wypływasz
wypływam
granat czerń ciemność tylko
w tobie we mnie
kreska malejąca z tyłu
i przed wymazywana
jaźń introductio
introductio
blask poblask kropka światła
nieświadoma jak
dotyk klucza introitus
introitus
wpływasz w siebie
wpływam
Pani Dee
Tego lata podjęłam pracę w ekskluzywnym ośrodku Thalassa na wybrzeżu jońskim. Było to wyjątkowo cenione Spa, gdzie leczenie oparte zostało na starożytnej wiedzy o morzu, która niestety coraz bardziej zaczynała popadać w niepamięć. Stąd dobre adeptki ceniono na wagę złota. Oczywiście liczyła się nie tylko wiedza, lecz i umiejętności, a w tym niezwykła sprawność fizyczna, gdyż kobiety przebywające na kuracji cechował nadmierny, choć dość typowy dla obecnych czasów, monstrualizm, z jakim nie poradziłyby sobie przeciętne terapeutki. To dla takich właśnie osób stworzony został ośrodek – jedna z niewielu szans na pokonanie masy ciała i wynikającej stąd niemocy, a także na związany z tym powrót do niezależności.
Zajęcia zaczynały się w specjalnych dokach ćwiczebnych, gdzie nadzorowano proces opuszczania pacjentek do wcześniej wyznaczonych boksów. Po przesunięciu dźwigni, u stóp leżących w sieciach kobiet zaczynała pojawiać się woda. Stopniowo, dzień po dniu obniżane dno pozwalało na coraz większą swobodę oraz różnorodność zabiegów i po pewnym czasie asekuracja nie była już potrzebna. Patrząc na ogromne, zdeformowane ciała podopiecznych, marzyłam o chwili, kiedy zaczną swobodnie unosić się na falach, panując nad każdym ruchem. Wszystkie zdawały sobie sprawę z wagi przeprowadzanych ćwiczeń i nie było dotąd przypadku, żeby któraś z pań dobrowolnie zrezygnowała z leczenia. Inna sprawa, że dwumiesięczny pobyt kosztował więcej niż wynosiła przeciętna roczna pensja, ale mimo tego Thalassa miała taką renomę, że lista oczekujących ciągnęła się w nieskończoność.
W ośrodku przebywała akurat pewna kobieta, która od początku przykuła moją uwagę i to nie tylko poprzez baczne obserwowanie wszystkich działań, lecz głównie przez sposób, w jaki to robiła, zawisając wzrokiem na wargach, by złowić każde słowo, a w jej przechyleniu głowy było w dodatku coś, co sprawiało wrażenie, że chce zapisać w pamięci nie tylko zdania, lecz i brzmienie głosu. Może dlatego wykonywanie ćwiczeń przychodziło jej z większą łatwością, choć zapewne i wygląd miał swoje znaczenie. Była mniej masywna i zdeformowana niż inne pacjentki, i biorąc pod uwagę kryteria terapii, zastanawiałam się chwilami, jak zdołała załatwić tu pobyt. Przywodziła na myśl przeszłość, ale dopiero po pewnym czasie skojarzyłam ją z zapamiętanym na zawsze obrazem mentorki kołyszącej się na falach daleko od brzegu.
Pewnego dnia nadszedł wreszcie moment opuszczenia boksów i – kładąc dłoń na pulpicie, uśmiechnęłam się do podekscytowanych kobiet. Dźwignia drgnęła, delikatne, choć mocne liny napięły się lekko i pacjentki zaczęły wpływać w podniesione śluzy, kierując się w stronę otwartej przestrzeni. Wskoczyłam do wody. Specjalny system bezpieczeństwa nie dopuszczał do splątania linek, pozwalając na swobodę ruchów. Zaczęłyśmy płynąć, coraz dalej i dalej, a morze ozłocone południowym słońcem otwarło się przed oczyma. Ciała kobiet nabrały lekkości i wdzięku, omywające je fale lśniły na skórze, musując we włosach, a poniżej szmaragdowym błękitem oddychała głębia.
Gdy po powrocie do śluz podnosiłam dno boksów, a obsługa krzątała się, umieszczając pacjentki w służących do transportu hamakach, jedna z pływaczek poszukała mnie wzrokiem, po czym skinęła ręką, bym podeszła. To była ta, szczególna – pani Dee…
Nie znałam imion kobiet. Każda z nich na czas kuracji wybierała pseudonim, stając się kimś innym. Taki był system. Miał je oderwać od dotychczasowej osobowości, lęków, kompleksów, pozwolić na odnalezienie siebie i wpisać tym samym lepszy wizerunek w obecną psychikę. Nie wiem, czy Dee to była tylko litera D, czy też skrót oznaczający coś znacznie ważniejszego. Nie zastanawiałam się dotąd, ale po tym pierwszym pokonaniu morza D wywołało skojarzenie z delfinem.
Podeszłam i uśmiechnęłam się. Patrzyła na mnie badawczo.
– Straciłaś swoją mentorkę, prawda? – spytała niespodziewanie.
Uśmiech zgasł. Mogłam tylko skinąć głową.
– Tak myślałam… Nie zdążyła niczego ci przekazać. Nie byłaś pełnoletnia…
Skinęłam głową powtórnie, nie mogąc wykrztusić słowa. To była prawda. Odeszła na pół roku przed osiągnięciem przeze mnie dojrzałości. Skąd pani Dee wiedziała? Próbowałam coś powiedzieć, ale kobieta położyła palec na ustach, gdyż właśnie podszedł pracownik obsługi i zaczął mocować uchwyty.
– Innym razem – rzuciła półgłosem.
Szczęknął mechanizm, a ja zostałam na mostku z tysiącem kłębiących się pod czaszką myśli.
Następnego dnia podpłynęłam do niej pod pretekstem ćwiczeń. Pani Dee posłała mi szybkie spojrzenie.
– Skoro życie wyszło z morza, morze do niego powróci… – szepnęła.
Nie zrozumiałam. Widząc pytanie w moich oczach, dodała cicho:
– Gdyby doczekała twojego pełnolecia, poznałabyś i ten ostatni sekret. Nie, o nic nie pytaj. Jutro. Jutro się dowiesz, ale potrzebuję pomocy… – Uniosła dłoń ostrzegawczym gestem, kierując wzrok w stronę zbliżającej się jednej z pacjentek.
Odwróciłam się i odpłynęłam do innych, kontynuując terapię.
– Jak mogę pomóc? – spytałam nazajutrz, udając, że chodzi o wykonanie ćwiczenia.
– Wieczorem opuścisz mnie do boksu i otworzysz śluzę – powiedziała krótko zniżonym do szeptu głosem.
Zaniemówiłam.
– Pani nie da sobie rady! – wyrwało mi się po chwili, chociaż rozum dyktował zadanie pytania: Dlaczego?
– Dziecko… – Na ustach pani Dee pojawił się uśmiech. – Nie znasz moich możliwości. Nigdy ich nie ujawniłam… Po prostu czekaj po zmroku przy bramie.
Zapadający zmierzch, jakby chcąc podkreślić surrealizm tej sceny, kładł się pomarańczowym odblaskiem na wodzie, fosforyzując w załomkach fal zmieszaną barwą ołowiu i złota. Czekałam. Cichy odgłos kółek na marmurowej posadzce obwieścił przybycie pani Dee.
– Chodźmy – szepnęła.
Nieoczekiwanie gładko udało się umieścić ją w boksie, bo nawet mechanizm dźwigu, jakby czując wagę utrzymania wszystkiego w sekrecie, nie skrzypiał tym razem. Pani Dee spojrzała mi w oczy. Pochyliłam się, a wtedy zaczęła mówić i nagle w głowie zawirował szereg skojarzeń z obrazami niegdyś przeżytych momentów, których doniosłości nie byłam dotąd świadoma.
– Skoro życie wyszło z morza, może do niego powrócić. Pamiętaj – powiedziała cicho, przelotnym gestem dotykając mojego ramienia.
Położyłam dłoń na dźwigni i zwolniłam tryby. A potem długo jeszcze spoglądałam w coraz bardziej ciemniejące morze, aż wreszcie atramentowa czerń zaćmiła wzrok i wszystko się rozmyło.
Nikt nie komentował jej nieobecności. A ja milczałam, obawiając się pytań. A potem nadeszła wiadomość o znalezieniu topielca na oddalonej o kilkanaście kilometrów plaży. Strach i wyrzuty sumienia nie pozwoliły mi zasnąć, i chociaż wkrótce okazało się, że był to ktoś zupełnie niezwiązany z ośrodkiem, umysł, krążąc wciąż jak satelita wokół tego, co powiedziała pani Dee przed wypłynięciem w morze, ponownie zaczął zadawać pytania. Skąd miałam wiedzieć, czy się jej udało? Skąd pewność, że mnie się to uda? Ale ostatnie zdanie: Skoro życie wyszło z morza, może do niego powrócić, szybowało jak bumerang, uderzając za każdym razem coraz silniej moją podświadomość wzbudzanym zarówno lękiem, jak i zaintrygowaniem, obawą i chęcią poznania, kim była pani Dee i dokąd odeszła…
A teraz stoję na plaży.
Z oddali prześwieca nikły blask lamp, odbijając się ledwo widoczną poświatą na falach, których głęboki granat, przechodzący na horyzoncie w niewidoczną na tle nieba czerń, skutecznie zaciera poczucie odległości, tak jakby tam, dokąd zamierzam płynąć, nie było czasu, nie było niczego, a jednocześnie wszystko stawało się proste.
– Nic. Nic przy sobie… – mówi w pamięci naga pani Dee na moment przed zanurzeniem.
Posłusznie zrzucam tunikę. Wchodzę powoli do morza. Fale łaskocząc opływają stopy, kolana, pną się coraz wyżej. Przez chwilę czuję delikatną pieszczotę wody na udach i brzuchu. Podchodzi do piersi, a potem obejmuje czułym uściskiem szyję i zaczynam płynąć.
– Każdym ruchem wyzwalaj się z pamięci wszystkiego, co w tobie – słyszę cichy szept. – Pozbywaj jak części ubrania…
Malejąca za mną połać plaży staje się coraz mniej widoczną kreską, zanika…
Przede mną otwarta, ciemna pustka.
– A gdy już będziesz czystą kartą, wejdź do mózgu – mówi szept pani Dee, a ja płynę coraz dalej i dalej, zostawiając z tyłu, na pastwę fal, to wszystko, co stanowiło moją osobowość.
– I wówczas poszukaj dojścia. Jest jak wizjer, przez który musisz spojrzeć, by powrócić… – Głos pani Dee staje się coraz cichszy, mniej wyraźny, lecz mimo to nie zawracam do brzegu.
– A wtedy staniesz się… – szept zanika.
Nade mną czarne niebo bez gwiazd, pode mną czarna głębia bez gwiazd.
Zawisam na moment w idealnej równowadze czerni, a potem unoszę głowę, zaciągam się powietrzem, nurkuję…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt