Zapraszam do lektury pierwszej części "Kurzego świata". Znajdziesz ją klikając
TUTAJ
Migawki z życia Edwina Kuryka - kontynuacja.
Czerwcowe słońce przygrzewało coraz mocniej. Edwin Kuryk wylegiwał się beztrosko na podwórku pośród swoich kur. Myślami był jednak gdzie indziej. Niespodziewana śmierć Aldony Koko odcisnęła piętno na jego dotychczas radosnym, pełnym rozmaitych uciech, kogucim życiu.
Zawsze podkreślał, że uważa ją za swoją najlepszą przyjaciółkę i nikomu nie pozwalał dotknąć ulubienicy nawet najmniejszą obelgą. Zdarzyło się kiedyś, że podstarzały kogut z sąsiedniej zagrody - Walery Dziobak - naubliżał Aldonie, bezceremonialnie nazywając przy świadkach łatwą kurzodajką. Reakcja Edwina była natychmiastowa - doskoczył do bluźniercy i doszło do poważnego konfliktu na dzioby. Polała się krew, ale dobre imię Aldony zostało obronione.
- Edwinku, sprawdzałeś czy są już świeże ziarka w karmniku? - zaszczebiotała piskliwym głosikiem Klara Grzebiłapka. Kuryk spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, przekrzywił głowę lekko na bok i zmrużył oczy tak jakby chciał się zapytać: "Co ty kuro właściwie chcesz, bo cię nie rozumiem?" Powoli wracał do rzeczywistości.
- Co... co, ziarka? Nie... to znaczy nie wiem Klaro. Później zajrzę - rzucił od niechcenia i zaczął starannie układać dziobem swoje kolorowe pióra.
Kuryk był mądrym, inteligentnym kogutem z dobrze wypracowaną pozycją w kurzym świecie. Po tragicznej śmierci Aldony Koko stał się bardziej podejrzliwy i przezorny. Zaczął wierzyć również w przesądy i zawsze podczas liczenia jajek pomijał trzynaste. Wieczorami wychodził na podwórko, wypatrywał spadających gwiazd i gdy tylko jakąś zauważył natychmiast trzepotał energicznie skrzydłami, wypowiadając przy tym jakieś życzenie. Jego kogucie zmysły wyczuliły się na wszelkie zmiany zachodzące w najbliższym otoczeniu. Nauczył się również odpowiednio interpretować emocje i poczynania swoich kur. Dzięki temu zauważył, że od pewnego czasu w zachowaniu Klary Grzebiłapki jest coś, co zaczęło go niepokoić. Prowadziła się inaczej niż kiedyś, dodatkowo nienaturalny sposób bycia zdradzał, że najprawdopodobniej ma jakieś problemy. I do tego dziwne, głupie pytanie o ziarka - Kuryk zachodził w głowę, co dzieje się z sympatyczną Klarą. Właściwie to bardzo ją lubił, może trochę nie doceniał. Na skrzydłach miała piękne, kolorowe pióra. To zdecydowanie podnosiło atrakcyjność Grzebiłapki pośród innych kur. Co prawda była dość marudna i sporo gdakała gdy Edwin chciał dać upust swoim rozbuchanym, kogucim żądzom; że jest zmęczona, że głowa ją boli, że pora nieodpowiednia. Takie sytuacje irytowały Kuryka przyzwyczajonego do uległości na zawołanie.
- Kurza mać! - zaklął paskudnie Edwin, zeskakując gwałtownie z grzędy. - Znowu zaspałem, do jasnego kupra! Gospodyni już chodzi po podwórku!
Potrząsnął głową, by zakrzywiony grzebień ułożył się elegancko na jedną stronę po czym pospiesznie wybiegł z kurnika. Donośne pianie targnęło chłodnym, porannym powietrzem. Za chwilę drugie i trzecie. Tak oto rozpoczął się nowy, piękny dzień. Mijały kolejne minuty, słonko zaczęło unosić się ponad linię horyzontu. Świergot wszechobecnych ptaków pieścił zmysły niczym najpiękniejsza melodia. Delikatne promyki goniły się pośród soczystozielonej trawy. Pięknie. Tak pięknie, że aż chciało się piać i gdakać z zachwytu.
- Edwinku... - Klara zaszczebiotała nieśmiało. - Wiesz, chciałabym ci coś powiedzieć.
- Jasne - odparł energicznie Kuryk. - Mów śmiało w czym problem. Nie wyrabiasz tygodniowej normy jajek? A może ten stary zgred Walery ciebie zaczepia?
- Nie, nie o to chodzi...
- No powiedz mi wreszcie co się dzieje - Edwin zatrzepotał skrzydłami dla podkreślenia swojej ważnej roli w kurzym stadzie.
- Dobra, powiem ci, biegnij za mną! - porozumiewawczo kiwnęła głową.
Minęło kilka chwil i oboje przeskakiwali głęboki rów z gnojowicą. Mogli pobiec inną, bezpieczniejszą drogą, ale Grzebiłapka miała manierę korzystania ze skrótów. Błyskawicznie przemierzyli prostą wzdłuż czereśniowego sadu i znaleźli się obok wybiegu, gdzie stara klacz Stefka z niebywałym spokojem przeżuwała koniczynę.
- Już jesteśmy na miejscu! - zapiszczała rozpromieniona Klara.
- Co? Na miejscu? A co to niby ma być? - Kuryk łapał oddech po szaleńczym biegu. - Do bladego, kaczego kupra! Chcesz mi powiedzieć, że ganiasz mnie jak małego kogucika tylko po, by pokazać wyliniałego konia w zagrodzie?!
Stefka musiała słyszeć te słowa, podniosła leniwie łeb, z pogardą popatrzyła na koguta i odwróciła się doń zadem.
- Nie! Poczekaj do jasnego pypcia! - Klara próbowała uspokoić rozgoryczonego Edwina. - Już ci pokazuję.
Zbliżyli się do starych snopów z sianem. Leżały tam od zeszłego roku i były już doskonale wkomponowane w miejscowy krajobraz.
- Chodź, chodź... - ponaglała Grzebiłapka przeciskając się przez wąskie przejście wygrzebane w sianie. Kuryk posłusznie szedł za nią. W końcu dotarli na miejsce.
Nagle kogut podskoczył jak oparzony, zatrzymał się, otworzył dziób i znieruchomiał.
- Do stu kaczych pypciów! - zaskrzeczał po chwili odmienionym głosem. Był pod ogromnym wrażeniem tego co zobaczył.
- Edwinku, nie mówiłam ci o tym wcześniej... któregoś dnia zrozumiałam, że moje kurze życie jest zbyt monotonne. Cały czas tylko grzeczne znoszenie jajek do gniazd i oddawanie ich za darmochę gospodyni. No... prawie za darmochę, bo czasami rzuci trochę ziarek - Klara z niebywałym spokojem opowiadała o swoich rozterkach.
Tymczasem Kuryk jeszcze szerzej otworzył dziób i niczym zdziwiona żaba wybałuszył oczy. Wyglądał komicznie.
- I tak sobie pomyślałam - kontynuowała Klara - że fajnie byłoby coś zmienić. Wiem, złamałam regulamin kurzego świata, ale teraz mam już głęboko w kuprze te wszystkie unijne normy na ilość jajek. Czułam, że muszę coś zrobić ze swoim życiem, rozumiesz? Zniosłam tutaj potajemnie jedno jajo i popatrz jaki dorodny maluszek się z niego wykluł... - w oczach kury było widać szczęście.
- I... i on jest... - Kuryk zachowywał się jak mocno przejęty, mały kogucik.
- Tak, to twoje dziecko Edwinku - Klara doskonale wiedziała o co kogut chce zapytać.
Podszedł bliżej. W jego oczach zaczęły się kręcić łzy wzruszenia.
- Rety... - zaczął, gdy już trochę ochłonął. - Jaki podobny do mnie.
Tego dnia słońce najjaśniej świeciło właśnie dla nich.