Amelia była najsłodszą ze wszystkich istot na świecie. Wraz ze swymi różowymi policzkami i wielkimi, zielonymi oczyma, które pusto patrzyły przed siebie. Amelia nigdy się nie uśmiechała - nie miała w sobie nic i ludzie mówili, że jest niczym drewniana kukła. Nikt przecież nie mógł zauważyć zielonych chochlików, które wypełniały jej wnętrze i czasami wychodziły, by posypać szeroko otwarte, puste oczy magicznym pyłem, przynoszącym sen.
Amelię, co noc odwiedzały ciężkie, męskie dłonie. Kładły się na niej, a potem zamykały jej oczy i usta. Dotykały ją mocno, aż do świtu, zostawiając za sobą ślady lepkiego śluzu i gdy zabierały palce z jej twarzy, nie potrafiła na powrót zamknąć oczu. Amelia nigdy nie widziała, co jej robiły, lecz te obrazy, które trzymała w swojej głowie, paraliżowały ją na długie godziny. Później ubierała się ostrożnie i wychodziła (musiała uciekać z tego domu, który w najskrytszych zakamarkach chował jej krzyk). Wędrowała zawsze w to samo miejsce - nad niewielki staw pośrodku lasu. Nikt nie wiedział, skąd właściwie się tam wziął (nie było go tam od zawsze). Nikt nie mógł wiedzieć, że ten staw to wszystkie łzy, które rudowłosa wylała w tym miejscu (wysyłając szloch w stronę nieba, by zamienił ją w skrzydlatego ptaka i pozwolił do siebie ulecieć).
Nad stawem Amelia ściągała wszystko, co okrywało jej ciało i patrzyła na znaki, które noc wcześniej zostawiły na niej grube ręce. Przeglądała się w tafli niczym w lustrze, próbując znaleźć w niej głębię swojego spojrzenia - nigdy jej się nie udało. Chyba wypłakała ją z tymi wszystkimi łzami. Na tę myśl zawsze pojawiały się nowe. Nie potrafiła ich powstrzymać. Do czasu, aż nie pojawiły się niebieskie motyle. One zawsze słyszały jej rozpacz z drugiego końca lasu (i przychodziły ją pocieszyć, osiadając delikatnie na ramionach, dłoniach, nogach).
Pewnego dnia, gdy przybyła do swojego sekretnego miejsca, powietrze wokół było ciężkie od porannej mgły. Wszystko było inaczej, niż zazwyczaj. Ostatniej nocy dłonie były tak brutalne, że do stawu szła niczym wąż. Kiedy pochyliła się nad wodnym lustrem, nie mogła dostrzec swych zielonych oczu (dłonie zaciskały je tak mocno, że teraz zostały po nich już tylko czarne dziury). Nie mogła już nawet zapłakać. Weszła więc do wody, która zawsze ją koiła i tam dopiero zdjęła sukienkę. Błękit zabarwił się na czerwono, po chwili cały staw taki już był. A ona spojrzała na swój brzuch i jeszcze niżej - rozerwany na pół z pajęczyną mniejszych pęknięć sięgających piersi. Woda nie mogła jej ukoić. Wyszła więc na brzeg, położyła na miękkim dywanie, a czerwona maź spływała jej po nogach, aż sięgała stawu.
Przyszły motyle, choć tym razem Amelia nie płakała. Usiadły na jej nagim ciele, jeden obok drugiego (tak ciasno, że po chwili nie można było już zauważyć jej białej skóry). Pod dotykiem ich drobnych nóżek pęknięcia się pogłębiły, lecz po chwili zniknęły całkiem tak, jak i ona, gdy motyle uleciały w stronę nieba, niosąc ją tam ze sobą.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt