi prosto w dłoń. Zacisnęłam na nim palce, rejestrując wypukłość awersu i to odczucie jakby uruchomiło całą wczorajszą pamięć. Czekałam na niego w barze, stałam przed dawnym swoim domem, widziałam, gdy ktoś, może on, znikał w sieni… Telefon… Portfel…
O Boże, przecież muszę go oddać! Może już ktoś upomniał się w recepcji? „Ale nie, przecież by mnie obudzono wtedy…” – pomyślałam, a potem podeszłam ponownie do okna.
Mężczyzna nadal siedział na ławce, ale tym razem nie sam. Ze zdziwieniem rozpoznałam w towarzyszącym mu człowieku dawno zapomnianego bywalca skwerku – starego pijaka i obiboka, który już w latach mojego dzieciństwa znany był ze swoich różnego autoramentu awantur i niechęci do pracy. „Romeo” mówiono na niego, choć etymologia przezwiska zatarła się z biegiem lat i z pewnością nikt dzisiaj nie potrafiłby wytłumaczyć, kto pierwszy go tak nazwał i na jakiej podstawie.
Przez chwilę obserwowałam obu mężczyzn. Zanosiło się chyba na dłuższą rozmowę i przyszło mi do głowy, że to byłaby dobra okazja, by podejść i zwrócić monetę. Nie zastanawiałam się, czy „Romeo” mógłby mnie rozpoznać. Zresztą nie miało to specjalnego znaczenia, choć, przyznaję, wolałabym tego uniknąć. „Może po prostu podejdę i oddam pieniążek bez zbędnych wyjaśnień?” – pomyślałam, kierując się do drzwi.
Recepcjonista uśmiechnął się na mój widok i, niepytany, powiedział: - Niestety, nikt się jeszcze nie zgłosił w tej sprawie.
– W razie czego niech przyjdzie później – odparłam. – Chociaż nie… Lepiej będzie, gdy zostawię portfel u pana. – W przebłysku nagłej decyzji sięgnęłam do kieszeni. – Proszę sprawdzić, ile jest pieniędzy i zażądać, by osoba, która się zjawi, dokładnie go opisała.
– Oczywiście, proszę pani – potwierdził mężczyzna za kontuarem i schował portfel w szufladzie.
Skinęłam głową i wyszłam przed hotel. Owiało mnie świeże powietrze, rozpraszając resztki nocnych koszmarów, poczułam się nagle wolna, jakby wraz z portfelem zniknęła nie tylko odpowiedzialność, ale i część wspomnień związanych z tym miastem, i jakby nic już nie mogło mi grozić.
Odetchnęłam głęboko. „A potem pójdę na kawę i spacer” – pomyślałam, kierując się w stronę skwerku. Niespodziewany podmuch wiatru owinął mi spódnicę wokół nóg. Uniosłam głowę w stronę zamglonego słońca, które na chwilę wyjrzało spoza chmur, oślepiając mnie nagłym blaskiem. W tym momencie ktoś przeszedł obok i gdy odzyskałam wzrok, mignął mi jeszcze tylko krótki cień odchodzącego „Romea”. Wyraźnie się spieszył, co było o tyle dziwne, że, jak pamiętałam, nigdy nie przejawiał do tego zbytniej ochoty. Ale to było tak dawno temu…
Drugi mężczyzna nadal siedział na ławce. Widziałam, jak podciąga rękaw i patrzy na zegarek, a potem odwraca głowę w kierunku hotelu. Zwolniłam bezwiednie, gdy nasz wzrok skrzyżował się, i próbowałam umknąć oczyma, ale spojrzenie nieznajomego jakby trzymało mnie na uwięzi. Odczułam nagle dziwny smutek i zanim zdążyłam sobie uświadomić, z moich warg spłynęły bezgłośne słowa: – „Weź mnie w ramiona…” – zaskakujące nie przez samą staroświeckość zwrotu, ale bezsporny fakt, że użyłam wyrazów, jakich nie spodziewałabym się po sobie w żadnych okolicznościach, tak jakby ktoś inny we mnie je wypowiadał, nie dając czasu na zastanowienie czy na zmianę kwestii.
Mężczyzna drgnął lekko i już zaczął podnosić się z ławki, gdy niespodziewanie zrobiłam zwrot w tył i przyspieszając kroku, odeszłam. Następny podmuch przyniósł coś na kształt słowa „Mertseger”, wplątał je we włosy i ucichł, pozostawiając uczucie pustki, w której jedyną realną rzeczą zdawała się być moneta ściskana w ręce.
Nie oglądając się, odchodziłam w stronę wylotu uliczki, coraz dalej i dalej, nie widząc niczego dookoła, nie słysząc odgłosów miasta, a mijający mnie nieliczni ludzie nie odciskali w mojej świadomości żadnego śladu istnienia, gdyż czas stanął w momencie wypowiedzianych słów: „Weź mnie w ramiona”, i one nadal wibrowały na wargach, usiłując sforsować barierę ściśniętej krtani, budząc sprzeciw rozumu, który jednak okazał się zbyt bezwolny, by zareagować w porę, a teraz było już za późno, gdyż myśli raz zwerbalizowanej nie da się cofnąć i zapomnieć, nawet wtedy, gdy jest najbardziej irracjonalna z możliwych.
Dlatego szłam, nie wiedząc, gdzie i po co idę, wciąż z odbiciem wzroku nieznajomego w oczach, wciąż z obrazem jego twarzy przed sobą i monetą w stulonej dłoni, która jakby zatęskniła nagle za ciepłym i bezpiecznym dotykiem ręki Herty Loos – utraconej wróżki z dzieciństwa.
Wąskie stare uliczki doprowadziły mnie do Rynku. Po ocembrowaniu fontanny, gdzie niegdyś tak chętnie przysiadałam, pluskając ręką w wodzie, dreptały gołębie. Szmer rozpryskujących się w powietrzu kropel przywrócił mi świadomość. Zegar na ratuszowej wieży lśnił w bladym słońcu, wskazując południe. Straciłam poczucie czasu i dopiero ten widok uzmysłowił mi, że wyszłam z hotelu bez posiłku, marząc o kawie, o której przypominało mi obecnie narastające pragnienie. Kawa i kromka chleba z masłem. Miód i mleko – zapomniany rytuał śniadań. Magia słów, skojarzeń, śmiech we dwoje. Dotyk…
Po co przyjeżdżałam tak wcześnie? Wystarczyłoby, gdybym zjawiła się we wtorek na pogrzebie, a potem spotkała z adwokatem… Zacisnęłam zęby w nagłym przypływie gniewu, lecz po chwili bunt minął i gdy siadałam przy stoliczku małej kafejki nieopodal fontanny, zapach świeżego pieczywa i kawy rozwiał resztki niechcianych skojarzeń.
Wyciągnęłam monetę i jak przedtem w pubie, położyłam ją na blacie stolika, a odbity w niej refleks słońca zatańczył przez moment na moich palcach, prześlizgując się wzdłuż nadgarstka i niknąc za plecami…
(c.d. Magnat)
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt